25.1 C
Warszawa
poniedziałek, 29 kwietnia 2024

Koniec izraelskiej potęgi? Czas rozliczeń

Pytanie o powody izraelskiego zaskoczenia atakiem terrorystycznym wciąż pozostaje bez klarownej odpowiedzi. Choć Izrael zjednoczył się do walki z Hamasem na śmierć i życie, rozliczenia są nieuchronne. Jedno można powiedzieć na pewno, wyjaśnienia wymaga znacznie szersze spektrum niż tylko zdarzenia 7 października. Chodzi o procesy wewnętrzne, zmieniające nie tylko państwo ale przede wszystkim społeczeństwo.

Robert Cheda

Jak to się mogło stać?

– Jestem odpowiedzialny za obronę południowej granicy. Byłem za to odpowiedzialny 7 października i pozostaję odpowiedzialny za zwycięstwo w bitwie z terrorystami – powiedział minister obrony Yoav Gallant podczas inspekcji jednostek wojskowych, które biorą udział w lądowej inwazji na Strefę Gazy. Odpowiedzialność za rzeź członka gabinetu Benjamina Netanjahu wygląda jak polityczna laurka wręczona samemu sobie. Ministrowi wtórował rzecznik Sił Obrony Izraela (IDF) kontradmirał Daniel Hagari. Jego zdaniem nie było żadnych poważnych ostrzeżeń wywiadowczych. Pojawiły się jedynie fragmentaryczne sygnały. To nieprawda – twierdzi portal World Israel News. Ocalałe żołnierki z jednostki 8200 (wywiad elektroniczny) wysyłały do dowództwa meldunki opisujące dziwne ćwiczenia Hamasu z udziałem paralotni, terenowych pick-upów i motocykli. Tymczasem sztab południowej dywizji nie tylko zlekceważył ostrzeżenia, ale na polecenie ministerstwa obrony relokował 4 tys. żołnierzy na północną granicę z Libanem. Powodem były ataki szyickiej milicji Hezbollah na żydowskich osadników, którzy są elektoratem Benjamina Netanjahu. Jeszcze krytyczniej pod adresem władz, wypowiadają się byli dowódcy wojskowi i szefowie służb wywiadowczych. 

W wywiadzie udzielonym WP były wysoki urzędnik Mosadu generał Amnon Sofrin powiedział, że największym zaskoczeniem była przede wszystkim skala agresji, a nie sam atak. Właśnie z tego powodu uderzenie Hamasu to porażka całego systemu obrony i bezpieczeństwa oraz wszystkich zaangażowanych w to osób. Kiedy wojna się zakończy, zostaną rozliczone – podsumował Sofrin. Choć jak dodał, Mosad ma z Gazą najmniej wspólnego. Za bezpieczeństwo południowej granicy oraz informacje z palestyńskich enklaw odpowiadają wywiad wojskowy AMAN, oraz służba bezpieczeństwa Szin Bet

Zdecydowanie ostrzejszego tonu użył w komentarzu dla Politico Chuck Freilich, który w przeszłości doradzał rządowi Izraela w dziedzinie bezpieczeństwa. Zdaniem eksperta, miała miejsce katastrofalna porażka wywiadowcza. Ta zaś jest wynikiem chaosu panującego w izraelskich siłach zbrojnych i służbach wywiadowczych. Z taką oceną zgodził się były dowódca sił amerykańskich w Afganistanie oraz Iraku, a następnie dyrektor CIA. Według Davida Petraeusa, podczas izraelskiej inwazji zobaczymy zamachowców-samobójców, improwizowane ładunki wybuchowe, zasadzki i miny-pułapki. Gaza może więc zamienić się w Mogadisz na sterydach – twierdzi amerykański dowódca. Dla przypomnienia w 1993 r. doszło do ciężkich walk pomiędzy amerykańskimi „zielonymi beretami” i somalijskimi bojówkami. Podczas próby ewakuacji załogi zestrzelonego śmigłowca armii USA poległo 18 amerykańskich zwiadowców, a 73 zostało rannych. To miał na myśli były szef CIA, nie wróżąc sukcesów IDF podczas lądowego starcia z dobrze wyszkolonym, uzbrojonym i znającym teren Hamasem. Przy tym powodzenie inwazji to jedno, lecz ważniejsza wydaje się strategia wyjścia z Gazy. Tak, aby terroryści nie mogli nadal zagrażać Izraelowi, a przede wszystkim ponownie przejąć władzę nad Palestyńczykami. To wszystko, co w sprawie bezpośredniej odpowiedzialności za masakrę sądzą izraelscy politycy, dowódcy wojskowi oraz ich sojusznicy. Kto pierwszy odrobi lekcję i będzie bić się w pierś za 7 października, będzie uniewinniony. Za wyjątkiem premiera Beniamina Netanjahu. Nadal zajmuje stanowisko, a nawet kieruje rządem jedności narodowej z udziałem opozycji. Tyle że to łabędzi śpiew Bibi. Jego głowy żądają rodziny zabitych i porwanych, opozycja, a przede wszystkim większość społeczeństwa, armia i służby specjalne.

