3.6 C
Warszawa
poniedziałek, 23 grudnia 2024

Przekleństwo chińskiego imperializmu

Chińska ekspansja gospodarcza miała być cudownym panaceum na kłopoty Afryki i innych państw Trzeciego Świata. Zamiast tego przyniosła rasizm i pułapkę zadłużenia, które pozwalają mówić o chińskim imperializmie XXI w.

– Witaliśmy chińskie kapitały z nadzieją na lepsze życie, a w zamian dostaliśmy nienawiść i poniżenie – skarżył się dziennikarzom „The New York Timesa” Kenijczyk zatrudniony w chińskiej firmie handlującej motocyklami. Podczas wielu podróży po Nairobi młody Kenijczyk mógł wysłuchać serii „szczerych” wyznań azjatyckiego szefa. Porównanie gospodarzy, włącznie z prezydentem kraju, do prymitywów nie było jednorazowym wyskokiem. Urażony podwładny miał już dość rasizmu i kolejne wypowiedzi chińskiego przełożonego utrwalił dyktafonem. Inwektywy w rodzaju bezmyślnych małp żyjących w bałaganie i smrodzie, tylko po to, aby zjeść podarowane banany, wstrząsnęły kenijskim społeczeństwem. Do tego stopnia, że w obawie przed linczem Chińczyk został aresztowany, a następnie deportowany z kraju.

Jak się okazuje, podobnych incydentów jest cała masa i to we wszystkich krajach Afryki, w których zadomowił się chiński kapitał. Przykładem może być historia chińskiego właściciela restauracji, który porę po godzinie 17 ogłosił „czasem bez czarnuchów”. To znaczy, rdzenni mieszkańcy mieli wstęp do przybytku tylko jako osoby towarzyszące chińskim lub europejskim gościom. Oczywiście z wyjątkiem wysoko postawionych znajomych właściciela z kręgów miejscowej władzy.

A co powiedzieć o jawnej segregacji rasowej wprowadzonej przez koncern kolejowy Standard Gauge Railway obsługujący połączenia w tejże Kenii, Sudanie czy Etiopii? Formalnie, czyli na zewnątrz prawa miejscowego personelu nie są naruszane. Wewnętrzne przepisy zakazują jednak spożywania posiłków za jednym stołem z Chińczykami. Identyczne zasady obowiązują podczas korzystania z firmowych autobusów. Jeśli miejsce zajął choćby jeden Chińczyk, Afrykanie nie mają już wstępu. Codziennością jest wyrzucanie z roboty afrykańskich pracowników za używanie telefonów komórkowych, a nawet palenie. Natomiast azjatyccy nadzorcy robią to otwarcie. Wypisz wymaluj XIX w. i relacje białych właścicieli z poddanym afrykańskich kolonii Wielkiej Brytanii, Belgii czy Niemiec. Tyle że za oknem jest XXI w., a zachowania Chińczyków jako żywo kopiują zwyczaje europejskich imperialistów.

Chińczyk za murem

Azjatyckich gości tylko w małym stopniu tłumaczą odmienne zwyczaje, które nakazują im tradycyjne życie w zamkniętych enklawach. Do i z pracy Chińczyków wożą specjalne autokary, dlatego ich kontakt z lokalnymi społecznościami i kulturami jest równy zeru. Zresztą społeczne pretensje nie ograniczają się jedynie do werbalnego i faktycznego rasizmu. Chińczycy za zdecydowanie większe pieniądze wykonują tak proste czynności, że obowiązki można powierzyć niewykwalifikowanym tubylcom. Z kolei afrykańscy specjaliści na czele inżynierami i technikami są wykorzystywani jak „chłopcy na posyłki” chińskich przełożonych o niższych kwalifikacjach zawodowych.

Burzę emocji budzi sposób prowadzenia chińskich inwestycji. Po pierwsze, nie liczą się z ekologią, niszcząc dziewicze ekosystemy afrykańskich rezerwatów. Po drugie, zyski odnoszą wąskie grupy miejscowych elit, a nie przeciętni mieszkańcy, bo jednym celów ekspansji jest polityczna korupcja. To symptomatyczne, że według „Le Monde” chińskie inwestycje i wkłady kapitałowe lat 2007–2017 wyniosły prawie 100 mld dolarów. Tyle że za tak gigantyczną kwotę udało się zorganizować jedynie 130 tys. nowych miejsc pracy na kontynencie, którego populacja sięgnie niebawem miliarda osób. A więc kropla w morzu rzeczywistych potrzeb.

