0.1 C
Warszawa
piątek, 27 grudnia 2024

Zakład Utylizacji Szmalu

PiS dokręca śrubę przy pomocy ZUS-u, odbierając nam wolność gospodarczą.

W czasie swoich rządów PiS zrobiło już wiele, by obrzydzić Polakom aktywność gospodarczą. Większość z tych ruchów ma jeden wspólny mianownik – to Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Najważniejszy to obniżka wieku emerytalnego, której sfinansowanie będzie wymagać głębszego sięgnięcia do kieszeni obywatela, a to nie wróży nic dobrego. Na dokładkę rząd konsultuje projekt ustawy, na mocy której inspektor ZUS będzie miał swobodę decyzji, o tym, kto jest podatnikiem składki. – To bardzo kontrowersyjne, daje Zakładowi nieograniczoną władzę – twierdzą zgodnie eksperci. Jakby tego było mało, to od kilku tygodni Zakład prowadzi ofensywę kontrolną, łamiąc po drodze podstawową zasadę legislacyjną, głoszącą, że „prawo nie działa wstecz”. Nie można również zapominać o wpływie składki ubezpieczeniowej na tzw. klin podatkowy, ale to już nie tyle sprawka PiS-u, ile architektów naszego systemu emerytalnego.

Powolna agonia

Utrzymanie molocha, jakim jest ZUS, pożera rocznie kilkadziesiąt miliardów złotych. Platforma Obywatelska, podwyższając wiek emerytalny, tylko oddaliła w czasie bankructwo tej instytucji. Z kolei PiS, w związku z przedwyborczymi obietnicami, musiało obniżyć granicę przejścia na emeryturę, co przybliżyło o kilka lat krach istniejącego systemu emerytalnego. Złośliwi mówią, że był to bardzo dobry ruch, bo im szybciej bismarckowski system (młode pokolenie płaci na emeryturę starych) upadnie, tym lepiej dla wszystkich. Zanim to jednak nastąpi, czeka nas wszystkich okres dokręcania śruby.

Dłuższe trwanie w tym systemie oznacza, że rząd będzie zmuszony coraz śmielej ograniczać wolność ekonomiczną, drenując kieszenie obywateli. W kolejnych latach dotacja rządowa do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (FUS) będzie rosła znacznie szybciej niż dochody budżetu państwa. Na zakończenie 2017 roku wyniesie 46,7 mld zł, czyli ponad 12 proc. łącznych wydatków zaplanowanych na 2017 rok (384,8 mld). Państwowa kroplówka jest potrzebna, ponieważ w tym roku wpływy (ze składek) funduszu szacowane są na 161,1 mld, na emerytury pójdzie zaś 211,5 mld. Dziura wyniesie zatem ponad 50 mld. W kolejnych latach nożyce otworzą się jeszcze szerzej. Według obliczeń samego ZUS-u, deficyt systemu emerytalnego w 2019 roku wyniesie 63,3 mld. Szacunki kończą się na 2025 roku, w którym FUS będzie potrzebował 91,1 mld z kasy państwa. Gdyby rząd nie obniżył wieku emerytalnego, to agonia ZUS-u byłaby nieco wolniejsza, ale na końcu tej drogi, w obu scenariuszach jest upadek systemu.

Czy rząd nie zna tych wyliczeń? Zna, ale jest w ślepej uliczce. Każda zdrowa reforma systemu emerytalnego to wizerunkowy strzał w stopę, dlatego PiS postanowiło grać. Z jednej strony wprowadza obniżoną składkę dla przedsiębiorców osiągających przychód w wysokości mniejszej niż 2,5-krotność miesięcznego wynagrodzenia (5 tys. zł w 2017 roku), z drugiej strony dokręca śrubę opresyjnymi przepisami. Rację mogą mieć ci, którzy twierdzą, że niższa składka to tak naprawdę zasłona dymna przed wprowadzanymi „bokiem” kontrowersyjnymi rozwiązaniami. Powstaje bowiem pytanie: dlaczego przychód, a nie dochód? Ten drugi parametr jest bardziej miarodajny, jeżeli chodzi o realne wyniki działalności. Ktoś może osiągać wysoki dochód, ale będzie on okupiony sporymi kosztami. Widać, że z założenia z nowych rozwiązań ma skorzystać jak najmniejsza liczba małych, głównie jednoosobowych, firm.

