Ukraina – państwo upadłe
Jedną z pierwszych rzeczy rzucających się w oczy podczas lektury przedstawionych przez Donalda Trumpa słynnych 28 punktów planu pokojowego, jest kompletna dezynwoltura, z jaką potraktowane zostały w dokumencie strony trzecie.

Piotr Lewandowski
Nie dotyczy to wyłącznie Ukrainy, której podyktowano warunki, jakie zwykło się stawiać państwu pokonanemu – rozbiór terytorialny, częściowe rozbrojenie czy ubezwłasnowolnienie w szeregu kwestii dotyczących polityki zagranicznej i wewnętrznej, w tym blokada członkostwa w NATO. W podobny sposób potraktowana została również „kolektywna Europa”, w tym Polska. Steve Witkoff i Kiriłł Dmitrijew przy zielonym stoliku w Miami ustalili sobie chociażby, iż 100 mld dol. z zamrożonych rosyjskich aktywów zostanie zainwestowanych w różne amerykańskie przedsięwzięcia związane z odbudową Ukrainy, z czego następnie 50 proc. zysków trafi do Stanów Zjednoczonych. Widać tutaj typowe dla Trumpa biznesowe podejście: inni mają płacić, a Ameryka ma zarabiać. Sęk w tym, iż większość z owych zamrożonych środków znajduje się w Europie, głównie w Belgii, nad czym USA i Rosja przeszły po prostu do porządku dziennego. Co więcej, Europa miałaby dodatkowo dołożyć kolejne 100 mld dolarów na inwestycje na Ukrainie i odmrozić resztę rosyjskich aktywów. Prócz tego miałby powstać specjalny Fundusz Rozwoju Ukrainy wspomagający m.in. rozwój centrów danych i sztucznej inteligencji wsparty funduszami Banku Światowego, czyli w praktyce wszystkich jego członków, w tym państw europejskich. Nas z kolei uszczęśliwiono deklaracją, iż w Polsce stacjonować będą europejskie myśliwce – przy czym ani państw dysponujących owymi myśliwcami, ani Polski nikt nie zapytał o zdanie i choć dla nas oczywiście jest to rozwiązanie korzystne, to wypadało jednak tak znaczące zmiany w dyslokacji sił powietrznych skonsultować wcześniej z sojusznikami z NATO. Trudno więc się dziwić, że europejscy przywódcy na wieść o podjętych za ich plecami ustaleniach dostali furii.
Z polskiego punktu widzenia szczególnie niepokojąco wygląda punkt 11. planu, głoszący, iż „Ukraina kwalifikuje się do członkostwa w UE i otrzyma krótkoterminowe preferencyjne prawa dostępu do rynku europejskiego, dopóki ta kwestia nie zostanie rozpatrzona”. Po pierwsze, Ukraina obecnie w żadnym aspekcie nie „kwalifikuje się” do członkostwa w UE – doprawdy, trudno dopatrzyć się choćby jednego obszaru, w którym spełnia wyśrubowane i kosztowne unijne wymagania. Ani surowe normy jakościowe, ani środowiskowe, ani klimatyczne, ani żadne inne nawet nie liznęły ukraińskiego przemysłu, energetyki, transportu czy rolnictwa. Podobnie rzecz się ma z unijnymi standardami dotyczącymi praworządności czy praw człowieka, w tym mniejszości narodowych. Ta ostatnia kwestia dotyczy nie tylko mniejszości rosyjskojęzycznej, ale również Węgrów (co konsekwentnie podnosi Victor Orban) i Polaków. Jak do europejskich standardów ma się sankcjonowane przez ukraińskie władze szerzenie kultu zbrodniarzy pokroju Stepana Bandery czy Romana Szuchewycza oraz OUN, UPA i SS „Galizien”, nawet nie wspomnę. Po drugie, dla polskiej gospodarki, w tym rolnictwa i transportu, zapis o „preferencyjnych prawach dostępu” do unijnego rynku oznaczałby wystawienie na niczym nieograniczoną, dumpingową konkurencję wraz ze wszystkimi, łatwymi do przewidzenia konsekwencjami.
Ponadto Ukraina wciąż pozostaje jednym z najbardziej skorumpowanych państw świata, co dobitnie potwierdziła niedawna afera Enerhoatomu, w którą zamieszani byli bliscy współpracownicy Wołodymyra Zełenskiego. W dzisiejszym stanie ukraińskiego państwa przekazywanie jakichkolwiek europejskich środków oznaczałoby zgodę na ich natychmiastowe rozkradzenie pomiędzy trzęsące krajem oligarchiczno-polityczne, na poły mafijne sitwy. Podobnie dzieje się z otrzymywaną obecnie pomocą, na co Zachód przymyka oko jedynie ze względu na toczącą się wojnę. Znamienny przykład: wg „The Wall Street Journal” w pierwotnej wersji planu miał znaleźć się zapis o audycie wykorzystania dotychczasowej pomocy międzynarodowej, jednak ostatecznie z niego zrezygnowano wskutek zabiegów ukraińskiego ministra obrony Rustema Umierowa. Zamiast tego w dokumencie znalazł się punkt o „pełnej amnestii za działania w czasie wojny” – pełnej, a więc również obejmującej defraudację zagranicznego wsparcia.
Podsumowując, Ukraina pozostaje przegniłym na niemal wszystkich poziomach, skorumpowanym bankrutem – de facto państwem upadłym, trzymającym się w kupie paradoksalnie wyłącznie dzięki wojnie. Ta sama wojna utrzymuje u władzy reżim Zełenskiego i stanowi jego jedyną legitymację, toteż w interesie ukraińskiego przywódcy leży jej maksymalne przedłużanie. Łatwo więc sobie wyobrazić, iż perspektywa przeprowadzenia wyborów w ciągu 100 dni i widmo nieuchronnych rozliczeń musi mu spędzać sen z powiek – a takie rozliczenia polityczni przeciwnicy z pewnością mu zafundują. Cóż, Zełenskiemu zawsze zostaje opcja nagłej ewakuacji do Izraela – Timur Mindicz i Ołeksandr Cukerman przetarli już szlaki.