Wzajemne sankcje ekonomiczne Zachodu oraz Rosji obowiązują już dwa lata i nic nie wskazuje na ich szybkie zakończenie. Co więcej, uwarunkowania międzynarodowe sprawiają, że USA i UE cały czas uzupełniają czarną listę, wpisując nań kolejne rosyjskie firmy oraz działy gospodarki. Niemniej jednak, po obu stronach barykady rośnie presja normalizacji stosunków ekonomicznych.
Szczególnie widoczne są działania zachodniego lobby biznesowego, stawiającego na pierwszym miejscu korzyści finansowe. Taka postawa prowadzi do rozdwojenia jaźni. Z jednej strony główni partnerzy Rosji, tacy jak Niemcy, Francja i Włochy, deklarują twardą postawę polityczną. Z drugiej strony, rządy tych samych państw prowadzą z Moskwą ożywiony dialog, służący ochronie pozycji biznesowej na rosyjskim rynku. Nic dziwnego, że polityka rozmywania sankcji prowadzi do otwartego i skrytego łamania nałożonego embarga.
Niejednoznaczne efekty
Po dwóch latach od nałożenia embarga na wybrane dziedziny współpracy gospodarczej z Rosją, zachodnia opinia publiczna podzieliła się na przeciwne obozy. Pierwszy dowodzi, że sankcje nie odegrały zakładanej roli. Co prawda, rosyjska gospodarka znajduje się w złym stanie, ale to za sprawą kryzysu światowych cen ropy naftowej i głębokiej dewaluacji rubla, a nie embarga. W takiej sytuacji, jak twierdzą pragmatycy, dalsze przedłużanie sankcji nie ma sensu. Lepszym wyjściem jest normalizacja stosunków ekonomicznych i dialog polityczny, który pozwoli na wypracowanie rozsądnego kompromisu w morzu wzajemnych pretensji. Do kręgu zwolenników złagodzenia polityki gospodarczej wobec Rosji należy oczywiście znacząca część unijnego czy też szerzej – europejskiego biznesu. Rosyjski rynek cały czas pozostaje dlań platformą obecnych i przyszłych interesów. Nie ma co ukrywać, że w UE istnieje silne lobby prorosyjskie, które myśli wyłącznie w kategoriach zysków finansowych i wywiera stały nacisk na unijne oraz narodowe władze. Mantrą pozostaje istotne złagodzenie lub stopniowe wycofanie zakazów handlowych. Ta wpływowa część biznesu, związana z Rosją intratnymi i długoletnimi kontaktami, obawia się nieodwracalnych konsekwencji w przypadku kontynuacji embarga. Chodzi przede wszystkim o wypchnięcie z dotychczasowych nisz przez biznes azjatycki (szczególnie chiński). Drugą wątpliwością jest przekonanie o nieuchronnej zmianie struktury kontaktów gospodarczych z Rosją. Nie możemy zapominać, że putinowski kapitalizm doprowadził do sytuacji, w której państwo sprawuje kontrolę nad 70 proc. gospodarczych aktywów. Umożliwia to wręcz dowolne narzucanie specyficznych reguł gry ekonomicznej wobec zagranicznego biznesu, wśród których na czołowe miejsce wysuwają się protekcjonizm i polityczna motywacja. Ponadto, jakkolwiek antyimportowe programy Rosji okazały się mało efektywne, to w dłuższej perspektywie celem Kremla jest zupełne przeformatowanie handlu zagranicznego. Dokładniej chodzi o odejście od sprowadzania gotowych towarów zachodnich na rzecz technologii, a także lokalizacja produkcji na terenie Rosji przy użyciu metody bata i marchewki. Batem pozostaje jawna dyskryminacja zagranicznych producentów, a marchewką – rozbudowane ulgi i preferencje. System lokalizacji oparty na prawnej formule wspólnego przedsięwzięcia, precyzyjnie określa wymagany zakres transferu technologicznego i finansowego, w zamian zrównując zagranicznych udziałowców z rosyjskimi producentami. Przykładem takiej polityki jest lukratywna oferta dopuszczenia europejskich podmiotów do kolosalnych zamówień państwowych. Kto oprze się takiej pokusie?
