Od pojawienia się BRICS w 2006 r. (nazwa pochodzi od pierwszych liter nazw państw założycieli ugrupowania: Brazylii, Rosji, Indii, Chin i Republiki Południowej Afryki) nowego wymiaru nabrał stary konflikt Wschód-Zachód, przekształcając się w konflikt Północ-Południe, z Chinami i USA z dwoma biegunami głównych światowych antagonistów.
Nowe ugrupowanie domaga się rewizji Karty ONZ, by układ sił wśród narodów zjednoczonych lepiej odzwierciedlał zmiany, które dokonały się w ciągu dziesięcioleci istnienia ONZ, zwłaszcza zmiany ludnościowe i awans polityczny, militarny oraz gospodarczy państw globalnego Południa, takich jak Indie, Indonezja, Pakistan czy Brazylia. Doprowadziłoby to do usunięcia dominującej pozycji państw zachodnich, zrównoważyło siły i zwiększyło skuteczność ONZ. Poza obaleniem zdominowanego przez USA i Zachód światowego systemu politycznego państwa te są zainteresowane obaleniem obecnego światowego systemu gospodarczego opartego na dominacji dolara USA i gospodarki tego państwa. Uważają, że USA bogacą się kosztem reszty świata poprzez korzystanie z dolara jako głównej waluty rozliczeń gospodarczych, jako waluty rezerwowej w systemach bankowych oraz w światowym obrocie walutowym, co stanowi istotne i niezasłużone źródło dochodów USA oraz wzrostu jego PKB. Chcą emisji nowej waluty rozliczeniowej i rezerwowej oraz organizują własny bank centralny (New Development Bank w Szanghaju). Poza państwami założycielami do organizacji zaproszono dotychczas dodatkowo 19 krajów. W wyniku interwencji dyplomatycznej USA zaproszone Arabia Saudyjska i Argentyna nie przystąpiły do BRICS, ale w BRICS znalazły się tak wielkie państwa, jak Iran, Indonezja, Nigeria, Egipt i Algieria. Rzecz znamienna, aspirowanie do BRICS sygnalizują też dotychczasowi bliscy sojusznicy USA i członkowie NATO – Turcja i Węgry. Państwa BRICS to obecnie 41 proc. światowej gospodarki i połowa ludzkości świata.
Rosja, po klęsce Rosji sowieckiej w zimnej wojnie, nie pogodziła się z utratą pozycji supermocarstwa globalnego i nie zaakceptowała warunków pokojowego współistnienia narzuconych przez USA i NATO. Przyłączając się do BRICS zdominowanych przez Chiny, sformalizowała radykalną zmianę swojej orientacji geopolitycznej na rzecz włączenia się w polityczno-gospodarczy konflikt Północ-Południe, nie rezygnując z kontynuowania własnego konfliktu z Zachodem. Po rozpadzie Związku Radzieckiego pozostała de facto sama. Inne państwa postsowieckie albo przyłączyły się do Zachodu, albo weszły w orbitę wpływów chińskich (np. Azja Centralna). Na nic zdały się trwające dziesięciolecia wysiłki przywiązania ich do siebie poprzez tworzone przez nią organizacje, jak Wspólnota Niepodległych Państw (WNP), Organizacji o Bezpieczeństwie Zbiorowym (OUBZ) czy Euroazjatycka Wspólnota Gospodarcza (EAWG). Rosja utraciła więc pozycję głównego rozgrywającego na rzecz ok. 10-krotnie potężniejszych Chin, czego wyrazem jest gremialne przystąpienie państw postsowieckich razem z Rosją (głównie poza Państwami Bałtyckimi), do zdominowanej przez Chiny Szanghajskiej Organizacji Współpracy (SOW). To obecnie 10 państw członków (m.in. Indie, Pakistan i Iran), 10 państw partnerskich w dialogu (m.in. Turcja, Armenia i Azerbejdżan) i obserwatorów oraz kandydaci na obserwatorów (m.in. Mongolia, Bangladesz, Egipt i Syria). W SOW funkcjonuje też status zaproszonych (m.in. ONZ, ASEAN, WNP i Turkmenistan).