Jak informuje „The Times”, równie interesująco wygląda zestawienie obecności ekonomicznej Chin i USA. W tym samym czasie amerykańskie inwestycje na czarnym kontynencie wyniosły 60 mld dolarów, ale ponad 60 proc. środków przeznaczono na zagospodarowanie pół naftowych i gazowych oraz wydobycie innych surowców mineralnych. Wskaźnik identycznych wkładów chińskich wyniósł zaledwie 21 proc. Pozostałą część stanowiła infrastruktura transportowa, logistyka oraz projekty edukacyjne i kulturalne, a więc typowa softpower. Jak nietrudno zgadnąć, docinki na temat afrykańskich kobiet, które w „firmowych wdziankach nie wyglądają wreszcie jak małpy”, to tylko wierzchołek góry lodowej nowego kolonializmu, który w Pekinie nazywają bez ogródek „ekspansją z chińską specyfiką”. Trudno się dziwić opiniom miejscowych internautów, że „Chińczyków w Afryce interesują jedynie tory kolejowe i kość słoniowa”.

Warto także poświęcić uwagę wypowiedzi pewnego polityka z Nigerii, którego zdaniem: „europejscy kolonizatorzy byli źli, przybysze z Indii jeszcze gorsi, ale Chińczycy swoim postępowaniem biją wszystkich głowę”.

Pętla zadłużenia

Gdy świat kręcił się wokół bliskowschodnich wojen Waszyngtonu, a obecnie wokół zachodnio-rosyjskiej konfrontacji, Chiny stały się głównym partnerem ekonomicznym Afryki i całego Trzeciego Świata. Jeśli w 1980 r. chińsko-afrykańskie obroty handlowe wyniosły miliard dolarów, a w 1996 r. 6,5 mld, to w 2011 r. już 114 mld, aby obecnie osiągnąć poziom 220 mld rocznie. Dla porównania obroty amerykańsko- afrykańskie nie przekraczają 37 mld, a rosyjsko- afrykańskie 3,5 mld dol. Mimo ogromnych pretensji społecznych szczyty chińsko-afrykańskie zbierają przywódców 50 państw czarnego kontynentu. Tak było w 2015 r. gdy w Johannesburgu przewodniczący ChRL Xi Jinping ogłosił udzielenie Afryce pomocy finansowej wysokości 60 mld dol. Tak było jesienią tego roku, gdy w Pekinie określił kolejną perspektywę finansową również na 60 mld.

Jak napisał „The Times”, chińskie kredyty stały się dla afrykańskich rządów czymś w rodzaju finansowej amfetaminy. „Są niewiarygodnie pociągające, łatwo dostępne, ale za to z długoterminowymi, negatywnymi następstwami, które w każdym wariancie przekreślają jakiekolwiek korzyści”. Zdaniem dziennika, już 40 proc. państw na południe od Sahary zostało objętych wysokim ryzykiem zadłużenia. Niby nic nowego w czasach, gdy zadłużenie państw strefy euro sięga wielkości PKB. Jednak chińska specyfika to po pierwsze, żelazna zasada spłacenia zaciągniętych kredytów. Pekin jeszcze nigdy i nikomu nie darował zadłużenia poza kategorią drobnych pożyczek propagandowych. Po drugie, warunkiem pomocy finansowej udzielanej przez Chiny państwom Trzeciego Świata jest suty zastaw. Najczęściej w postaci złóż surowców, obiektów infrastruktury lub po prostu szlaków komunikacyjnych i ziemi. Na przykład w chińskich rękach znalazło się trzy miliony hektarów najżyźniejszych gruntów rolnych Afryki. W połączeniu z eksploatowanymi przez chińskie firmy zasobami naturalnymi czyni z tego kontynentu „spichlerz” Państwa Środka.

Aby nie pozostawać gołosłownym, wystarczy rzut oka na Angolę, państwo zasobne w gaz, ropę naftową, a także diamenty i złoto. W latach 2001–2015 chińskie banki udzieliły Afryce ok. 100 mld dol. kredytów. Luanda tak się zadłużyła na cele infrastrukturalne, że dziś jest w pełni uzależniona od Pekinu. Przy tym faktycznie nic nie zyskała, zgodnie bowiem z podpisanymi umowami pożyczki zostały przekierowane do chińskich wykonawców, którzy zmodernizowali miejscowe pola naftowe, ropociągi i porty. Obecnie Angola spłaca ropą naftową raty kredytu, a jako że Pekin jest głównym odbiorcą surowca, dyktuje także jej ceny. Tak zwana „angolska ścieżka” ekspansji gospodarczej okazała się tak skuteczna, że została powielona wobec innych państw afrykańskich.