Drugi obóz twierdzi coś wręcz odwrotnego. Jego zdaniem sankcje aż z nawiązką wypełniają powierzone zadanie, bo gdyby nie dotkliwe embargo, to rosyjska armia stacjonowałaby dziś nie tylko w Kijowie i Lwowie, ale i na litewskim czy estońskim wybrzeżu Bałtyku. Wynika z tego, że kontynuacja zakazów, a nawet ich rozszerzanie jest nadal uzasadnione. Choćby po to, aby w miarę gospodarczego „przypierania Rosji do muru”, zaproponować Kremlowi rozsądny deal – normalizację relacji ekonomicznych w zamian za „grzeczne” prowadzenie na arenie międzynarodowej. Dosłownie można ująć problem, jako unijne przyzwolenie na swobodne korzystanie z osobistych majątków (o korupcyjnych źródłach) kremlowskich urzędników i państwowych kapitalistów, a więc także biurokratów. Podstawowa część takich środków została przetransferowana do rajów podatkowych, ale udział europejskich i amerykańskich banków pozostaje nadal znaczący, a biorąc pod uwagę także liczne inwestycje w zachodnie firmy lub nieruchomości, aż dziw bierze, że Bruksela oraz Waszyngton, mające tak skuteczny instrument wpływu na Kreml, skorzystały zeń dotąd w nader ograniczonym zakresie.
A jak ocenia skutki embarga rosyjska klasa polityczna i biznesowa? Z politycznego punktu widzenia sankcje doprowadziły do skutku odwrotnego od zaplanowanego. Wielki biznes i skorumpowana biurokracja wręcz zjednoczyły się wokół prezydenta, deklarując na wyścigi wierność i poparcie agresywnej polityki wobec Ukrainy. Identycznym aplauzem cieszy się twarda strategia kontrsankcji gospodarczych wobec UE i USA. Na dłuższą metę to tylko pozory, wielcy ludzie Rosji dobrze bowiem znają stan własnej gospodarki. W połowie grudnia Władimir Putin zaakceptował nową doktrynę bezpieczeństwa ekonomicznego Rosji. Jakkolwiek najważniejsze zapisy pozostaną tajne, to z przecieków prasowych można wyrobić sobie zdanie o kluczowych problemach gospodarczych. Należy do nich z pewnością głód kapitałowy, a zatem inwestycyjny. Rosja dusi się z braku pieniędzy. Jest to zarówno wynik zachodniego embarga na usługi finansowe, jak i wyraz nieufności rosyjskiego biznesu do własnego rządu. Zresztą podobnie wygląda poziom zaufania do władz ze strony zwykłych ciułaczy, którzy wolą „chomikować” posiadane rezerwy niż uruchomić pieniądze, wkładając je w biznes. A zatem kolejnym i logicznym wyzwaniem jest rosnąca dziura w państwowych finansach, która wynika także z rozdętych zobowiązań socjalnych państwa wobec wszystkich Rosjan, a szczególnie sfery budżetowej. Na trzecim miejscu plasuje się ogromny spadek siły nabywczej społeczeństwa, czemu nie należy się dziwić, zważywszy na stan gospodarczej recesji. I wreszcie pora na zużycie kapitałowe rosyjskiego przemysłu i infrastruktury. To nie do wiary, ale zgodnie z wyliczeniami rosyjskiego odpowiednika NIK, w trzyletniej perspektywie budżetowej państwo wyda 4 bln rubli, tylko po to, aby stan jeszcze się nie pogorszył. Nie są to zatem pieniądze włożone w nowy park technologiczny lub drogi i lotniska, tylko niezbędne łatanie dziur. Dla porównania roczne wydatki budżetu federalnego wynoszą obecnie 15 bln rubli. Co mają z tym wspólnego zachodnie sankcje? Wbrew pozorom wiele, bo są przysłowiową kroplą przelewającą puchar goryczy. A dosłownie, w tak skomplikowanej i niekorzystnej sytuacji ekonomicznej mogą niebawem przesądzić o krachu gospodarczym i politycznej destabilizacji Rosji. W sensie praktycznym Kreml zyskał pewność, że bez wznowienia zachodniego importu towarowego, technologicznego i finansowego, może tylko pomarzyć o wzroście gospodarczym. Bez normalizacji stosunków gospodarczych z UE i USA niemożliwa jest rekonstrukcja głównego źródła wzrostu – wewnętrznego rynku konsumenckiego. Oczywiście Rosja nie zamierza się biernie przyglądać nadchodzącej katastrofie i robi naprawdę wiele, aby przełamać zachodnią blokadę. Przede wszystkim wspiera i inspiruje europejskie lobby biznesowe, zainteresowane rosyjskim rynkiem.
