Klimatyczna korupcja
Jakoś dziwnie nikłym echem odbiły się w naszych mediach sensacyjne ustalenia „Die Welt” na temat tego, w jaki sposób (i w jakiej skali) Komisja Europejska pod przewodnictwem Ursuli von der Leyen korumpowała „ekologiczne” organizacje pozarządowe, by te wpływały na eurodeputowanych i opinię publiczną w duchu zgodnym z celami unijnej polityki klimatycznej.
Niejawne umowy zawierane z NGO-sami, opiewające nawet na setki tysięcy euro, zobowiązywać miały organizacje do wysyłania określonej liczby listów lobbingowych, zamieszczania postów w mediach społecznościowych i odbywania spotkań z europarlamentarzystami, zwłaszcza przed ważnymi głosowaniami. Prócz tego opłacane przez Brukselę organizacje miały prowadzić lobbing w poszczególnych unijnych krajach członkowskich, agitując za przyjmowaniem jak najbardziej ambitnej klimatycznej agendy, a także przeciwko energetyce węglowej. W sumie mówimy tu o grubych milionach euro wydawanych m.in. w ramach unijnego programu ekologicznego LIFE z budżetem w wysokości 5,4 mld euro.
Na tym jednak nie koniec, bowiem prócz „miękkiego” lobbingu Komisja Europejska opłacała również „zielone” organizacje prawnicze, by te terroryzowały pozwami europejskie firmy z branży wydobywczej i energetycznej. I tak fundacja ClientEarth miała otrzymać 350 tys. euro na wytaczanie procesów niemieckim elektrowniom węglowym. Z kolei organizacja Friends of the Earth miała działać przeciwko umowie handlowej z państwami Mercosur. Szczególnie ten ostatni przypadek jest fascynujący. Wychodzi bowiem na to, że UE finansowała sprzeciw wobec projektu, który w tym samym czasie intensywnie forsowała – wiadomo bowiem, iż finalizacja umowy z Mercosur jest oczkiem w głowie Ursuli von der Leyen. Zatem brukselskie, urzędnicze korupcyjne Bizancjum rozrosło się do tego stopnia, że przestało panować nawet nad tym, kogo opłaca i w jakim celu, co stanowi piękny przykład wszechogarniającej degrengolady przeżerającej unijną centralę.
Dodajmy, iż nie są to pierwsze doniesienia tego typu. W styczniu o opisanych tu praktykach sponsorowania organizacji ekologicznych przez KE donosił już holenderski „De Telegraaf”. Natomiast w kwietniu tego roku Europejski Trybunał Obrachunkowy opublikował raport stwierdzający m.in., iż UE w latach 2021-2023 przyznała organizacjom pozarządowym w ramach polityk wewnętrznych łącznie ponad 7 mld euro. Informacje o środkach UE przyznanych organizacjom pozarządowym są fragmentaryczne i niewiarygodne. Do tego działalność lobbingowa i rzecznicza organizacji pozarządowych jest nietransparentna. Czyli pełne bingo, z którego Bruksela słynie nie od dziś, sprowadzające się do skrajnie nieprzejrzystego i potencjalnie korupcjogennego wydatkowania unijnych środków. Kto pamięta aferę z zakupem przez Ursulę von der Leyen 1,8 mld dawek szczepionki przeciw Covid-19 od Pfizera, ten nawet nie powinien się dziwić.
Jeszcze kilka słów na temat procesów wytaczanych przez „zielone” kancelarie prawnicze. Jednym z liderów tego procederu niewątpliwie jest wspomniana już fundacja ClientEarth, specjalizująca się w „pozwach klimatycznych”. Ma ona na koncie choćby pozwanie 11 członków zarządów koncernu Shell o „niewłaściwe zarządzanie ryzykiem w związku z kryzysem klimatycznym” (ostatecznie pozew został odrzucony przez brytyjski Sąd Najwyższy), ale w ostatnich latach „zieloni prawnicy” rozdokazywali się również w Polsce. ClientEarth pozwała m.in.: Elektrownię Bełchatów, domagając się odejścia od spalania węgla brunatnego w 11 najstarszych blokach do 2030 r., Eneę za inwestycję w Elektrownię Ostrołęka, a także czołowego polskiego dystrybutora ekogroszku. ClientEarth reprezentuje również osoby czujące się poszkodowane przez smog, domagając się odszkodowań od Skarbu Państwa, a także – to już prawdziwe kuriozum – obywateli pozywających rząd za „zaniechania w sprawie ochrony klimatu”. Otwarte pozostaje pytanie, w jakiej mierze prawnicza fundacja działała sama z siebie, a w jakiej jej aktywność była efektem brukselskiego sponsoringu.
Podsumowując, mamy do czynienia z zaplanowaną i opłacaną z pieniędzy europejskich podatników kampanią nacisku na państwa członkowskie i kluczowe dla bezpieczeństwa energetycznego tychże państw przedsiębiorstwa. Rzuca to nowe światło na poczynania rozmaitych ekologicznych organizacji protestujących przeciwko niesłusznym ideologicznie inwestycjom, tudzież radykałów domagających się natychmiastowego odejścia od paliw kopalnych. Można wręcz powiedzieć, iż doczekaliśmy się europejskiego odpowiednika afery USAID – amerykańskiej agencji federalnej, która pod płaszczykiem pomocy humanitarnej finansowała na całym świecie inicjatywy promujące lewacką agendę, sypiąc hojnie miliardami dolarów. Potwierdza się też po raz kolejny, iż te całe „organizacje pozarządowe” to w przeważającej mierze zgraja cwaniaków pasożytujących na publicznych funduszach. Przypomnę: od samej Komisji Europejskiej i tylko w latach 2021-2023 przytuliły 7 mld euro. Wniosek nasuwa się sam: europejski DOGE potrzebny od zaraz!