ZUS-owska śruba

Co kryje się za zasłoną dymną? Na poziomie działań ZUS-u mamy ofensywę kontrolną. Zakład przygląda się umowom cywilnoprawnym, zawieranym 5 lat wstecz. Kontrolerzy kwestionują podstawę wymiaru składek, twierdząc, że powinna być ona wyższa i w rezultacie nakazują uregulować kilkuletnie zaległości. W rzeczywistości nie mają do tego prawa. Chodzi o konkretne przypadki kumulacji tytułów wynikających z umów-zleceń. Z początkiem 2016 roku wprowadzono przepisy dotyczące oskładkowania zbiegu tytułów do ubezpieczenia przy umowach-zleceniach. Od tamtej pory, w przypadku kumulacji, pracodawca jest zobowiązany odprowadzić składkę przynajmniej od kwoty minimalnego wynagrodzenia. Problem w tym, że ZUS podważa również umowy zawarte przed wejściem w życie tych przepisów, kiedy odprowadzenie składki tylko od jednej umowy było działaniem zgodnym z prawem. Kontrole Zakładu i wynikające z nich decyzje to klasyczny przykład działania prawa wstecz.

– Jedynym efektem, jaki można uzyskać w wyniku wprowadzenia tak sformułowanych przepisów, jest doprowadzenie do upadłości szeregu polskich firm, które nie mają na tyle dużego zapasu płynnych środków finansowych, by być w stanie jednorazowo zapłacić naliczone im składki np. za okres 5 lat. W ostatecznym rozrachunku zmniejszy się więc baza podatkowa oraz zmniejszy zatrudnienie – komentuje Arkadiusz Pączka, ekspert Pracodawców RP.

Gdyby okazało się, że ZUS nie może ściągnąć zaległych składek – bo np. firma ogłosiła upadłość – to zakład nie będzie musiał się tym zbytnio martwić, niedługo bowiem dostanie od rządu potężną broń, zarezerwowaną do tej pory wyłącznie dla sądów. Chodzi o ustalenie płatnika składek. Na razie, w razie wątpliwości, Zakład występuje z pytaniem do sądu i dopiero mając prawomocny wyrok, może uznać (lub nie) dany podmiot za płatnika. To ma się zmienić. Do rządowego projektu wprowadzającego indywidualne rachunki składkowe dla płatników składek dodano poprawkę, która da Zakładowi szerokie uprawnienia w zakresie decydowania o tym, kto jest płatnikiem składek.

– U podstaw kontrowersyjnej propozycji leżał słuszny cel: zabezpieczenie praw ubezpieczonych w przypadku nieskutecznego ich przekazania w ramach przejęcia pracodawcy w rozumieniu art. 231 Kodeksu pracy (przeniesienie pracownika niezdolnego do wykonywania dotychczasowej pracy na inne stanowisko – red.). Tymczasem w projekcie kontrolerom ZUS przyznano nowe władcze uprawnienie, bez żadnego dookreślenia zakresu jego zastosowania – komentuje Robert Lisicki, ekspert Konfederacji Lewiatan.

Co to oznacza w praktyce? Załóżmy, że ZUS „dopadł” przedsiębiorcę, zalegającego ze składkami. Jeżeli firma ta nie będzie już istnieć (np. zbankrutowała), to wówczas nic nie stoi na przeszkodzie, by Zakład za płatnika uznał… kontrahenta kontrolowanego przedsiębiorcy.