Silny i bezbronny Izrael

Co miał na myśli Benjamin Netanjahu używając podczas telewizyjnego orędzia zwrotu: wojna z palestyńskimi terrorystami wykuje nowy naród Izraela? Patrick Tyler, autor bestseleru „Twierdza Izrael” postawił tezę, że Izraelem rządzą zakulisowo elity wojskowe utożsamiające, a nawet kreujące politykę zagraniczną zgodną z interesami sił zbrojnych i przemysłu obronnego. Tyler opisał izraelską tożsamość pojęciem sabrów, czyli zwycięskich wojowników broniących współobywateli i państwa przed arabskim, a szerzej islamskim zagrożeniem. Chodzi o pierwsze pokolenie Żydów urodzonych w Izraelu. Sabrowie byli antytezą bezbronnych Żydów idących bez oporu na śmierć w hitlerowskich obozach zagłady. Holokaust był możliwy, ponieważ Żydów nie miał kto bronić, natomiast sytuacja Izraela była i jest odmienna. Żydzi mając sabrów, nie są już pozostawieni samym sobie. 

Praktycznym odbiciem samoobrony były wyprzedzające zwykle wojny, które niszczyły wrogów, w dodatku na ich terytoriach. Dopóki IDF grał ofensywnie, prewencyjnie likwidując zagrożenia, był w pełni bezpieczny. Sytuacje zmieniły wojny z Libanem prowadzone na początku XXI w. Wówczas Hezbollah stworzył rakietowe zagrożenie dla mieszkańców pogranicza. Wyjściem z impasu miały być kolejne systemy obrony antyrakietowej, aż po Żelazną Kopułę, a obecnie broń laserową. Wówczas także część generalicji podeszła bardzo krytycznie do takiej idei bezpieczeństwa, która eliminowała obronę przez wyprzedzający atak. Złudne poczucie bezpieczeństwa zmieniało świadomość żołnierzy izraelskiej armii. Państwo miało zamienić powszechną służbę wojskową obu płci na systemy o wyłącznie obronnym charakterze, które narzucały pasywną postawę poborowych. Wojskowi nazwali skutki „świadomościową pułapką Linii Maginota”. Zmianom mentalnościowym żydowskich mieszkańców Izraela, dla których obowiązkowa służba wojskowa i duma z silnej armii były elementami przynależności do etosu syjonistycznego, towarzyszyły nowe trendy socjologiczne. Po rozpadzie ZSRS do Izraela przybył ponad milion imigrantów. Ludzie o świadomości homo sovieticus okazali się idealnymi obiektami manipulacji politycznych. Lawinowym przyrostem legitymuje się populacja ultraortodoksów cheredim. To społeczność separująca się od własnego kraju, ale korzystająca szeroko z pomocy socjalnej. Cheredim nie uznają służby wojskowej, co stało się przedmiotem politycznego boju o serca i głosy ultraortodoksów. Tym bardziej, że w 1948 r. społeczność stanowiła 1 proc. izraelskiej populacji. Dziś ortodoksi stanowią 12,5 proc. społeczeństwa i będzie ich coraz więcej. Zgodnie z badaniami Israel Democracy Institute za 15 lat liczba ortodoksów ulegnie podwojeniu. Na prawie 9 mln Izraelczyków charedim jest 1,75 mln. Jednak ich kobiety rodzą średnio siedmioro dzieci, podczas gdy średnia krajowa wynosi troje. Ujmując rzecz procentowo, wskaźnik przyrostu naturalnego tej grupy wynosi 4,2 proc. rocznie, podczas gdy reszty populacji tylko 1,2 proc. Konsekwencje widać gołym okiem. 60 proc. ortodoksów jest w wieku poniżej 19 lat. Tyle tylko, że armia nie wcieli ich do swoich szeregów, natomiast komentatorzy dostrzegają oznaki powstawania państwa w państwie. Na dodatek, jeśli nie wrogiego, to obojętnego na przyszłość Izraela.

Choć armia ustanowiła własny, apolityczny kodeks funkcjonowania, politycy manipulujący wyborcami już nie. Dlatego byli wojskowi, a zwłaszcza rezerwiści, na których stoi izraelskie bezpieczeństwo, aktywnie włączyli się w protesty przeciwko reformie wymiaru sprawiedliwości autorstwa Netanjahu. Proponowane ograniczenia kompetencji Sądu Najwyższego nazwali zamachem na demokrację. Narastająca polaryzacja wylała się w demonstracje uliczne, a rząd Netanjahu uznał byłych wojskowych i funkcjonariuszy bezpieczeństwa za prowokatorów i prowodyrów. W stronę armii posypały się zniesławiające informacje oraz zarzuty spisku. Podziały światopoglądowe przepołowiły siły zbrojne i służby specjalne. Tak wygląda kryzys państwa i społeczeństwa, który umożliwił zaskakujący atak Hamasu. Zmiana mentalności społecznej oznacza odejście od surowego świeckiego syjonizmu na rzecz obojętności wobec pojęć ofiarności i patriotyzmu. Dlatego amerykańsko-żydowski filozof Michael Walzer w wywiadzie dla „El Pais” twierdzi: Izrael jest z jednej strony bardzo silny, a z drugiej niezwykle bezbronny. 

Po więcej materiałów zapraszamy na:

https://fmc27news.com/prawo/

https://gf24.pl/podatki/

Najnowsze

Szef BlackRock z ochroną

Korea a sprawa polska

Lekcje ukraińskie

Wojna i rozejm