Włoska bankowość
Rok 2015 zakończył się dla Rosji pozornym fiaskiem takiej strategii. Ożywiona kampania dyplomatyczna z udziałem samego Putina nie doprowadziła do rozbicia unijnej jedności w prolongowaniu sankcji. Pamiętamy wszak zapowiedzi czołowych polityków Grecji, Węgier i Włoch o konieczności wdrożenia nieautomatycznego trybu przedłużania embarga, czyli każdorazowej dyskusji i głosowania. Na szczęście wspólna polityka rosyjska wzięła górę. Niemniej jednak jest to pozorny sukces Europy, bo Kremlowi udało się rozmyć sankcje, czego dowodem jest przyciągniecie europejskich finansów do kluczowych projektów inwestycyjnych w 2016 r. Najświeższym, bo grudniowym przykładem jest prywatyzacja pakietu 19,5 proc. akcji surowcowego giganta Rosnieft. 10 mld dolarów (700 mld rubli) ze sprzedaży to wprost manna z nieba dla rosyjskiego budżetu, ze względu na deficyt wynoszący obecnie ok. 2 bln rur. Akcje nabył państwowy fundusz inwestycyjny – Qatar Investment Authority oraz znany pośrednik naftowy – firma Glencore. Jednak cała transakcja nie doszłaby do skutku, gdyby za tę ostatnią góry pieniędzy (równowartość 300 mld rur) nie wyłożył tajemniczy bank. Ze śledztwa Głosu Ameryki wynika, że był nim najprawdopodobniej włoski bank Intesa Sanpaolo. Pierwszym pytaniem, jakie się nasuwa, jest zgodność działania włoskiej instytucji z wymogami unijnego embarga finansowego. Po drugie jest to bank, który nie po raz pierwszy para się tego rodzaju usługami dla Kremla. Także w grudniu dziennik „Kommiersant” poinformował o pozyskaniu 750 mln euro, bez których nie mogła się rozpocząć budowa zakładów kondensatu gazowego Jamał – LTD. Ogromny projekt jest wspólnym przedsięwzięciem rosyjskiego holdingu NOVATEK, francuskiego Totali inwestorów chińskich. Przy tym cały rok strona rosyjska próbowała pozyskać fundusze, spotykając się z zachodnią odmową. Był to wymóg zaangażowania kapitałów chińskich w wysokości 12 mld dolarów. Grudniowym kredytodawcą okazał się włoski bank Intesa, a odpowiednich gwarancji udzieliły włoska agencja eksportowa Sache i jej francuski odpowiednik Coface. Przy tym bank Intesa jest nie tylko kredytodawcą rosyjskich projektów gazowo-naftowych, lecz także współorganizatorem Petersburskiego Forum Ekonomicznego, zwanego rosyjskim Davos. Na jego platformie wpływowe delegacje z całego świata zawierają lukratywne kontrakty z rosyjskimi gigantami surowcowymi. W 2015 r. Petersburg był miejscem podpisania wielostronnego memorandum w sprawie budowy drugiej nitki gazociągu NorthStream pod dnem Bałtyku. W tym roku gościem honorowym forum był Matteo Renzi, wówczas jeszcze premier Włoch. Na tym rola banku Intesa się nie kończy, bo współfinansował również imprezę pod nazwą Forum Euroazjatyckie, która odbyła się również w tym roku, z tym że we Włoszech. To kolejna płaszczyzna kontaktów gospodarczych z Rosją, tyle że na poziomie regionalnym. Ożywiona działalność rosyjskich delegacji w UE wskazuje, że to właśnie płaszczyzna regionalna posłuży w 2017 r. do dalszego rozmywania sankcji. W Forum Euroazjatyckim uczestniczyło ponad 50 grup biznesowych z całej Rosji i choć rozmowy pozostały