Chiny, poza instrumentami wpływu poprzez organizacje międzynarodowe jak BRICS czy SOW, samodzielnie budują swoją sieć wpływów i powiązań w ramach tzw. Nowego Jedwabnego Szlaku (Belt and Road Initiative), który obejmuje już ok. 150 państw świata oraz organizacji międzynarodowych i został proklamowany w 2013 r. Są to w większości biedne państwa Afryki i Azji, które w ramach BRI korzystają z poważnych inwestycji prorozwojowych i kredytów udzielanych przez Chiny w przeciwieństwie do państw Zachodu i ich banków, MFW oraz Banku Światowego, praktycznie bez warunków wstępnych. Warunkiem Chin jest zasada „lojalność za hojność” np. w trakcie głosowań w ONZ. W Europie do BRI należy Polska. Ostentacyjnie z BRI wystąpiły Litwa i Włochy, uważając BRI za instytucję jednostronnie korzystną dla Chin. Polska tkwi w BRI pomimo braku inwestycji chińskich (np. na Węgrzech jest 14 mld dol., w Polsce 1 mld dol.) i gigantycznej chińskiej nadwyżki handlowej.
Blok chiński nie jest jeszcze do końca ukształtowany. Pozycja Chin jako dominatora nie jest jeszcze powszechnie akceptowana np. przez Indie, które aspirują do zbudowania porównywalnego do nich supermocarstwa i są skonfliktowane z Chinami oraz Pakistanem, chińskim najbliższym sojusznikiem. Są w SOW i BRICS bardziej na zasadzie „trzymaj przyjaciół blisko, ale wrogów jeszcze bliżej” oraz próbują równoważyć alians z Chinami związkami z USA i Zachodem (np. zakupy broni).
Przywódcy rosyjscy udają, że nie dostrzegają popadania Rosji w coraz głębsze uzależnienie wasalne od Chin i próbują demonstrować rzekome równorzędne partnerstwo. Armenia, rozczarowana porażką w wojnie o Górny Karabach z Azerbejdżanem, przy braku pomocy Rosji podjęła wysiłki, by związać się z Zachodem. Gruzję zaś udało się Rosji drogą dywersji zatrzymać na drodze integracji z Zachodem. Prochińska postawa Turcji może wynikać z gier, jakie ona prowadzi z Zachodem po oskarżeniach o łamanie praw człowieka i sankcjach UE oraz NATO (np. zakaz eksportu niemieckich silników do czołgów i ich technologii, zakaz przekazania francuskiej technologii zaawansowanych pancerzy do czołgów czy wyrzucenie Turcji z programu produkcji samolotów F-35 po zakupie rosyjskich rakiet przeciwlotniczych S400). Poza tym Turcja coraz mniej jest zainteresowana przynależnością do któregoś z bloków. Stawia na budowanie na nowo pozycji imperialnej na obszarach postotomańskich.
Przyspieszenie polaryzacji na dwa konkurencyjne bloki wywołała agresja Rosji na Ukrainę w lutym 2022 r. USA skupiły grupę 50 państw popierających czynnie Ukrainę poprzez dostarczanie pomocy militarnej, finansowej, gospodarczej i humanitarnej (tzw. Grupa Ramstein). Prawie 150 pozostałych państw świata, za wyjątkiem zadeklarowanych sojuszników Rosji (Białorusi, Korei Płn. i Iranu), formalnie deklaruje neutralność, łącznie z Chinami. Nie popierają wojny Rosji przeciwko Ukrainie, ale jednocześnie dawkują wsparcie gospodarcze, tak by Rosja wojny nie przegrała, ale jednocześnie osłabła gospodarczo i wpadła w głębokie uzależnienie. Chiny nie dostarczają broni z uwagi na możliwe sankcje Zachodu, które zablokowałyby korzyści z globalizacji, ale dostarczają półprodukty (np. celulozę i proch strzelniczy, trotyl) oraz produkty podwójnego zastosowania (np. sprzęt transportowy). Ponadto ratują rosyjską gospodarkę, kupując w Rosji coraz więcej (nie tylko surowców).
