Prezentyzm, demografia i faktury VAT: jak teraźniejszość kształtuje naszą przyszłość
W codziennym życiu funkcjonujemy głównie w czasie teraźniejszym, co jest zupełnie naturalne. Niektórzy twierdzą nawet, że to „zwykłe”, szybko przemijające dni, które nie zostają w naszej pamięci, w istocie definiują życie w teraźniejszości – w takich chwilach przeszłość traci znaczenie.
W dobrych czasach przeszłość rzeczywiście schodzi na dalszy plan. Teraźniejszość wydaje się ważniejsza i ciekawsza. Nie uciekamy we wspomnienia, bo nie musimy zapominać o tym, co dzieje się teraz. Podobnie rzadko myślimy o przyszłości – jako optymiści zakładamy, że będzie tak, jak być powinno. Jeśli dziś jest dobrze, istnieje szansa, że jutro też będzie.
Dlaczego o tym mówię? Ponieważ w dużej mierze jesteśmy „sterroryzowani” prezentyzmem – skupieniem wyłącznie na chwili obecnej. Na ten stan wpływa także polityka, która koncentruje się na tym, co ważne tu i teraz – najwyżej do jutra wieczorem. Nikt nie myśli o odległej przyszłości. Jako społeczeństwo wciągnięci jesteśmy w codzienną debatę przypominającą ring, gdzie liczą się tylko ciosy zadane dziś, a nie te odłożone na później – bo mogłoby to oznaczać polityczną porażkę.
Różne perspektywy
Mimo tego warto spojrzeć z perspektywy dwóch wymiarów czasu – teraźniejszości i przyszłości – i zastanowić się, jak kształtują nasze decyzje oraz działania.
Pierwsza perspektywa to perspektywa emerytalna, zwłaszcza dla tych, którzy myślą w kategoriach kilkudziesięciu lat życia zawodowego. W moim pokoleniu, które osiągnęło już wiek emerytalny, dominowało przekonanie, że przez większość życia nikt nie interesował się tym, jaką emeryturę otrzymamy. W zasadzie pogodziliśmy się z tym, że będzie ona niska.
To tłumaczy m.in. ogromne powodzenie samozatrudnienia w ostatnich trzydziestu latach. Pojawiło się wielu przedsiębiorców – formalnie niebędących pracownikami, choć wykonujących podobną pracę – którzy dzięki przywilejom podatkowym i składkowym mogli funkcjonować korzystniej niż na etacie. Samozatrudnienie miało również znaczenie emerytalne: niższe składki na ubezpieczenie społeczne obciążały przedsiębiorców mniej niż pracowników etatowych.
Emerytury? Zapomnij! Polska WCHODZI W KATASTROFĘ DEMOGRAFICZNĄ!
Czy w ciągu najbliższych 20–30 lat sytuacja będzie podobna? Czy kolejne pokolenia również będą patrzeć na emerytury w ten sposób? Możliwe, że tak. Kolejne pokolenia będą machać ręką na wysokość swoich emerytur, mówiąc: „Mój Boże, najpierw muszę dożyć tego, a potem się martwić”. Ważniejszy pozostaje czas teraźniejszy – dochody uzyskane dziś, wyższe dzięki przywilejom dla samozatrudnionych, czyli przedsiębiorców w istocie będących pracownikami.
Dialog z nowym pokoleniem jeszcze nie został w pełni nawiązany. Polityka nie działa w taki sposób, by obywatele mieli perspektywę wykraczającą poza bieżący dzień. Gdyby klasa polityczna naprawdę martwiła się stanem kraju za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat, mielibyśmy kompetentną, dalekowzroczną, wizjonerską władzę – nie myślącą wyłącznie o wygraniu kolejnych wyborów.
Debata, która pozwala wyciągać wnioski
Czy dziś mamy debatę, która pozwala wyciągać wnioski? Pozornie tak – seminaria, konferencje, raporty, cała obrzędowość dyskusji. W praktyce tempo zmian demograficznych jest tak szybkie, że nawet gdybyśmy od przyszłego roku odwrócili tendencję – czyli mieli cud demograficzny, powrót do dodatniego salda dzietności – potrzebny byłby czas, aby zmiany te miały realny wpływ.
Gdyby taki cud nastąpił, efekty fiskalne pojawiłyby się dopiero po około 20 latach. Nawet wtedy musielibyśmy w jakiś sposób zastąpić odchodzące pokolenia – te, które przestają płacić składki na ubezpieczenie społeczne. Bez tego system starości pokoleniowej nie funkcjonuje efektywnie. Na razie możemy jeszcze dołożyć coś z systemu podatkowego – wsparcie dla Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (FUS). To wciąż jest w granicach naszych możliwości.
Odpowiedź na te wyzwania jest trudna, zwłaszcza w kontekście bieżących sporów politycznych. Te spory są realne – chodzi m.in. o emigrację zarobkową, nie marginalną, lecz masową, która mogłaby wypełnić lukę demograficzną, tworząc kolejne pokolenia pracujących, płacących składki. Nasz system jest głęboko deficytowy – nawet minimalny poziom emerytur wymaga zasilania z dochodów publicznych, czyli z naszych podatków.
