2.5 C
Warszawa
wtorek, 24 grudnia 2024

Jak zarobić na Brexicie?

800 mld funtów i ponad 50 banków szykujących się do przeprowadzki na kontynent.

Takie są dotychczasowe koszty brytyjskiej decyzji o opuszczeniu Unii Europejskiej.

Gra w Brexit w coraz większym stopniu koncentruje się zatem na dwóch problemach: czy Londyn utraci rangę globalnego centrum finansowego, a jeśli tak, kto przejmie jego rolę w UE? Choć najostrzej rywalizują Niemcy i Francja, kluczowe jest pytanie, co Polska może zyskać na ewakuacji rynków finansowych z Wielkiej Brytanii?

Armagedon
„W oczekiwaniu na Brexit banki i korporacje finansowe wycofały z Wielkiej Brytanii ok. bilion dolarów, czyli 800 mld funtów szterlingów”. Tak brzmią dane ujawnione w styczniu przez Ernst&Young. Powyższe szacunki to rezultat sondażu, który konsultingowy potentat prowadzi wśród największych uczestników brytyjskiego rynku finansowego od lipca 2016 r. Zgodnie z odpowiedziami uzyskanymi pod koniec ubiegłego roku, 36 proc. banków i korporacji zamierza wyprowadzić część operacji z Londynu do innych stolic europejskich. Wśród uczestników badania wskazujących taką opcję znalazło się 55 proc. banków, banków inwestycyjnych i firm brokerskich oraz 44 proc. firm zarządzających majątkiem, a także 42 proc. funduszy ubezpieczeniowych. Choć rynek finansowy niechętnie ujawnia wrażliwe detale, 30 proc. banków i firm wskazało jako potencjalne miejsca przeprowadzki: Dublin, Frankfurt nad Menem, Paryż i Luksemburg. Komentując wyniki badania, E&Y studzi nastroje, oceniając, że odpływ kapitału jest relatywnie niewielki w porównaniu z ogólną wartością brytyjskiego rynku finansowego, szacowaną na 8 bln funtów. Niemniej jednak analitycy firmy ostrzegają, że na ostateczny bilans niekorzystnie wpływają perturbacje wokół prawnego kształtu i praktycznych warunków wyjścia z UE. Inaczej mówiąc, im twardszy będzie finałowy scenariusz Brexitu, tym większe okażą się straty Wielkiej Brytanii, a nasilające się obecnie wśród finansistów nastroje ucieczkowe sięgną paniki.

Także radio Deutsche Welle informuje, że dwa lata niepewności wokół Brexitu wywołało decyzję aż 50 instytucji finansowych o opuszczeniu brytyjskiej jurysdykcji i przeprowadzce na kontynent. Jakby na potwierdzenie Agencja Bloomberg umieściła proces „rozwodowy” Londynu i Brukseli, wśród dziesięciu największych wyzwań 2019 r. stawiając ryzyko Brexitu na równi z globalnymi problemami wywołanymi amerykańsko- chińską wojną handlową. Czy odpływ 800 mld funtów i spakowane walizki bankowców to rzeczywisty problem dla rządu Theresy May, a szczególnie dla jej następców? Najpierw trzeba wyjaśnić, czym jest londyńskie City w świecie międzynarodowych finansów, i jaką w związku z tym odgrywa rolę w brytyjskiej gospodarce. A ta nie ma się najlepiej, mimo wzrostu PKB odnotowanego przed Brexitem. Na przykład w 2015 r. brytyjska gospodarka urosła o 1,8 proc., podczas gdy rok wcześniej o 2,4 proc. To zbyt mało, aby odrobić „chude” lata końca poprzedniej dekady, wywołane światowym kryzysem finansowym. W 2008 r. PKB zmniejszył się o 2 proc. a w perspektywie pięcioletniej o ponad 6 proc. Z tym że brytyjski rząd miał zawsze przysłowiowego asa w rękawie, którym było jedno z globalnych centrów finansowych. Londyńskie City przyciągało (i przyciąga nadal) miliardy dolarów. Dzięki temu w latach 2014–2015 łączna suma zagranicznych inwestycji bezpośrednich wynosiła w Wielkiej Brytanii 1,57 bln dolarów, ale City obsługiwało w tym czasie zagraniczne kapitały w kwocie 7,8 bln dolarów. Brytyjski rynek usług finansowych był najlepszym stabilizatorem i gwarantem gospodarki. Tym bardziej, że cały sektor zatrudnia 12 proc. obywateli w wieku produkcyjnym, multiplikując przy tym kolejne 5–8 proc. miejsc pracy w innych dziedzinach gospodarki. Oceniając rolę City, nie można zapomnieć, że jego podatki wnoszą do budżetu Zjednoczonego Królestwa dziesiątą część dochodów albo 75 mld funtów. To kwota równa połowie rocznych wydatków na ochronę zdrowia lub półtorarocznemu budżetowi obronnemu. Nie wspominając już o „królewskich” płacach w City, często przekraczających 150 tys. funtów rocznie. Wnosiły one do państwowej kasy 11 proc. podatków od osób fizycznych.