Wymiana handlowa w 2024 r. wzrosła o 2,9 proc. w 2024 r. i wyniosła 244,8 mld w porównaniu z 240,1 mld dol. w 2023 r. Eksport z Chin w 2024 r. wzrósł o 5 proc., co oznacza gwałtowne wyhamowanie tempa wzrostu, które w 2023 r. wyniosło 53,9 proc. Z kolei import z Rosji wzrósł zaledwie o 1 proc. w porównaniu z 18,6 proc. wzrostu w roku poprzednim. Te dane pokazują, że wymiana gospodarcza Chin z Rosją jest sterowana przez Pekin w ramach strategii dawkowania pomocy i uzależniania. Potrzeby Rosji prowadzącej wyniszczającą wojnę są bowiem ogromne i stale rosnące. Rosja ze swej strony próbuje zatrzymać proces uzależnienia, szukając innych partnerów (np. Indie), ale daje to ograniczone rezultaty. Nikt nie zastąpi potężnych Chin, ale większą pomoc Pekin będzie z pewnością wiązał z kolejnymi bolesnymi rosyjskimi koncesjami politycznymi.
Przesilenie
Pochód Chin i Rosji w poszerzaniu strefy wpływów w Azji i Afryce odbywa się kosztem USA i całego Zachodu. W czasie pierwszej kadencji prezydenta Trumpa USA były zmuszone wycofać się po klęskach w Afganistanie i Iraku z niemal całego Bliskiego Wschodu. Ostatnią strategiczną pozycją obronną pozostał Izrael. Symbolem słabości obecnie jest skuteczne zablokowanie Morza Czerwonego i Kanału Sueskiego przez partyzantów Huti w Jemenie. Ostrzeliwują oni Izrael oraz statki zachodnie i chroniące je okręty wojenne za pomocą nowoczesnych rakiet, w tym supernowoczesnych hipersonicznych. Droga morska z uniknięciem zablokowanego Morza Czerwonego wokół Afryki np. z Tajwanu do Holandii wydłużyła się o ok. 10 dni i ok. 3,5 tys. mil morskich. USA i NATO nie są jednak w stanie skutecznie zapewnić bezpieczeństwa żeglugi. Stosują taktykę odwetowych bombardowań punktowych, a jedynie skuteczne byłoby uderzenie na Huti przy pomocy wojsk lądowych, wyparcie Huti i opanowanie terenu. Byłoby to tym łatwiejsze, że południe Jemenu jest kontrolowane przez legalny rząd z siedzibą w Adenie. Trwającą kilka lat interwencję zbrojną w Jemenie od 2015 r. prowadziła wcześniej Arabia Saudyjska wraz z koalicjantami z państw Zatoki. Poniosła klęskę i nie jest skora jej powtórzyć bez wsparcia wojsk USA i NATO. Zachód nie jest w stanie użyć wojsk lądowych w Jemenie.
Podobną słabość Zachód okazuje w Afryce. Francja i wspierające ją kontyngenty wojsk USA i NATO są skutecznie wypierane z państw Sahelu w Afryce (byłe kolonie francuskie na południe od Sahary). Toczą one od lat wojnę z fundamentalistami islamskimi, dotychczas przy zachodnim wsparciu. Teraz w miejsce wycofujących się wojsk zachodnich wkraczają oddziały wojsk rosyjskich. Już nie tylko rosyjscy najemnicy, ale i regularne oddziały wycofywane z Syrii wraz z ciężkim sprzętem i lotnictwem, na początek do Mali. Chyba planują zastać tam na dłużej.
Przykładów jest więcej (np. ekspansja Chin na Morzu Południowochińskim i budowanie przyczółków wyspach Oceanii, rozbudowa potencjałów nuklearnych Chin, Iranu i Korei Płn., wojna hybrydowa Rosji, Iranu i Chin przeciwko Zachodowi, intensywne przygotowania Rosji do wojny z NATO). To wszystko pokazuje, że USA i Zachód są w odwrocie.
Ta ocena sytuacji międzynarodowej, jak wynika z wypowiedzi Donalda Trumpa, niezależnie od oceny osłabiania się USA wewnętrznie (np. wyemigrowanie ważnych części przemysłu USA do Chin i na Daleki Wschód, w tym produkcji czipów) – będzie przesłanką działań jego ekipy przez najbliższe lata na arenie międzynarodowej. Już zapowiedzi prezydenta Trumpa o strategicznych kierunkach polityki USA w odniesieniu do otoczenia geopolitycznego, a także o kontrofensywie w rywalizacji z głównymi światowymi mocarstwami, Chinami i Rosją, o wpływy na świecie, zaniepokoiły i sojuszników, i przeciwników. Ma działać w praktyce zasada obecnej kadencji MAGA (Make America Great Again – uczyńmy Amerykę wielką ponownie), ale też podobna zasada z poprzedniej kadencji – America First (Ameryka przed wszystkim innym). Oznacza to ni mniej, ni więcej, że Trump w centrum swojej polityki postawi egoistyczny interes swojego kraju, jego pomyślność i bezpieczeństwo – również ewentualnym kosztem sojuszników, a nawet bliskich przyjaciół. By to artykułować, używa języka bardziej znanego z brutalnych wypowiedzi Putina, aniżeli spokojnej i enigmatycznej narracji prezydenta Chin Xi Jinpinga.