Emerytalny klin

Z ZUS-em wiąże się też inny problem, który w jeszcze większym stopniu niż opisane wyżej przypadki, ogranicza naszą wolność. System emerytalny działa jak piramida finansowa, a rządzący zrobią wszystko, by nie runęła: albo podwyższą składkę (wtedy skorzysta na tym bezpośrednio FUS), albo załatają dziurę dotacją, korzystając z innych podatków. Każda podwyżka składki powiększa tzw. klin podatkowy, czyli różnicę pomiędzy ponoszonym przez pracodawcę kosztem zatrudnienia a tym, ile na rękę dostanie pracownik. Dla przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej, wynoszącego w 2016 r. 4056 zł brutto, całkowity koszt pracodawcy wynosi 4891,95 zł, pracownik zaś otrzymuje na rękę 2893 zł. Klin podatkowy wynosi zatem ponad 41 proc., a w ujęciu kwotowym – 1999 zł. Prawie 70 proc. udziału w klinie ma właśnie składka na ZUS, reszta to składka na ubezpieczenie zdrowotne (ok. 16 proc. w klinie) oraz zaliczka na podatek dochodowy (ok. 15 proc.).

Krytycy obniżania kosztów pracy twierdzą, że na świecie jest wiele państw, w których klin podatkowy jest znacznie wyższy, a mimo to panuje tam dobrobyt. Jako przykłady najczęściej podawane są Niemcy, ale również Austria i Belgia. Rzeczywiście w tych państwach klin podatkowy przekracza 50 proc. kosztów pracodawcy. Trzeba jednak pamiętać, że inaczej działa klin w przypadku gospodarki rozwiniętej, dostarczającej wysoko przetworzone produkty albo wyspecjalizowane usługi, a inaczej w przypadku państw, w których jedyną przewagą konkurencyjną jest tania siła robocza. Krótko mówiąc – w gospodarkach takich, jak niemiecka jest do czego wbijać klin, bo i tak pracownik i pracodawca będą na końcu zadowoleni. Ten pierwszy ma wysoko opłacaną roboczogodzinę, a ten drugi sprzeda produkt ze sporą nadwyżką, bo półprodukty dostarcza mu tania siła robocza, czyli m.in. Polska.

Źródła patologii

Czy była szansa, by nie wpaść w pułapkę klina podatkowego, a szerzej – chorego systemu emerytalnego, który ogranicza wolność gospodarczą? Wystarczyło nie imputować do naszej gospodarki rozwiązań, które działają przy pewnym poziome zamożności kraju, którego Polska nigdy nie osiągnęła. Należało natomiast zrobić to, co robiła Europa Zachodnia, gdy była na podobnym poziomie rozwoju do naszego z czasu transformacji ustrojowej. Po nokaucie ekonomicznym, jakim był PRL, zlikwidowano najnowocześniejszy wówczas przemysł: informatyczny, elektroniczny, chemiczny i zbrojeniowy, podczas gdy na Zachodzie w okresie reindustrializacji pozbyto się jedynie nierentownych i przestarzałych zakładów przemysłowych. Prof. Andrzej Krajewski ekonomista i współautor książki „Od uprzemysłowienia PRL do deindustrializacji kraju”, pisze o 1675 zlikwidowanych zakładach przemysłowych, z czego jedynie ok. 25 proc. nadawało się do zamknięcia. Zdaniem profesora, gdyby nie ten ruch, to dzisiaj zarabialibyśmy co najmniej o jedną trzecią więcej i łatwiej byłoby znieść patologie systemu podatkowego i emerytalnego, który sobie zaprojektowaliśmy. Taka architektura systemu skazała nas na rolę kredytobiorcy, zależnego od zagranicznych instytucji finansowych i niezdolnego do wypracowania przewagi konkurencyjnej na innym, niż tania siła robocza, polu. Do tego wszystkiego nad głową mamy ZUS, który jest kwintesencją, wisienką na torcie, tej patologii.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news