Z kolei patrząc na znaczenie brytyjskiego rynku finansowego dla tego sektora usług w Europie, warto zacytować BBC. „Na Londyn przypada 85 proc. europejskich obrotów kapitałami spekulacyjnymi; 78 proc. operacji walutowych; 74 proc. instrumentów finansowych; 65 proc. ubezpieczeń transportu morskiego”. Inaczej rzecz ujmując, City obraca europejskimi aktywami w kwocie 1,5 bln euro, a przez brytyjskie instytucje finansowe przechodzi dwie trzecie kapitałów unijnych firm. Podsumowując, „City to największy płatnik budżetu państwa, sektor przynoszący 10 proc. PKB i jeden z największych w świecie eksporterów usług finansowych”. Nie może być inaczej, skoro z chwilą przystąpienia Wielkiej Brytanii do Wspólnoty Europejskiej 5500 zagranicznych firm uzyskało 330 tys. licencji działalności bankowej lub finansowej na całym rynku unijnym. Dziś zarówno rola filaru brytyjskiej gospodarki, jak i status globalnego centrum usług bankowych stanęły pod znakiem zapytania. W przypadku twardego Brexitu, czyli rozwodu bez porozumienia stron, wszystkie firmy zarejestrowane w Londynie utracą przywilej operowania na wspólnym rynku UE. A to natychmiast przełoży się na mocne zmniejszenie wpływów budżetowych, wzrost bezrobocia, a zatem spadek konsumpcji i ujemny wynik PKB. Jak bardzo, o tym przekonuje najnowszy raport Banku Anglii, w którym państwowy regulator opublikował scenariusz gospodarczego Armagedonu.

„W przypadku nieuregulowanego wyjścia z UE Wielką Brytanię czeka załamanie PKB i kursu funta szterlinga”. Według brytyjskiego banku centralnego już w pierwszym kwartale bieżącego roku Londyn musi się liczyć ze spadkiem PKB o 8 proc., podczas gdy kryzys finansowy 2008 r. uderzył w brytyjską gospodarkę spadkiem „tylko” o 6,5 proc. Obecnie bezrobocie wzrośnie o 7,5 proc. a waluta ulegnie przecenie aż o 25 proc. W perspektywie piętnastolecia brytyjski PKB będzie rósł wolniej o 0,6 proc. rocznie niż w przypadku, gdyby Londyn pozostał w Unii. Oczywiście pod warunkiem, że trwające negocjacje zakończą się zawarciem porozumienia o wolnym handlu i bezwizowym oraz bezcłowym przemieszczaniu osób, oraz towarów i usług. Jeśli takie warunki nie będą spełnione, roczny przyrost PKB zmniejszy się o 3,9 proc., co spowolni gospodarkę o kolejne 9,6 proc. Korzystne porozumienie zahamuje także nastroje ucieczkowe sektora finansów. W takim przypadku, jak przekonuje Reuters, Londyn obroni status jednej ze światowych stolic bankowości. Tyle że w UE mało kto wierzy w taki rozwój wypadków, a dowodem jest narastająca rywalizacja o przejęcie aktywów, które już opuszczają lub odpłyną z Wielkiej Brytanii w najbliższej przyszłości.

Niemcy czy Francja?
Jesienią ubiegłego roku Angela Merkel odwiedziła giełdę we Frankfurcie na Menem. Podczas wizyty niemiecka kanclerz obiecała: „Zrobimy wszystko, aby poprzeć Hesję (region, w której leży Frankfurt). Musimy stworzyć korzystne, ramowe warunki do tego, aby Niemcy stały się centrum finansowym”. W obecności 300 reprezentantów bankowości i sektora finansów wyraziła nadzieję, że: „Po Brexicie te instytucje finansowe, które zdecydują się opuścić Londyn, przeniosą się do Frankfurtu, gdzie zostaną powitane z radością”. Merkel ma rację, ponieważ wg „Deutsche Welle” we Frankfurtcie dotychczas znalazło się już 30 podmiotów z Wielkiej Brytanii. I to nie koniec, o czym świadczy pilna nowelizacja ustawy o zatrudnieniu cudzoziemców w niemieckich finansach.