Francis Fukuyama (ten od „Końca historii”) straszy, że po objęciu władzy przez Donalda Trumpa rozpocznie się nowa era, nie koniec historii, a nowy początek. Jego zdaniem drugie zwycięstwo Trumpa jest właśnie tym punktem, w którym nastąpił przełom. Stany Zjednoczone z pewnością będą mniej wiarygodnym sojusznikiem niż do tej pory. Radzi Polsce, by razem z całą Europą przygotowywała się na ciężkie czasy. Ameryka Trumpa musi bowiem skoncentrować się na sobie i najbliższym otoczeniu, tak by wykorzystać najbliższy okres na odbudowę własnej gospodarki, podniesienie poziomu bezpieczeństwa i przebudowanie relacji międzynarodowych, by móc w sposób wiarygodny polegać na sobie. Pierwsze zapowiedzi Trumpa oznaczają, że powraca on do koncepcji swojej strefy wpływów obejmującej całą Amerykę Północną, od Panamy do Arktyki. Zapowiedzi odzyskania Kanału Panamskiego czy odkupienia Grenlandii oraz wchłonięcia Kanady jako 51. stanu USA brzmią jak dyktat, ale w istocie są zaproszeniem (w brutalnym stylu Trumpa) do negocjacji. Chodzi o likwidację problemów: ochrona przed atakiem Chin i Rosji od strony Arktyki, ochrona przed masową migracją poprzez Meksyk i Kanadę oraz zniesienie obciążeń dla gospodarki USA wynikających z nierównowagi wymiany gospodarczej (np. ponad 200 mld rocznie nadwyżki handlowej Kanady). Gospodarka ma być chroniona drakońskimi cłami, by przywrócić w USA produkcję przemysłową, ma być bardziej efektywna poprzez odrzucenie ograniczeń klimatycznych, np. wypowiedzenie ponownie porozumień paryskich. Specyfiką konserwatywnych postulatów republikańskich Trumpa jest odejście od poprawności politycznej i polityki inkluzywności wobec mniejszości rasowych i seksualnych zwłaszcza w gospodarce. Mają liczyć się znowu kwalifikacje i kompetencje, a nie proporcje i numerus clausus.
Europę bulwersują zapowiedzi Trumpa dotyczące wchłonięcia Grenlandii oraz zwiększenia wydatków na obronę państw NATO do 5 proc. PKB. Problem w tym, że Unia Europejska nie znalazła przez lata sposobu, by zapewnić obronę Grenlandii, bo po prostu nie ma na to pieniędzy. Brakuje przecież nawet środków na obronę własnych terytoriów państw europejskich. Do tego Europy nie stać na zbudowanie systemu zagospodarowania ogromnych bogactw Grenlandii i nie jest w stanie tego zrobić ze względów politycznych i prawnych. USA mogą to zrobić, a ze względu na zagrożenia wojenne muszą to zrobić. Rząd Danii już jest gotów na daleko idące ustępstwa, a mieszkańcy Grenlandii przywitaliby ochronę ze strony USA z radością, jak wynika z badań socjologicznych.
Postulat 5 proc. wydatków na obronę jest emanacją faktycznych potrzeb wynikających z wieloletnich zaniedbań, ale też zaproszeniem do negocjacji. Polska już go akceptowała, ale my mamy inne postrzeganie rosyjskich zagrożeń. Państwa europejskich zachodnich antypod, jak Hiszpania, już protestują przed 5-procentowym „podatkiem imperialnym”. Chyba nadal liczą na pomoc USA lub reszty NATO.
