Jak oficerowie Agencji Wywiadu handlowali wizami do Polski i defraudowali fundusz operacyjny. Czy wpuścili terrorystów do Unii Europejskiej?
Handel wizami na skalę niemal przemysłową, a także defraudowanie funduszy operacyjnych w kluczowych krajach dla bezpieczeństwa Polski – takie działania w ostatnich latach miały miejsce w Agencji Wywiadu. Chociaż kontrole zlecone przez nową ekipę wykazały nieprawidłowości, które zdaniem naszych informatorów wystarczają do skierowania sprawy do prokuratury, zwycięża przekonanie, iż dla „dobra służby” należy całość afery zamieść pod dywan.
Trzęsienie ziemi w AW nastąpiło w ubiegłym roku, gdy amerykańska CIA zwróciła uwagę, że na Bliskim Wschodzie szczególnie w rezydenturze irańskiej dochodziło do procederu handlu polskimi wizami z udziałem oficerów AW. CIA była tą sprawą zbulwersowana, ponieważ na polskich papierach do krajów Unii Europejskiej mogli przeniknąć terroryści. W wyniku wewnętrznych kontroli wyszły również inne nieprawidłowości dotyczące rezydentur w Iranie, Rosji, na Ukrainie i Białorusi. Miano się dopuścić defraudacji przez kilka lat funduszy operacyjnych na kwotę ok. 2 mln USD. Rozliczano wydatki, które nie miały nic wspólnego z działalnością operacyjną jak wakacyjne wyjazdy szpiegów czy też zakupy materiałów biurowych w ogromnych ilościach. „Informacje przedstawione przez Pana nie znajdują potwierdzenia w materiałach zgromadzonych przez AW” – odpisała nam agencja. Agencja nie zanegowała wprost jednak ani informacji o piśmie od Amerykanów, ani informacji o nieprawidłowościach. Oprócz listu Amerykanów, jak ustaliliśmy, AW dysponuje anonimowym donosem do Ministerstwa Spraw Zagranicznych z ubiegłego roku ujawniającym patologię w rezydenturach.
Polityczne piorunochrony
Sprawa handlu wizami i defraudacji funduszy była znana od lat – opowiada nasz informator z AW, dodając, że zdarzało się, że oficerowie ze środków funduszy operacyjnych np. wymieniali sobie zamki w domach czy kupowali różne gadżety elektroniczne. Informacje, że oficerowie Agencji Wywiadu są zamieszani w proceder handlu wizami, trafiły do AW już w 2011 r. przy okazji akcji Straży Granicznej. Za rządów PO sprawie ukręcono łeb, chociaż już wówczas były mocne dowody na to, że nie jest to incydent, ale reguła.
W 2014 r. wyszedł skandal z wieloletnią defraudacją minimum 1,5 mln zł z funduszu operacyjnego. Przy czym złodziejstwo było prymitywne, bo zwyczajne rezerwy gotówki w dolarach zamieniano na pocięty papier. Nikt z kierownictwa nie poniósł żadnej konsekwencji tej afery.
Teraz mówi się, że kłopoty będą mieli nie ci, którzy dopuszczali się nieprawidłowości lub je nadzorowali, ale ci, którzy sporządzili ich opis. Major AW odpowiedzialny za audyt wydatków rezydentur rozgląda się właśnie za nową pracą, bo jego dni w agencji mają być policzone. Natomiast jeden z oficerów nadzorujących lewe wydatki awansował, bo jest rodzinnie powiązany z szychą w PiS, taką, którą ceni sam „Naczelnik” Jarosław Kaczyński. – Ta osoba jest traktowana jako „polityczny piorunochron” – twierdzi nasz informator.
Dziki Wschód
W AW doliczono się kilkunastu fikcyjnych agentów, na których wynagrodzenie pobrano pieniądze z funduszu operacyjnego. O ile służby na całym świecie angażują się w różnego typu przedsięwzięcia (nierzadko nielegalne w świetle lokalnego prawa), to kradzież z funduszu jest dyskwalifikująca. Tym bardziej że mówimy o kierunkach kluczowych dla bezpieczeństwa Polski i jej sojuszników.
Jeszcze gorszy obraz rysują sami pracownicy AW. – Za pieniądze na operacje specjalne od partnerów kupowano papier toaletowy, ołówki, meble, alkohole itp. Zdarzało się, że kasa szła na organizowanie biby – mówi nam były już pułkownik AW. Pieniądze brano też m.in. na wakacje z dziećmi, uzasadniając, że podczas nich dojdzie do spotkań z informatorami.
