Zawarte przez Unię Europejską porozumienie handlowe z Japonią pokazuje, że Europa nie zamierza oglądać się na USA i sama aktywnie buduje wielki blok handlowy.
Mówienie o wybuchu prawdziwej walutowej wojny w kontekście wydarzeń ostatnich miesięcy, jest z pewnością nieco przesadzone, ponieważ tak naprawdę globalne zmagania o dominację w dziedzinie gospodarczej trwają praktycznie od zawsze. Z pewnością jednak w ostatnim okresie mamy do czynienia z nieco większą dynamiką wydarzeń niż zazwyczaj, a przyczyn takiego stanu rzeczy należy poszukiwać m.in. w prezydenturze Donalda Trumpa. Kwestionując bliską współpracę pomiędzy Starym Kontynentem a Stanami Zjednoczonymi, amerykański prezydent zmusił wszystkich głównych aktorów światowej polityki do dokonania poważnych modyfikacji w swoich strategiach.
Azjatycka wycieczka eurokratów
Przykładem tego rodzaju działań jest chociażby ostatnia aktywność przywódców Unii Europejskiej, którzy tuż po szczycie NATO w Brukseli udali się w podróż do Azji, aby zabezpieczyć tam własne interesy. Jean-Claude Juncker oraz Donald Tusk odwiedzili zarówno Japonię, jak i Chiny. Podczas gdy rozmowy z chińskim premierem Li Keqiangiem ograniczyły się wyłącznie do ogólników, w Japonii udało się podpisać bardzo istotny dla Unii Europejskiej traktat handlowy, który w bezprecedensowy sposób otwiera nawzajem na siebie rynki kraju Kwitnącej Wiśni oraz Starego Kontynentu. To największa tego typu umowa wynegocjowana przez Brukselę, tworząca faktyczną strefę wolnego handlu zamieszkałą przez ok. 600 mln osób oraz znacząco upraszczająca procedury celne.
Tak głębokie otwarcie własnych rynków świadczy dobitnie o tym, że zarówno Unia, jak i Japonia czują się przyparte do muru. Gdyby nie prezydentura Trumpa można by spodziewać się, że traktat handlowy z Japonią byłby trójstronny, a jego sygnatariuszem zostałyby także Stany Zjednoczone. Impeachment Trumpa wydaje się jednak na razie mało prawdopodobny, dlatego unijne elity postanowiły dogadać się z Japonią już teraz, na wypadek, gdyby kryzys w relacjach z USA miał się stać czymś permanentnym. Z kolei Japonia nie wahała się zbyt długo przed podpisaniem umowy, gdyż jej własna potęga w regionie zależy bezpośrednio od współpracy z zachodnimi mocarstwami.
Unia Europejska próbuje uratować projekt euro przy pomocy wszelkich dostępnych środków, gdyż rozumie, że bez militarnego parasola ochronnego Stanów Zjednoczonych jej siła staje się coraz bardziej iluzoryczna. Świetną ilustracją bezradności unijnych elit są równie dramatyczne, co przechodzące bez echa, apele Donalda Tuska do światowych przywódców, aby za wszelką cenę starali się uniknąć wojen handlowych. Polski przewodniczący Rady Europejskiej nie ma najwidoczniej większego wpływu na polityczną rzeczywistość, dlatego pozostaje mu jedynie pisanie odezw w mediach społecznościowych. W tym samym czasie Donald Trump co rusz informuje świat przy pomocy wpisów na Twitterze o kolejnych krokach prowadzonej przez siebie polityki.
Deep state na ratunek
W sukurs Unii stara się przyjść amerykańskie deep state, które w ostatnich dniach czyni zdwojone wysiłki na rzecz usunięcia Trumpa z urzędu i przywrócenia trwającego co najmniej od 1945 roku bliskiego sojuszu Niemiec z USA. W tym celu, praktycznie od czasu kampanii prezydenckiej, amerykański establishment stara się wykazać, że Trump to tak naprawdę dyktator, przyjaciel Putina i jego wielki admirator. Prawdziwym paroksyzmem wysiłków na rzecz skojarzenia ze sobą Trumpa i Putina była reakcja mediów na szczyt Rosja-USA w Helsinkach, który został nawet nazwany zdradą.
