0.4 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Permanentny stan wyjątkowy

Polskie finanse publiczne znalazły się w najbardziej kryzysowym od czasów transformacji ustrojowej momencie. Ograniczając działalność całych branż rząd znacząco utrudnił myślenie w długiej perspektywie czasowej zarówno sektorowi prywatnemu, jak i samemu sobie.

Mało kto zakładał chyba, że nowa fala zakażeń koronawirusem wywoła prawdziwe domino lockdownów już wczesną jesienią. W Polsce do zamknięcia gospodarki na skalę taką, z jaką mieliśmy do czynienia wiosną, jeszcze nie doszło, ale tylko kwestią dni wydaje się wprowadzenie tzw. narodowej kwarantanny. Choć jeszcze latem przedstawiciele rządu na czele z premierem Mateuszem Morawieckim skłonni byli ogłaszać nawet koniec epidemii, ostatnie tygodnie pokazały im, że jeszcze nie raz przyjdzie im zmieniać podstawowe założenia realizowanej polityki.

Koniec pewnej epoki

Rok 2020 stoi jak na razie pod znakiem permanentnego zarządzania kryzysowego, które można porównać tylko z zarządzaniem w czasie wojny. Otaczająca nas rzeczywistość jeszcze nie do końca pozwala nam to stwierdzić, gdyż wiele powziętych wcześniej projektów realizowanych jest jeszcze zgodnie z planem. W centrum Warszawy pnie się wciąż w górę docelowo najwyższy biurowiec, do użytku oddawana jest rekordowa ilość nowych mieszkań, a na Giełdzie Papierów Wartościowych mają miejsce rekordowe debiuty. W pewnym sensie są to jeszcze echa świata, który powoli przechodzi do przeszłości, gdyż na horyzoncie pojawił się już nowy wielki kryzys.

Wiele nowych projektów już dziś trafiło do „zamrażarki”, ponieważ długofalowe planowanie staje się powoli niemożliwe z powodu kolosalnej niepewności. Błędem byłoby jednak uznanie, że jej źródłem jest tylko i wyłącznie „chiński wirus”, gdyż ogromną część odpowiedzialności za obecny stan rzeczy ponoszą poszczególne rządy. Wbrew głosom wielu uznanych specjalistów, m.in. z Uniwersytetu Stanforda czy też Oksfordziego zawartym w tzw. Deklaracji Great Barrington, którzy ostrzegali przed wielkimi szkodami wynikającymi z nadmiernego zamykania gospodarki, ulubionym remedium większości państw na świecie na wzrost zakażeń stał się właśnie lockdowny.

Taktyka spalonej ziemi

Innymi słowy, większość państw na świecie, w tym niestety Polska, wybrała autodestrukcyjną ścieżkę wyniszczania własnego potencjału gospodarczego w imię walki z rzekomo niezwykle śmiertelnym zagrożeniem. Sytuację tą można w pewnym sensie porównać do taktyki spalonej ziemi stosowanej w 1812 r. przez uciekających przed wielką armią Napoleona Rosjan. Ostatecznie przyniosła im ona zwycięstwo, lecz ogromnym kosztem. Zestawiając to z 2020 r. można powiedzieć, że państwa nadal traktują koronawirusa niczym wielką armię Napoleona, choć dla wszystkich jest już jasne, że jego siła odpowiada co najwyżej dobrze zorganizowanemu korpusowi ekspedycyjnemu. Mimo to stosuje się wciąż taktykę spalonej ziemi, która w naszych warunkach polega na celowym zaniedbywaniu leczenia i profilaktyki w innych obszarach służby zdrowia, zadłużaniu państwa na ogromną skalę czy też zamykaniu całych branż.