W identycznej sytuacji znajduje się sąsiedni Mozambik, a Namibia spłaca kredyty dzierżawą ogromnych złóż uranowych intensywnie eksploatowanych przez chińskie koncerny. Gdy poziom zadłużenia mikroskopijnego państewka Dżibuti osiągnął pułap 85 proc. PKB, w chińskie ręce dostał się główny port kraju. Dziś został przekształcony w pierwszą zagraniczną bazę wojenną Pekinu, która zdolna jest do przyjmowania okrętów klasy niszczyciel – fregata. Obecnie przebywa w niej tysiąc chińskich żołnierzy, ale logistyka pozwala na błyskawiczne zwiększenie garnizonu do 10 tys. osób. W analogicznej sytuacji znalazła się Sri Lanka, która jeszcze niedawno należała do indyjskiej strefy wpływów. W zamian za kredyty oddała Chinom kolejny port.

Afryka nie jest wyjątkiem

Co tam Dżibuti lub Sri Lanka. Popatrzmy na Pakistan, z którego Chiny konsekwentnie wypychają wpływy amerykańskie. Na 87,94 mld dolarów zagranicznego zadłużenia udział chińskich kredytów wynosi 45 proc. W zamian Pekin uzyskał eksterytorialny port i lądowy szlak tranzytu towarów oraz surowców, a co ważne militarnego sojusznika i czołowego odbiorcę chińskiego uzbrojenia. Trzy z pięciu poradzieckich republik Azji Środkowej znajdują się w finansowej zależności od Pekinu. Chodzi o Tadżykistan i Kirgistan, ale w najgorszym położeniu jest Turkmenistan. To niewiarygodne, że kraj z czwartymi pod względem wielkości na świecie zasobami gazu znajduje się na progu niewypłacalności. A to za sprawą wojny tranzytowej z Rosją, która przekierowała eksport gazu na rynek chiński. Oczywiście Pekin skredytował gigantyczne koszty uruchomienia równie gigantycznych zasobów paliwa oraz odpowiedniej infrastruktury przesyłowej. Dziś dyktuje ceny i wielkość turkmeńskiego eksportu, trzymając partnera na krótkiej smyczy pułapki zadłużeniowej.

Przykłady można by mnożyć, bo jak ocenia „Financial Times”, Chiny zapuszczają macki ekonomiczne na całym świecie. I bije na alarm, nazywając taki proces „gospodarczym szantażem, którego celem jest podporządkowanie suwerennych państw. Pekin wzmacnia potencjał militarny dla zastraszenia konkurentów. Ingeruje w politykę wewnętrzną, aby skłonić miejscowe elity do uległości. Wydaje ogromne sumy na programy edukacyjne i kulturalne, aby wzmocnić swoje panowanie”. I nie jest to wyłącznie opinia zachodnia. Profesor Brahma Chellaney z Centrum Badań Politycznych w New Delhi jest podobnego zdania: „szereg państw zaczynając od Argentyny, a kończąc na Namibii i Laosie, wpada w pułapkę chińskich kredytorów, którzy wymuszają beznadziejne wybory pomiędzy ograniczeniem suwerenności i bankructwem”.

Dość przytoczyć wyniki badań amerykańskiej fundacji „The Center for Global Development” zatytułowane „Badania zadłużeniowych następstw projektu Jeden Pas – Jedna Droga w perspektywie politycznej”. Na podstawie wielkości chińskich kredytów i pożyczek wytypowano 22 państwa świata, najbardziej narażone na gospodarcze uzależnienie od Pekinu. Analiza zwraca szczególną uwagę na następującą ósemkę: Dżibuti, Tadżykistan, Laos, Mongolia, Kirgizja, Malediwy, Pakistan, Czarnogóra. Ich zależność kredytowa od Chin waha się w przedziale od 85 proc. PKB do 8,3 proc. w przypadku bałkańskiej republiki.

Imperialny apetyt

Geografia chińskich inwestycji nie jest bowiem dziełem przypadku. Projekt Jednego Pasa – Jednej Drogi ma uczynić z Chin globalne supermocarstwo w miejsce USA. Polityka finansowa Pekinu to jeden z filarów podporządkowania większości państw świata za pomocą instrumentów ekonomicznych. Istota sprowadza się do przecięcia Ziemi siecią transportowych korytarzy kontrolowanych przez Chiny. Za ich pomocą Państwo Środka ma absorbować surowce niezbędne do wytwarzania i eksportu nowoczesnej, a więc technologicznej produkcji towarowej. Zgodnie z koncepcją, która kopiuje politykę imperium brytyjskiego, reszta świata to rynek użytecznych kopalin oraz centrum zbytu chińskiego handlu.

