Naprawdę szkoda, że najwyraźniej poniechano prac nad polskim samochodem z napędem elektrycznym.
Wydaje się bowiem, że miałby wielu nabywców.
Wszyscy pamiętamy szumne zapowiedzi premiera Mateusza Morawieckiego sprzed kilku lat o stworzeniu polskiego samochodu elektrycznego. Nawet sympatycy rządu Prawa i Sprawiedliwości przyjęli je ze zrozumiałym sceptycyzmem i chyba nikt szczególnie nie ubolewa nad faktem, że „polski elektryk” znikł dyskretnie z najgłośniej deklarowanych celów obecnego rządu. Wydaje się jednak, że Morawiecki miał sporo słuszności, pragnąc stworzyć tego typu auto. Wiele przemawia bowiem za tym, że w ciągu najbliższych kilkunastu lat będziemy świadkami epokowej zmiany, która nie ograniczy się tylko do rynku motoryzacyjnego.
Brytania nieemisyjna
Przemawiając podczas oficjalnej inauguracji 26. Konferencji Klimatycznej ONZ, która ma się odbyć w listopadzie 2020 r. w Glasgow, premier Boris Johnson zapowiedział, że do roku 2035 całkowicie wycofane zostaną ze sprzedaży nowe samochody o napędzie spalinowym. Jeszcze niedawno ostatnim momentem, kiedy można będzie kupić tego rodzaju pojazd w Zjednoczonym Królestwie, miał być rok 2040. Co ciekawe, zakazem sprzedaży objęte zostaną także auta o napędzie hybrydowym. Nikt co prawda nie kwestionuje faktu, że są to pojazdy czystsze niż spalinowe, niemniej jednak mogą pokonywać jedynie ograniczone odległości wykorzystując energię elektryczną i później muszą przechodzić na napęd benzynowy.
Szef brytyjskiego rządu nie po raz pierwszy zwraca uwagę na kwestie ochrony środowiska. Można nawet odnieść wrażenie, że Johnson traktuje te kwestie szczególnie poważnie. Mówiąc kilka dni wcześniej o priorytetach swojego gabinetu, w związku z negocjacjami nad przyszłą umową handlową mającą łączyć Zjednoczone Królestwo z Unią Europejską stwierdził, że szeroko dyskutowana zmiana klimatu „może być największym problemem ludzkości”. Johnson co prawda wykluczył, by Wielka Brytania miała pozostać w zgodzie z przepisami UE, skrytykował jednak przedstawianie UK jako kraju, który jest wyłącznie nastawiony na obniżanie standardów, także w ochronie środowiska.
− Wielka Brytania jest pierwszą znaczącą gospodarką na świecie – nie mówiąc już o UE − która ma osiągnąć zerową emisyjność do 2050 r.
− To spowoduje ogromne obciążenie dla naszego systemu, będzie wymagało pełnego wysiłku i zmian, ale wiemy, że możemy to zrobić – zapowiedział Johnson.
− Od 1990 r. obniżyliśmy emisję dwutlenku węgla o prawie dwa razy więcej niż średnia UE; o 42 procent, podczas gdy PKB wzrósł o około 70 procent – dodał. Wszystko to dlatego, że „nie może być większej odpowiedzialności niż ochrona naszej planety i nie ma żadna misji, której globalna Wielka Brytania jest bardziej skłonna służyć. 2020 musi być rokiem, w którym odwrócimy falę globalnego ocieplenia − to będzie moment, w którym wybierzemy czystszą, bardziej ekologiczną przyszłość dla wszystkich.
Przeczytaj też:
Elektromobilność czy elektroiluzja
Zapał neofity
Wystąpienie Johnsona (premier nie zapomniał o tym, by u jego boku znalazł się wiekowy dziennikarz i ekolog David Attenborough) zostało przyjęte ze zrozumiałym sceptycyzmem. Nawet tradycyjnie życzliwy torysom tygodnik „The Spectator” przypomniał, że premier jeszcze niedawno należał do osób głośno kwestionujących teorię o globalnym ociepleniu. Pojawiły się także głosy bardziej drobiazgowe: jeśli hybrydy mają i tak zostać zakazane, po co w ogóle je kupować? Czy w 2035 będzie wystarczająco dużo miejsc do ładowania pojazdów? Wreszcie kwestia najpoważniejsza: premier, ogłaszając plan objęcia „globalnego przywództwa” w walce z globalnym ociepleniem, zapomniał powiedzieć o jego całkowitych kosztach.
Tymczasem Wielka Brytania w ciągu kilkunastu minionych lat stała się krajem o wiele przyjaźniejszym ochronie środowiska nie dzięki monstrualnym rządowym inicjatywom, ale wprost przeciwnie: z samoistnego połączenia efektów rewolucji technologicznej z wolnym rynkiem. I tak nowe auta jeżdżą znacznie dalej na takiej samej ilości paliwa, ograniczono zużycie węgla w gospodarce (szczyt miał miejsce w 2001 r.), co w efekcie dało najczystsze powietrze od wielu, wielu lat. Jednak zapowiedzi Johnsona nie da się już zrealizować w taki oddolny sposób. Potrzebna będzie interwencja rządu i to na niewyobrażalną skalę. A co za tym idzie – wielkie pieniądze. Analitycy obliczyli, że zmiany, których trzeba dokonywać niemalże natychmiast (np. w ciągu najbliższych pięciu lat trzeba przestać podłączać nowe domy do sieci gazowej) pochłoną gigantyczne kwoty: między 20 a 40 mld funtów rocznie. I to wszystko w imię osiągnięcia celu, którego zasadność jest ciągle przedmiotem dyskusji i naukowych rozważań. Nie można zapominać o technologii: nie jest pewne, że jej rozwój umożliwi w ciągu kilkunastu lat całkowite wyeliminowanie paliw kopalnianych. Wreszcie, raz jeszcze wspominając plany motoryzacyjne Johnsona, pozostaje do rozstrzygnięcia prawdziwy drobiazg: czy istnieją plany budowy wystarczająco silnej sieci energetycznej, aby mogła zasilać wszystkie samochody elektryczne?
Wracając do krajowego podwórka: naprawdę szkoda, że najwyraźniej poniechano prac nad polskim samochodem z napędem elektrycznym. Wydaje się bowiem, że miałby wielu nabywców, nawet w krajach, które instynktownie skłonni jesteśmy uważać, że działają racjonalnie. Rządy, które już raz zaczęły wydawać miliony, nie znają ograniczeń.
tp