Rządy „dobrej zmiany” spodziewają się, że stosując taktykę spalonej ziemi za jakiś czas będą mogły triumfalnie ogłosić sukces swojej strategii i pokonanie wroga, lecz szanse na to są znikome. Opracowanie skutecznej szczepionki czy też leku na nową chorobę wydaje się mało prawdopodobne. Pewnikiem jest zaś to, że wokół nas będzie przybywało zgliszcz, których twórcą był nie tyle koronawirus, lecz same władze. Bary, restauracje, kina, kluby fitness czy też siłownie, którym przymusowo nakazano zamknięcie, mogłyby z powodzeniem przetrwać nadchodzące tygodnie przy zdecydowanie mniejszym popycie, lecz nieroztropna decyzja rządu przesądzi o bankructwie tysięcy z nich. Nawet jeśli spełni się wariant najbardziej optymistyczny i problem koronawirusa ustąpi do połowy przyszłego roku, wyrządzone szkody będą odczuwane jeszcze przez wiele lat. Stosując nadmierne i nieproporcjonalne do zagrożenia środki rząd naruszył wiele podstawowych zasad mających wpływ na dobre i przyjazne otoczenie dla prowadzenia biznesu. Prowadzący własną działalność nie mogą mieć dziś absolutnie żadnej pewności, iż za kilka lat rząd znów nie nakaże im zamknięcia swoich sklepów bądź punktów usługowych. Do tej pory czymś oczywistym były jedynie fluktuacje związane z cyklem koniunkturalnym, lecz nawet one wydają się bardziej przewidywalne związane z decyzjami władz w kontekście walki z koronawirusem.

Rządzący dali w ostatnich tygodniach prawdziwy popis w zakresie niespełniania własnych obietnic. Zaprzeczając niemal każdej kolejnej pogłosce o nadchodzących nowych obostrzeniach, wprowadzali je po kilku dniach, nie zdradzając przy tym zakłopotania. Z ich perspektywy decyzja o zamknięciu cmentarzy, ogłoszona zaledwie kilkanaście godzin przed wprowadzeniem w życie, miała zapewne głębszy sens w kontekście spodziewanego szturmu na nekropolie, lecz w praktyce przyczyniła się do jeszcze większego chaosu i braku zaufania do władz. Dopiero ostatnie dni przyniosły w tym kontekście odmianę w postaci ogólnie zarysowanego planu działania i podania kryteriów wprowadzania kolejnych ograniczeń.

Cięcia na horyzoncie

Zwiększając zadłużenie i wprowadzając daleko idące obostrzenia rząd postawił w zasadzie wszystko na jedną kartę. Zdecydował się zapewnić doraźną pewność kosztem braku wyraźnej strategii na przyszłość. Główny przekaz medialny skupia się wciąż na dziennej liczbie nowych zachorowań oraz zgonów, lecz prawie nikt nie pyta dziś, co stanie się za kilka lub kilkanaście lat. Przyzwolenie społeczne na lockdown i zamykanie całych sektorów gospodarki to niebezpieczny objaw myślenia skupionego tylko i wyłącznie na tym, co tu i teraz.

Skutki obecnej krótkowzroczności, która znajduje powszechną aprobatę mediów i opinii publicznej, zaczną być już wkrótce odczuwane ze zdwojoną siłą. Rząd snuje wciąż plany budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego, pierwszego bloku elektrowni atomowej czy też rozbudowy sieci dróg ekspresowych, lecz priorytetem staną się niedługo daleko idące cięcia w wydatkach. „Dobra zmiana” od początku swoich rządów stała się zakładnikiem swoich obietnic socjalnych i pragnąc uratować topniejące poparcie w sondażach będzie zmuszona ograniczyć finansowanie wielu ważnych inwestycji.

Już dziś wiadomo, że stosunkowo najwięcej nakładów finansowych będzie wymagała służba zdrowia. Koronawirus obnażył wieloletnie zaniedbania w tym zakresie, a dodatkowym wyzwaniem będzie konieczność zapewnienia opieki coraz szybciej starzejącemu się społeczeństwu. Byłoby zdecydowanie bardziej wskazane, aby przeznaczone na walkę z epidemią 160 mld zł przeznaczono choćby w połowie nie na wypłatę postojowego dla firm czy też zasiłków dla rodziców opiekujących się dziećmi w czasie lockdownu, lecz właśnie na rozbudowę bazy szpitalnej, zakup odpowiedniego sprzętu i modernizację całego systemu. Tego typu namysł jest jednak w ostatnich miesiącach zupełnie nieobecny. Górę wzięło zarządzanie doraźne, skupiające się na przetrwaniu do następnego miesiąca.

Stan permanentnego zarządzania kryzysowego zbiegł się niestety w czasie z wyraźnym kryzysem w obozie rządzącym, który od czasu przedstawienia tzw. „Piątki dla zwierząt” znalazł się w stanie wewnętrznego rozbicia. Brak jednomyślności w najważniejszych kwestiach sprawia, że „dobra zmiana” nie ma w sobie wystarczającej siły do tego, aby przełamać tymczasowość polityki wynikającej z walki z koronawirusem. Rok 2020 na pewno nie będzie nigdy wywoływał dobrych skojarzeń.

FMC27news