Aby zdać sobie sprawę ze skali chińskich apetytów, warto przytoczyć amerykańską ocenę. Według Project Syndicate chodzi faktycznie o kompletnie nową jakość w relacjach międzynarodowych, o ich odmienny kształt zaprogramowany i sterowany z Pekinu. Rdzeniem jest polityka wewnętrzna, która pod kierunkiem Xi Jinpinga ma przekształcić ponad miliard Chińczyków w zamożne społeczeństwo. Jego filarami będą urbanizacja oraz klasa średnia o ogromnych aspiracjach i materialnych możliwościach konsumpcji supermocarstwowości. „Chińskie marzenie” zadeklarowane na ostatnim zjeździe partii komunistycznej ma doprowadzić w 2035 r. do hegemonii ekonomicznej, a w 2050 r. do globalnej supremacji w pozostałych dziedzinach życia, na czele z siłą polityczną i militarną. Inwestycje i kapitały są fundamentami infrastrukturalnej budowli Jednego Pasa – Jednej Drogi, zgodnie z geografią planowanych szlaków importowo-eksportowych. Co ważne, chińscy stratedzy dbają, aby zarówno morska i lądowa część planu uzupełniały się wzajemnie, po to, aby w maksymalnym stopniu zabezpieczyć handel przed próbami niepożądanej ingerencji i blokady, nawet środkami militarnymi. Przy tym rola Afryki nie sprowadza się jedynie do wygodnego tranzytu lub zaplecza surowcowego

Czarny kontynent ma poważniejsze zadanie. Pekin planuje przekształcić Afrykę w globalną fabrykę komponentów dla własnej, wysokotechnologicznej produkcji. Liczy na tanią siłę roboczą, analogiczną cenowo do chińskiej z przełomu lat 80. i 90. XX w. Ponadto coraz poważniejszym aspektem planowania jest ekologia. Brudny przemysł Państwa Środka zostanie zlikwidowany i przeniesiony do Afryki, a być może do Indii lub ubogiej Ameryki Południowej. Patrząc na gigantyczne widowisko godne chińskiej opery w skali całego świata, trudno nie zastanawiać się nad reakcją amerykańską. W końcu to USA mają zostać zdetronizowane, dzieląc los ZSRR lub historycznych imperiów. Jakakolwiek będzie odpowiedź, to pozostanie mocno spóźniona, co ograniczy pole manewru. Wprawdzie Kongres uchwalił wydzielenie 60 mld dolarów na pomoc państwom zagrożonym chińską pułapką kredytową. A jednak wobec już zainwestowanych przez Pekin środków to ciągle zbyt mało. Zgodnie ze strategią światowej hegemonii Chiny zamierzają zainwestować 8–9 bilionów dolarów, z czego już wydatkowały około 300 mld.

Co więc pozostaje w arsenale środków powstrzymywania ambicji imperialnych Pekinu? Na naszych oczach rozpoczyna się prawdopodobnie właściwa zimna wojna XXI w. pomiędzy USA i Pekinem. Tak należy interpretować wypowiedź wiceprezydenta USA Mike Penca dla „The Washington Post”, w której grozi otwartą konfrontacją, jeśli Pekin nie powróci na drogę prawa międzynarodowego w budowaniu relacji z innymi państwami. Katalog amerykańskich zarzutów jest bardzo długi, począwszy od ekonomicznego podboju, przez agresywne szpiegostwo i kradzież technologii oraz własności intelektualnej, po wyścig zbrojeń i ingerencję w suwerenne prawa innych państw na czele z USA. Jeśli dialog nie doprowadzi do kompromisu, Pentagon nie wyklucza, że za ok. 15 lat może dojść do globalnego, gorącego starcia. Sytuacja wskazuje, że nie tylko z Pekinem, ale obszernym prochińskim aliansem złożonym z podporządkowanych ekonomicznie i politycznie satelitów na całym świecie. To bardzo prawdopodobna perspektywa. W kilka dni po tegorocznym szczycie Chiny – Afryka śladem 50 głów państw przybyli do Chin ich ministrowie obrony, aby uzgodnić wzrost zakupów chińskiego uzbrojenia oraz współpracy militarnej.

 

FMC27news