W kampanii zmasowanych ataków na urzędującego prezydenta wziął udział nawet Arnold Schwarzenegger, lecz to nie największy problem, z jakim będzie musiał zmierzyć w najbliższym czasie Trump. Coraz więcej zagraża mu ze strony byłego adwokata, Michaela Cohena, który wedle wszelkiego prawdopodobieństwa pójdzie na współpracę z FBI i ujawni kulisy tego, w jaki sposób pomagał obecnemu prezydentowi wyciszyć skandal związany z jego związkiem z aktorką filmów porno Stormy Daniels.
Do ewentualnego odsunięcia Trumpa od władzy jednak daleka droga. W rzeczywistości niewykluczone nawet, że jego rządy potrwają nawet dwie kadencje. Taki scenariusz jest szczególnie niekorzystny dla Unii Europejskiej, gdyż Stany Zjednoczone mają wciąż wystarczający potencjał do tego, aby prowadzić walkę o zachowanie globalnej hegemonii bez jej pomocy. Na dodatek USA straszą wciąż Berlin i Paryż wsparciem udzielanym dla bloku państw Międzymorza, który być może nigdy nie przerodzi się w coś trwałego, lecz stanowi skuteczne narzędzie wywierania nacisku.
Gospodarczy wet za wet
Ostatnie spotkania Trumpa z przywódcami europejskimi przy okazji szczytu państw G-8 czy też szczytu NATO ukazały, jak bardzo niestabilny jest nadający wciąż ton całej światowej polityce sojusz transatlantycki. Brak współpracy – a właściwie wrogość – staje się coraz bardziej zauważalna w wielu obszarach. Najlepszym przykładem jest pokaźna kara w wysokości 4,34 mld euro nałożona na amerykańskiego giganta informatycznego Google przez Komisję Europejską. Tak dotkliwa sankcja oburzyła nawet amerykańskie władze, które zupełnie nie przyjęły do wiadomości komunikatu Brukseli, że jej przyczyną były rzekome praktyki monopolistyczne. Kara dla Google zdaje się wynikać nie tyle z jakichkolwiek faktycznych nadużyć ze strony koncernu (który skądinąd bardzo ściśle współpracuje z Brukselą w dziele cenzurowania Internetu na mocy specjalnego porozumienia dotyczącego tzw. mowy nienawiści), lecz stanowi próbę odpowiedzi na dotkliwe cła, jakie w maju Stany Zjednoczone nałożyły na import stali i aluminium z Unii Europejskiej (a także Meksyku i Kanady).
Relacje na linii Waszyngton-Berlin przypominają chwilowo wymianę ciosów, które nie świadczą jeszcze o otwartej wrogości, lecz mają na celu zamanifestowanie własnej siły. Oprócz wspomnianej kary dla Google Komisja Europejska wprowadziła także cła na wiele produktów sprowadzanych z USA, m.in. na stal, jachty, motocykle, produkty spożywcze, burbon czy też karty do gry, których import osiąga rocznie wartość 6,4 mld euro. To oczywiście zaledwie niewielka część wymiany handlowej pomiędzy Unią a Stanami, lecz niewątpliwie żadna ze stron nie zamierza pasywnie przyglądać się poczynaniom drugiej.
Polityczna awantura na szczycie daje obecnie Polsce pewne niewątpliwe korzyści w kontekście jej relacji z Unią Europejską, gdyż obecne działania Stanów Zjednoczonych wyraźnie osłabiają pozycję Niemiec. W Helsinkach Trump wyraźnie opowiedział się przeciwko Nord Stream II, a po cichu mówi się nawet o przeniesieniu amerykańskich baz wojskowych z Niemiec na terytorium Polski. Polska jest Amerykanom chwilowo potrzebna do stoczenia wojenki z Unią, lecz w dłuższej perspektywie linia polityczna Trumpa raczej nie znajdzie naśladowców po wygaśnięciu jego kadencji. Jego poglądy znacząco różnią się w kluczowych aspektach od tych, jakie przejawia zdecydowana większość Partii Republikańskiej, nie wspominając o demokratach. Wiele wskazuje więc, że za kilka lat sytuacja powróci do normy, czyli do bliskiej współpracy USA z Unią. W dłuższej perspektywie są bowiem skazane na współpracę. Na razie jednak trwa dosyć dziwny spór, w ramach którego większość kart rozgrywa Donald Trump.