Jednak sytuacja zależy od znacznie poważniejszych czynników – od decyzji dotyczących życia publicznego i prywatnego. Chodzi o dzietność, czyli sprawę bardzo prywatną, oraz napływ imigrantów. Jedno nas łączy – chcemy, by kraj pozostał jednolity etnicznie. To obiektywna wartość, którą chcemy chronić – przed destrukcją wymiany etnicznej obserwowanej w starej Europie. Decyzje dotyczą stanu teraźniejszego, dlatego powraca antynomia między czasem przeszłym a przyszłością.
Klucz do emerytur dla obecnego pokolenia nie leży w polityce fiskalnej, ale w polityce pronatalistycznej – przez duże „P”. To problem zasadniczy zarówno z punktu widzenia przetrwania etnicznego narodu, jak i stabilności systemu emerytalnego.
Pogodzić różne potrzeby
Drugi problem to konsekwencje „melanżu etnicznego”, zjawiska, które stara Europa już doświadczyła. Próby zasymilowania dużych rzesz uchodźców często kończyły się niepowodzeniem. Kiedyś wierzono w przewagę kulturową Zachodu, ale ostatnie dekady pokazały ograniczenia tej wizji. Jeśli chcemy rozwiązać problem poprzez napływ pracujących i płacących składki osób, musimy zdawać sobie sprawę, że stoi to w sprzeczności z naszym przekonaniem o zachowaniu obecnego stanu etnicznego.
Być może istnieje sposób, by pogodzić te potrzeby – stworzyć rzeczywistość atrakcyjną dla przybyszów, aby chcieli się dostosować i asymilować. Nie muszą stawać się Polakami kulturowo, ale powinni być lojalnymi obywatelami. To sprawa nie tylko pamięci historycznej, ale i praktyczna, bo teraźniejszość decyduje o przyszłości – czasem w sposób wadliwy lub krótkowzroczny.
Szukasz nowego domu, inwestycji, stylu życia? Z Agentem HMTV to proste! @PatrickNey
Drugi wątek, jeszcze bardziej teraźniejszy, to zagrożenia organizacyjno-techniczne. Jesteśmy na progu potencjalnej katastrofy informatycznej: w 2023 r. wprowadzono zmiany w dokumentach, takich jak faktura VAT, która wirtualnie istnieje tylko w systemie. Jej obecna forma uniemożliwia realne posługiwanie się nią w biznesie. Faktura VAT jest kluczowym dowodem powstania wierzytelności i ma fundamentalne znaczenie dla gospodarki.
W rzeczywistości sprawa nie dotyczy VAT-u jako takiego – autorzy pomysłu wyobrażali sobie, że rozliczenia pieniężne będą dokonywane na podstawie innych dokumentów. Tymczasem faktura VAT pełni funkcję technicznego dowodu, że w danej transakcji obowiązuje 23% VAT. W Polsce faktura VAT to najważniejszy dokument wartościowy w gospodarce.
Jeżeli staje się całkowicie wirtualna, pomysły stojące za systemem są oderwane od rzeczywistości. Wyobraźmy sobie, że parafia jako osoba prawna otrzymuje wirtualne faktury za prąd czy gaz – jasne jest, że komuś brakuje wyobraźni. Podobnie rolnik ryczałtowy miałby otrzymywać wirtualne dokumenty w ten sam sposób.
Już wielokrotnie postulowaliśmy, aby władza odsunęła ten pomysł i najlepiej w ogóle o nim zapomniała. Teraz znajdujemy się na progu decyzji: 1 lutego miliony podmiotów zaczną otrzymywać dokumenty w formie wirtualnej, które w sensie obiektywnym praktycznie nie istnieją.
Na tych dokumentach ktoś wyobraża sobie, że ktoś zapłaci pieniądze. Wszyscy tłumaczą przedsiębiorcom i księgowym, że należy darować sobie tę dezorganizację, bo skończy się totalnym blamażem. Podobne pomysły podrzucono nie tylko w Polsce, ale także wielu innym państwom członkowskim.
Dobrą praktyką jest odnotowanie, że wdrożenie przesunięto w czasie – na dwa, trzy lata, a czasem na „nigdy”. Przynajmniej daje to pozory, że coś będzie później, bo obecnie nie jesteśmy gotowi. W interesie publicznym warto zwracać uwagę władzom na takie kwestie. To nie lobbing – to sygnał, że sprawy są istotne dla obywateli.
Chcę więc podkreślić publicznie: darujmy sobie ten zły pomysł, który dezorganizuje życie gospodarcze, a którego konsekwencje będziemy naprawiać przez lata. Nie musimy sami tworzyć katastrofy, jeśli możemy jej uniknąć.
Fenomenalne jest to, że obecna władza próbuje wprowadzić rozwiązania, których nie jest autorem, a które wyszły od politycznych przeciwników. Wdrożenie przesunięto na luty 2024 r. – argumenty, które wcześniej podnosiłem, miały znaczenie. Miejmy nadzieję, że w trudnym 2026 r. sytuacja nie wymknie się spod kontroli.
Obecnie dochody z VAT są o kilka miliardów niższe niż zakładano – planowano 31 mld, a jesteśmy na minusie 6 mld. Rewolucja fakturowa w proponowanym kształcie może doprowadzić do destrukcji systemu. Naprawienie go w tej formie jest praktycznie niemożliwe – można go co najwyżej wyrzucić.
Dlatego warto wykorzystać pozostały czas: jeśli istnieją zobowiązania uniemożliwiające natychmiastowe wycofanie zmian, należy je odroczyć, rozłożyć na raty i monitorować sytuację. Tak można dokonać właściwej restrukturyzacji tej potencjalnej katastrofy.