Z kolei prezydent Francji oświadczył: „Jesteśmy radzi bankierom w Europie, w okręgu paryskim i w samej stolicy. Jesteśmy gotowi rozścielić przed nimi czerwone dywany, tak jak do tej pory robiono wobec nich w Londynie”. Francuski premier kusi londyńczyków kosztami pracy: „Wiemy, że różnica pomiędzy płacowymi wydatkami banków gra na korzyść Paryża w porównaniu z innymi stolicami Europy”. Oskarżanie UE o twarde stanowisko w negocjacjach z Wielką Brytanią, spowodowane niemiecką i francuską chęcią zysku, byłoby przesadą. Gdy spojrzeć na właścicielski i narodowy podział europejskiego rynku, coś jest na rzeczy. Zgodnie z raportami bankowymi 2017 r. największym bankiem Europy pod względem posiadanych środków była brytyjska grupa HSBC, zarządzająca kapitałami wysokości 2,5 bln dolarów. Na drugim i trzecim miejscu znalazły się banki francuskie: BNP Paribas (2,34 bln) i CreditAgricole Group (2,11 bln). Czwarte miejsce zajmował Deutsche Bank z 1,76 bln, a największą piątkę zamykał hiszpański BancoSantader (1,73 bln). Jeśli premiowane miejsca ująć w Top-10 to europejskim kapitałem 17 bln dolarów zarządzały trzy brytyjskie banki z rynkowym udziałem 29,6 proc.; cztery francuskie (44,1 proc.) oraz po jednym niemieckim (10,3 proc.), hiszpańskim (8,8 proc.) i holenderskim (7,2 proc.) Obecnie gra toczy się zatem o przejęcie większości udziałów brytyjskich.

Największy apetyt na ich połkniecie mają Niemcy, nie bez racji uważając, że mają do tego prawo jako największa unijna gospodarka. Dlaczego finansowymi owocami najwydajniej pracującego społeczeństwa mają obracać Francuzi lub Hiszpanie? Dlaczego Niemcy z PKB większym półtorakrotnie od brytyjskiego lub francuskiego, kontrolują źródła finansowe mniejsze odpowiednio cztero- i trzykrotnie od londyńskich i paryskich? Dla Berlina gratka tym większa, że gigant z udziałem państwa (14 proc.), jakim jest Deutsche Bank, ma od kilku lat ogromne problemy z płynnością, a więc wiarygodnością. A jest to jedyny bank niemiecki w pierwszej piątce Europy i Berlin, w odróżnieniu od Paryża i Londynu, nie może pozwolić na bankructwo. Innym powodem jest kwestia przyszłego handlu UE z Wielką Brytanią. Saldo wykazuje, że Londyn importuje 55 proc. unijnej produkcji, sam eksportując 45 proc. towarów i usług. Największym partnerem handlowym Wielkiej Brytanii są zatem Niemcy i to ich gospodarka najbardziej ucierpi na nowych taryfach i cłach. Jak informuje „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, roczne koszty nowych uregulowań będą kosztowały niemieckie firmy 38 mld euro. Kanclerz Merkel przyciągając kapitały z City, chce więc nie tylko zrekompensować rozwodowe straty, ale też przejąć finansową kontrolę nad przyszłą wymianą handlową całej UE ze Zjednoczonym Królestwem. I wreszcie Niemcy są największym kredytorem strefy euro, w tym szczególnie południa Europy.

Strefa przeżywa kryzys, który już odbija się spowolnieniem niemieckiej gospodarki. Organizacje biznesowe ostrzegają, że w 2019 r. wzrost PKB ograniczy się do 1,5 proc. Jednak jeśli dojdzie do twardego Brexitu, gospodarka powiększy się o 0,6 proc. Zyski, jakie przyniesie finansowa ucieczka z Wielkiej Brytanii, mają ustabilizować strefę euro, łagodząc niemieckie koszty poniesione w związku greckim i być może włoskim załamaniem. Nie trzeba dodawać, że wzmacnia się tym samym ekonomiczną, a zatem polityczną dominacja Berlina w UE. Paryż również walczy partykularnie o zwiększone podatki i inne daniny na rzecz własnej gospodarki. Emanuel Macron ogłosił ambitny plan cyfrowej transformacji i zmian strukturalnych, ale na reformy potrzeba pieniędzy. Na dodatek, co wykazuje majdan „żółtych kamizelek”, posiadane środki budżetowe potrzebne są do gaszenia roszczeń socjalnych. Stąd rywalizacja Paryża z Frankfurtem nad Menem o sektor usług finansowych operujący dotychczas z Wielkiej Brytanii. Czy Niemcy i Francję pogodzi Irlandia? Coraz więcej międzynarodowych banków i korporacji planujących zmianę jurysdykcji na unijną wybiera Dublin. Za irlandzką stolicą przemawiają nie tylko ułatwienie językowe, ale przepisy prawne i struktura bankowości zbieżne z brytyjską. Być może, co sugeruje „The Wall Street Journal”, taką rolę odegrają Nowy Jork, Dubaj lub Singapur. Zdaniem tytułu unijne stolice nie są ligą właściwą dla ciężaru ponadnarodowego biznesu o światowej skali. W warunkach zmiany geografii i ekonomii politycznej, związanych z nową strategią gospodarczą Waszyngtonu i wzrastającą rolą Azji, taki wariant może bardziej przemawiać do bankowych gigantów.