Zasada równowagi
Wojna nie jest nieunikniona. Budowanie siły odstraszania USA i (co jest novum w amerykańskiej polityce) osobno państw europejskich NATO jako europejskiego filara sojuszu może wystarczyć. Trump uważa, że uporanie się z obstrukcją takich państw, jak Hiszpania, to sprawa Europejczyków. USA mają na głowie odstraszanie i budowanie projekcji siły na Dalekim Wschodzie. A to o wiele trudniejsze i kosztowniejsze z uwagi na tzw. terror odległości poprzez ogromny Pacyfik i dysproporcję sił na korzyść Chin. USA dążą więc do uzyskania porozumienia wielkich światowych graczy (do których nie zalicza się żadne z państw europejskich) o podstawach relacji globalnych. Ukraiński kandydat na prezydenta, były oficer wywiadu Ołeksij Arestowycz, określa to jako „drugą Jałtę”, do której mogłoby dojść w ciągu kilku lat. Uważam, że przewidywania Arestowycza są prawdopodobne. Chiny i Rosja dążą do nowego podziału świata (być może Indie też). Chcą uczynić go wielobiegunowym. Jeśli ma nie być wojny – konieczny jest kompromis, czyli wzajemne uwzględnienie postulatów. Taka sytuacja pojawiła się po raz pierwszy w historii po wojnach napoleońskich na kongresie wiedeńskim w 1815 r. Rokowania określono jako koncert mocarstw (Anglosasi jako koncert europejski). Porozumienie wtedy zawarte zapewniło pokój aż do I wojny światowej, na ponad 80 lat. Głównym twórcą koncepcji porozumienia był ówczesny premier brytyjski William Pitt, który sformułował po raz pierwszy doktrynę europejskiej równowagi sił. Tą doktryną kierował się Churchill w czasie konferencji w Teheranie i Jałcie. Ta doktryna, ale w układzie globalnym, przyświeca obecnie też amerykańskiej dyplomacji: Pisał o tym Henry Kissinger w „Dyplomacji”:
„Równowaga działa najlepiej, jeśli podparta jest zgodnością co do powszechnych wartości. Równowaga sił wstrzymuje możliwość obalenia międzynarodowego porządku; porozumienie oparte na wspólnych wartościach wstrzymuje chęć obalenia porządku międzynarodowego. Siła bez prawowitości kusi sprawdziany mocy, prawowitość bez siły kusi puste pozerstwo”. Nieuchronny koncert mocarstw jest niestety zagrożeniem dla państw niebędących mocarstwami. Koncertujące mocarstwa targują się ich interesami, chroniąc własne. Do takiego koncertu mocarstw zachęca główny doradca Putina Patruszew, w niedawnym wywiadzie dopuszcza negocjacje o zakończeniu wojny z Ukrainą tylko z USA i w żadnym wypadku z państwami Unii Europejskiej.
My, Polacy, boleśnie się o tym przekonaliśmy w Jałcie i Poczdamie. Pomimo że polskie wojsko na wschodzie i zachodzie stanowiło jedną z największych sił zbrojnych na frontach II wojny światowej, nie licząc żołnierzy polskiej armii podziemnej w kraju (łącznie ok. 1,5 mln żołnierzy pod bronią), to nie dopuszczono Polaków do rokowań i wbrew woli polskiego narodu oddano Polskę Rosji sowieckiej. Pod pewnymi warunkami chroniącymi polską suwerenność dla uspokojenia sumienia, o których od razu wiedziano, że Rosja ich nie dotrzyma. I w 1947 r. Churchill ogłosił w Fulton początek zimnej wojny. Wniosek z tego jest jeden. W czasie koncertu mocarstw trzeba być dostatecznie silnym i zorganizowanym, by uchronić własne interesy. Ukraiński polityk Arestowycz jest realistą i wie, że wstąpienie Ukrainy do Unii Europejskiej jest nierealne, bo obowiązuje konsensus. Podobnie wstąpienie do NATO jest nierealistyczne, bo już teraz Rosja zgłosiła weto, a USA się też nie zgadzają. Widzi on szansę na zapewnienie bezpieczeństwa i perspektyw rozwoju w połączeniu sił Polski i Ukrainy w ramach konfederacji, co jest propozycją dość niezwykłą i utopijną w obecnych warunkach. Z jego oceny wynika, że w USA i Unii byłoby do tego poparcie, bo usuwałoby im z głowy problem zadbania o Ukrainę i wschodnią flankę NATO. Ale do tego potrzebne jest poparcie obu społeczeństw, a bez rozwiązania przez Kijów w sposób satysfakcjonujący problemu rzezi wołyńskiej daleko. Ponadto taki projekt musiałby uzyskać wsparcie USA i Unii Europejskiej, zwłaszcza finansowe i gospodarcze.