4 grudnia 2024 r. na nowojorskim Manhattanie zastrzelony został Brian Thompson, CEO giganta z branży ubezpieczeń zdrowotnych, UnitedHealthcare. Zabójcą okazał się 26-letni Luigi Mangione, któremu UnitedHealthcare odmówiło
refundacji kosztów leczenia.
Gdy tylko wyszły na jaw okoliczności i motyw zabójstwa, Luigi Mangione z miejsca stał się bohaterem znacznej części amerykańskiej opinii publicznej – samotnym mścicielem wyrażającym słuszny gniew ludu – i to mimo że pochodzi z bogatej rodziny, a pod względem statusu materialnego i społecznego o wiele bliżej mu do zamordowanego Thompsona niż do przeciętnego Amerykanina. Skąd ta popularność? Otóż na łuskach pocisków zabójca umieścił swoje przesłanie składające się z trzech słów: „deny, defend, depose”, będących nawiązaniem do tytułu wydanej w 2010 r. książki Jaya M. Feinmana, profesora prawa specjalizującego się w prawie ubezpieczeniowym, pt. „Delay, deny,
defend. Dlaczego firmy ubezpieczeniowe nie płacą roszczeń i co można z tym zrobić”. Tytuł ten obrazuje strategię firm ubezpieczeniowych polegającą na opóźnianiu (delay), zaprzeczaniu (deny) oraz uporczywej obronie (defend) decyzji o odmowie uznania roszczeń. W branży tak wrażliwej jak opieka zdrowotna oznacza to tragedie tysięcy ludzi.
Jak wiadomo, w USA nie ma powszechnego publicznego ubezpieczenia zdrowotnego (ewenement na tle innych krajów rozwiniętych), a tamtejszy system opieki zdrowotnej zdominowany jest przez ubezpieczenia prywatne, co sprawia, iż dostępność i zakres usług medycznych uzależnione są od wykupionego pakietu, czyli od zamożności ubezpieczonego. Innymi słowy – leczysz się, jeżeli cię na to stać. Reforma Obamy wprowadziła wprawdzie obowiązek posiadania ubezpieczenia zdrowotnego, w praktyce jednak części osób taniej wychodzi zapłacić karę, bo na ubezpieczenie ich zwyczajnie nie stać. W efekcie wciąż żadnego ubezpieczenia nie ma ponad 27 mln Amerykanów (ponad 8 proc. społeczeństwa). Do tego 43 proc. osób w wieku produkcyjnym określa się jako „niedostatecznie ubezpieczone” – mają ubezpieczenie albo z przerwami (np. wykupione przez pracodawcę, które tracą wraz z utratą pracy), albo są ubezpieczeni na zbyt niskie kwoty, by mówić o pełnym dostępie do ochrony zdrowia. Skutkuje to paradoksem: najbogatsze państwo świata, dysponujące najnowocześniejszą medycyną i wydające w 2022 r. na opiekę zdrowotną (w formie prywatnej i publicznej) 16,5 proc. PKB, ma zarazem najgorszą dostępność usług medycznych wśród krajów rozwiniętych.
Powyższe, w połączeniu z wysokimi kosztami usług, sprawia, że 38 proc. Amerykanów rezygnuje z leczenia bądź odkłada je na później. Trudno się dziwić, zważywszy iż koszty leczenia są najczęstszą przyczyną bankructw konsumenckich w USA (średnio ponad pół miliona rocznie – dwie trzecie bankructw ogółem) i jedną z głównych przyczyn bezdomności. Ponadto chorzy często zmuszeni są do zaciągania kredytów na leczenie (w tym „chwilówek”) – obecnie zadłużonych z tego tytułu jest ok. 100 mln Amerykanów.
Nawet posiadanie ubezpieczenia nie gwarantuje jednak, że nie wyląduje się pod mostem. I tu wracamy do praktyk firm ubezpieczeniowych odmawiających pod byle pretekstem refundacji kosztów leczenia. UnitedHealthcare kontroluje obecnie 28 proc. rynku i zarazem odrzuca aż 32 proc. roszczeń swych klientów. Metodę spod znaku „delay, deny, defend” stosują również pozostali ubezpieczyciele. Co więcej, zaadaptowano w tym celu narzędzia AI, a więc odpowiedź odmowna idzie często „z automatu”, bo tak zadecydowały odpowiednio napisane algorytmy, bez sprawdzania przez „czynnik ludzki” choćby kartoteki medycznej pacjenta. Chyba już teraz lepiej rozumiemy, dlaczego czyn Mangione spotkał się z tak masowym zrozumieniem.
Prywatni ubezpieczyciele zdrowotni działają jak pozostałe finansowe korporacje ze wszystkimi wynikającymi z tego patologiami, w tym naczelną zasadą, że liczy się przede wszystkim doraźny zysk, a pacjent jest jedynie kłopotliwym kosztem. Tym różnią się od ubezpieczyciela publicznego, bo w długofalowym interesie państwa leży jak najszybsze i skuteczne wyleczenie pacjenta, by ten wrócił „do obiegu”, pracując, konsumując, płacąc składki i podatki – nie mówiąc już o tym, że państwo może (i powinno) sobie pozwolić na elementarny, humanitarny solidaryzm społeczny, a pozostające pod presją udziałowców finansowe „korpo” nie. Powiedzmy wprost: amerykański system jest zbrodniczy, a jego istotą jest dokonywana w białych rękawiczkach społeczna eutanazja – eksterminacja tzw. ludzi zbędnych, którzy w wyniku wieku lub choroby stali się w oczach ubezpieczeniowych gigantów bezproduktywni. Tak więc, gdy widzimy stopniowe rozmontowywanie i prywatyzowanie tylnymi drzwiami publicznej służby zdrowia w Polsce, to spójrzmy za Atlantyk i zobaczmy, co jest na końcu tej drogi – najbogatszy kraj trzeciego świata, w którym umiera się „na biedę”, bo najnowocześniejsza na świecie opieka medyczna dostępna jest jedynie dla wybranych.