za zamkniętymi drzwiami, o ich treści można sądzić z innego spotkania włosko-rosyjskiego. Tym razem na Krymie, gdzie latem tego roku gościła grupa włoskich parlamentarzystów i biznesmenów z kilku regionów Italii. Było to jawne złamanie reguł unijnej polityki wobec Rosji. Z wypowiedzi rosyjskich ekspertów wynika, że taka jest polityczna cena wyznaczona przez Kreml, w zamian za dopuszczenie włoskiego biznesu na rosyjski rynek. Jak twierdzi Radio Swoboda, uczestnicy spotkania krymskiego byli wprost instruowani, jak najlepiej obejść, czyli złamać unijne sankcje gospodarcze. I tak wizyta na Krymie była najprawdopodobniej przepustką do robienia interesów nielegalnych z punktu widzenia unijnego prawa. Zresztą włoski biznes dba także o dziedziny relacji gospodarczej z Moskwą, które są całkowicie legalne. Z chwilą, gdy Bruksela podjęła decyzję o sankcjach, włoski biznes w Rosji założył Stowarzyszenie Przemysłu, którego logicznym zadaniem jest wsparcie swoich członków w nowych realiach. Co najciekawsze, włoscy biznesmeni ostro konkurują na tym polu z kolegami niemieckimi i francuskimi. Chodzi o zakładanie wspólnych przedsięwzięć z podmiotami rosyjskimi, czyli lokalizację produkcji. Jak widać, mimo sankcji i niekorzystnego klimatu inwestycyjnego, zachodni przedsiębiorcy biją się wprost o rosyjski rynek, słusznie zakładając, że embargo nie będzie wieczne. Co więcej, panuje między nimi ostra konkurencja, bo jak twierdzi włoskie stowarzyszenie, tylko w okresie styczeń – marzec 2016 r. inwestycje francuskie w Rosji wzrosły o 20 proc., podczas gdy włoskie tylko o 12 proc. A o Niemcach można tylko pomarzyć, bo biznes z tego kraju ma w Rosji 1,5 tys. wspólnych przedsięwzięć, podczas gdy przedsiębiorcy z Apenin tylko 100, z tego 20 zlokalizowanych już po wprowadzeniu sankcji.
Wracając przez chwilę na Krym, Włosi nie byli pierwsi na zaanektowanym terytorium Ukrainy. Szli tropem francuskich przedsiębiorców i parlamentarzystów, którzy odwiedzili półwysep już rok wcześniej. Czy owocem ich wizyty był wzrost obrotów rosyjskiego oddziału giganta sprzedażowego Auchan? W każdym razie, do czasu wizyty krymskiej, francuska sieć handlowa miała spore kłopoty ze strony rosyjskich władz sanitarnych. Obecnie Auchan może o takich problemach zapomnieć i jak dowiodło dziennikarskie śledztwo „Financial Times”, sieć łamie unijne embargo, dostarczając produkty do swoich supermarketów na Krymie. To znaczy, sam handel z półwyspem nie został zabroniony, UE zakazała natomiast korzystania z tamtejszych portów i innych połączeń z Rosją, które by taki handel umożliwiały. Tymczasem unijne towary zapełniają półki krymskich sklepów, m.in. dlatego, że do tamtejszych portów regularnie zawijają statki pod europejskimi banderami lub z frachtem objętym zakazem handlowym. W latach 2014-2016 naliczono 24 jednostki towarowe pod banderami państw członkowskich, 43 jednostki zarejestrowane w UE i 22 statki pod banderami tzw. beneficjentów UE, czyli krajów stowarzyszonych. W każdym razie o chodzi tysiące ton produktów. Naturalnie o Rosję biją się nie tylko Włosi.
————–
Całość w najnowszej “Gazecie Finansowej”.