Polski interes
Czy nasz kraj może zostać beneficjentem finansowej ucieczki przed Brexitem? W zgodnej opinii polskich ekonomistów nie. Londyn stał się bankowym centrum dzięki istnieniu imperium brytyjskiego. Od lat 50. XX w. City budowało sprzyjający klimat inwestycyjny na podstawie zbieżnych interesy Wspólnoty Narodów oraz przynależność do EFTA, konkurującego początkowo z EWG. O powodzeniu Wielkiej Brytanii jako finansowej stolicy świata zadecydowały historia oraz kultura prawna, strzegące własności prywatnej. Czy można sobie wyobrazić skuteczny, czyli szybki i uznawany arbitraż przed polskim wymiarem sprawiedliwości z udziałem międzynarodowych korporacji? Raczej nie, a takie werdykty są codziennością brytyjskich sądów. Poza tym polskie prawo gospodarcze jest zbyt skomplikowane, jego interpretacja przez instytucje kontroli skarbowej zbyt dowolna, a wpływ biurokracji na gospodarkę wciąż zbyt duży.

Jak więc partycypować w korzyściach z Brexitu? Takich nadziei należy szukać w pozabankowych sferach współpracy gospodarczej z Wielką Brytanią. Tamtejszy rząd pracuje nad strategią ekonomiczną do roku 2030, której zarysy zostały przedstawione w parlamencie. Londyn zamierza zmniejszyć zależność budżetu i PKB od sfery usług finansowych na rzecz sektora realnej produkcji wysokotechnologicznej na miarę XXI w. Nie możemy zapominać, że jedną z zasadniczych przyczyn Brexitu było stale zwiększające się ujemne saldo Wielkiej Brytanii w handlu z państwami UE. Takie cele są zbieżne z ambitnymi programami innowacyjności gospodarki polskiej, a więc podobnie jak w przypadku brytyjskim, zwiększenia jej konkurencyjności. Zgodnie z ocenami amerykańskimi, w City pozostanie dość międzynarodowego kapitału, aby sfinansować reformy brytyjskiej gospodarki, a więc także projekty współpracy z innymi państwami, takimi jak Polska. A jeśli już o USA mowa, intensyfikacja polsko-brytyjskiej wymiany gospodarczej mieści się z powodzeniem w planach podpisania amerykańsko-brytyjskiego porozumienia o wolnym handlu, który ma, choć po części zrekompensować Londynowi potencjalne trudności na rynku unijnym.

Tamtejszy rząd nie ogranicza się jedynie do umów z Waszyngtonem, intensyfikując rozmowy ze Szwajcarią i innymi chętnymi w Europie. Zasadniczy problem dla Polski, który będzie rzutował w przyszłości, to zapisy rozwodowe pomiędzy Londynem i Brukselą. W naszym interesie leży, aby były jak najbardziej liberalne i dogodne w praktycznej interpretacji. Tyle że do wypracowania takiej pozycji potrzebna jest większa aktywność Warszawy w UE. Jak zgodnie oceniają ośrodki analityczne Europy, USA, a nawet Rosji skutki Brexitu nie sprowadzają się do obustronnych strat. Po pierwsze, wyjście Londynu poza nawias wzmacnia wpływy duetu niemiecko-francuskiego w każdej dziedzinie funkcjonowania Unii, na co specjalnej ochoty nie mają mniejsze państwa. Przyszła zatem pora aktywnego tworzenia koalicji, aby uniknąć zdominowania przez Berlin i Paryż. Po drugie, wbrew pozorom na skutek wyjścia Wielkiej Brytanii Unia nie ulega postępującej dekompozycji, tylko wewnętrznej integracji. Na przykładzie Londynu eurosceptycy przekonali się jak kosztownym, a wręcz destrukcyjnym procesem może być exit. Pora zatem, aby na podstawie umiejętnie budowanych koalicji, Warszawa powróciła do głównego stołu politycznego UE, wywierając polski wpływ na rozwiązania handlowe i celne w wymianie z Wielką Brytanią. Naszym naturalnym sojusznikiem jest północ Europy zainteresowana w równoważeniu wpływów francusko-niemieckich. Państwa nazywane umownie Hanzą 2.0, dla których Wielka Brytania z jej silną gospodarką i finansami była zawsze kluczowym partnerem.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news