O tym, że ws. wyłudzania pieniędzy i handlowania wizami (o czym za chwilę) wszczęto wewnętrzne śledztwo, przesądził anonim, który trafił do MSZ w wakacje 2016 roku. – Grzesiek (płk Grzegorz Małecki – były szef AW, podał się do dymisji w 2016 roku – red.) miał złożyć zawiadomienie do prokuratury, ale rozstał się z firmą wkrótce, gdy sprawa zaczęła cieknąć – opowiada nam jeden z funkcjonariuszy.
Mali krętacze
Patologie związane z funkcjonowaniem Agencji pokazały w ostatnim czasie kolejne afery. Pierwsza, opisana przez „Gazetę Wyborczą”, dotyczyła defraudowania środków znajdujących się w kasie pancernej. Pieniądze w sejfie to wynagrodzenie, jakie AW dostała od CIA za – jak przekonywał „Washington Post” – udostępnienie w Kiejkutach aresztu dla członków Al-Kaidy.
Agenci przychodzili do kasjera – chorążego Andrzeja M. ps. „Carrington” (to nazwisko miliardera z serialu „Dynastia”) i pożyczali pieniądze. Jak ujawniło śledztwo, pieniądze pożyczali np. na mieszkanie, na rozwód czy drobne na życie. Wśród nich do pokoju nr 109B (tam w siedzibie AW przy ul. Miłobędzkiej pracował „Carrington”) zawitał również Dariusz Sz. (nazwisko legalizacyjne Izgórski), który przed laty zbierał dowody na działanie w Polsce rosyjskiego agenta ps. „Olin” (sugerowano, że był nim zmarły już premier Józef Oleksy).
Nie wszyscy jednak oddawali, więc kasjer najpierw rozmieniał studolarówki na mniejsze nominały (tak, by zafoliowany blok z banknotami nie wzbudzał podejrzeń), a gdy i tych zaczęło brakować – ciął papier. Wpadł przy jednej z kontroli, gdy kontrolerki zwróciły uwagę na podejrzanie jasny kolor bloku z pieniędzmi.
– W prokuraturze słyszymy, że Agencja Wywiadu forsuje tezę, iż kasjer wyprowadził pieniądze w ciągu miesiąca. W ten sposób upadnie zarzut wieloletniego braku nadzoru. Prokuratura wątek braku nadzoru umorzyła, nie mogąc doszukać się „znamion przestępstwa”. Dlaczego? Tajne – pisał Wojciech Czuchnowski w „Gazecie Wyborczej”. Próżno jednak szukać kogokolwiek oprócz „Carringtona” – pociągniętego do odpowiedzialności po ujawnieniu tej afery.
Drugą sprawą jest przypadek, byłego już szefa AW, gen. Macieja Huni. Przez lata będąc szefem AW, formalnie był funkcjonariuszem Służby Wywiadu Wojskowego (do AW był tylko delegowany). Dzięki temu zarabiał według znacznie lepszych stawek wojskówki. Podobny mechanizm zadziałał w przypadku wiceszefa AW płk. Pawła Woźniaka.
Brak konsekwencji w ujawnionych i nagłośnionych sprawach rozzuchwalił funkcjonariuszy AW. Miało być ciche przyzwolenie na złodziejstwo z góry, bo przez lata nie było w firmie podwyżek.
Handel wizami
Pierwsze sygnały o zaangażowaniu ludzi AW w handel wizami pojawiły się na przełomie 2011 i 2012 roku. Najpierw pod lupę trafił konsulat w Łucku, ale szybko okazało się, że zasięg jest znacznie większy i obejmował całą Ukrainę (a według oficerów, z którymi rozmawialiśmy również Białoruś). Na proceder zwróciła uwagę Straż Graniczna, ale mimo chwilowego zamieszania proceder kwitł dalej.
W ostatnich latach – według wewnętrznego raportu AW – biznes prężnie działał w trzech krajach – Rosji, Iranie i na Ukrainie. Szczególną uwagę zwraca Teheran.
Agencja Wywiadu zatrudnia kilkaset osób. Tylko w ciągu ostatnich 12 miesięcy ze służby odeszło kilkadziesiąt osób. Nowych kandydatów brakuje. Ci, którzy są chętni, w większości nie przechodzą testów lub nie są dla AW przydatni. Tych, którzy dla AW mogliby stanowić cenny nabytek, zniechęcają warunki pracy i niskie wynagrodzenia.
Nasi rozmówcy chęć skręcenia tej sprawy tłumaczą koneksjami towarzyskimi głównych pracowników AW. – Dziś pod Krawczykiem (Piotr Krawczyk – od września 2016 roku p.o., a od grudnia szef AW – red.) w firmie dalej rządzą wychowankowie gen. Macieja Huni, którzy szybko zblatowali się z „dobrą zmianą” i mają ubaw z Kamińskiego (Mariusz – minister koordynator), że trzyma swoich wrogów aż tak blisko – mówi jeden z funkcjonariuszy.
——————————–
Nowy numer “Gazety Finansowej” dostępny również w formie e-wydania.