Przejmując stery nad polską gospodarką, Mateusz Morawiecki będzie musiał pogodzić socjalne ambicje swojego gabinetu z coraz bardziej napiętym budżetem. Zadanie to może okazać się niewykonalne.
Symptomatyczne dla prawdopodobnego charakteru rządów Morawieckiego były pierwsze słowa, jakie skierował do opinii publicznej tuż po powierzeniu mu przez premier Beatę Szydło funkcji superministra, odpowiedzialnego za finanse i rozwój. Omawiając pokrótce stan finansów publicznych oraz najważniejsze kwestie, którymi będzie musiał się zająć w najbliższym czasie, wicepremier podjął także temat programów socjalnych swojej partii. Podsumowując swój wywód powiedział, że „na to wszystko musimy zarobić”. Jak zwrócił uwagę wiceprzewodniczący klubu poselskiego Kukiz’15 Marek Jakubiak, przez słowo „my” Morawiecki miał oczywiście na myśli polskich podatników. Morawiecki jest wierny programowi socjalnemu PiS, który w jego mniemaniu „przywraca godność” polskiemu społeczeństwu, lecz rachunek za tę „godność” nieustannie rośnie.
Dobry menedżer?
Komentatorzy sprzyjający rządowi Beaty Szydło zwracają najczęściej uwagę na to, że Morawiecki to zdolny menedżer; człowiek, który odniósł sukces w sektorze bankowym, gdzie zarządzał ogromną kadrą. Dobrany do rządu spoza ścisłego kierownictwa PiS, bardzo szybko zyskał jednak wielu zwolenników, w tym najbardziej wpływowego w całej partii. Po kilku miesiącach od sformowania rządu stało się już jasne, że na dłuższą metę Morawiecki będzie chciał uzyskać większe kompetencje niż te, które zarezerwowano dla niego w roli ministra rozwoju.
Po przejęciu teki ministra finansów Mateusz Morawiecki stał się faktycznym premierem Polski. Beata Szydło będzie w dalszym ciągu przewodniczącą obrad Rady Ministrów oraz osobą wygłaszającą okolicznościowe przemówienia, lecz faktyczna władza została przekazana w ręce byłego prezesa BZ WBK. Tego faktu nie kryje nawet stojący murem za PiS tygodnik „W Sieci”, który na swojej okładce ostatnie zmiany skomentował stwierdzeniem, iż „Kaczyński na nowo ustawia rząd”. Tygodnik redagowany przez braci Karnowskich zazwyczaj z oburzeniem reaguje na sugestie, że piastujący najwyższe stanowiska w państwie nie są tak naprawdę samodzielni w podejmowanych decyzjach, lecz tym razem uczynił wyjątek.
Kiedy prezes Prawa i Sprawiedliwości namaścił Morawieckiego na faktycznego menedżera polskiego państwa, niewątpliwie postawił mu jasno swoje wymagania. Te są zaś absolutnie jasne i sprowadzają się do tego, aby nowy „gospodarczy car” Rzeczypospolitej wycisnął wreszcie dla budżetu państwa miliardy, które mają rzekomo czekać gotowe do wzięcia w sektorze prywatnym. Zgodnie z narracją obozu rządzącego, polskie państwo traci co roku blisko 100 miliardów złotych na wszelkiego rodzaju oszustwach i przepisach umożliwiających unikanie opodatkowania. Na samych tylko karuzelach podatkowych fiskus ma tracić ok. 40–50 mld dolarów, na pozostałą zaś kwotę składają się przede wszystkim zyski wyprowadzone z Polski przez zagraniczne banki i sieci handlowe.
Przywiązany do tego przekonania niczym do dogmatu, Jarosław Kaczyński nie oczekuje więc od Morawieckiego żadnych obniżek podatków. Wręcz przeciwnie, w czasie swojego „exposé” nowy minister rozwoju i finansów napomknął nawet nieco o potrzebie zwiększenia obciążenia podatkowego dla najlepiej zarabiających. Morawiecki ma przede wszystkim za zadanie doprowadzić do stanu, w którym budżet państwa zostanie wreszcie uzupełniony pieniędzmi, które zdaniem PiS znajdują się dziś w kieszeniach gangów zajmujących się karuzelami podatkowymi, zagranicznych banków i sieci handlowych oraz biznesmenów związanych z obozem postkomunistycznym.
Z tego właśnie względu, choć Morawiecki zasygnalizował chęć wprowadzenia w życie swojej „konstytucji przedsiębiorców”, gest ten można odczytać jedynie jako marketingowy chwyt. Z ogłoszonych planów wiadomo już, że program „100 zmian dla firm”, stanowiący pierwszy pakiet zapowiadanych zmian, stanowi tak naprawdę pięknie opakowany program kosmetycznych poprawek, nietrafiających w sedno problemów, z którymi borykają się osoby prowadzące w Polsce własną działalność gospodarczą. Nieszczelność polskiego systemu podatkowego oraz idące w miliardy złotych wyłudzenia podatku są bez wątpienia istotnymi problemami, których nie wolno lekceważyć, lecz zajmując się nimi, nie wolno zapominać o tym, że do unikania opodatkowania zachęcają przede wszystkim niekonkurencyjne stawki podatków. Tej perspektywy wyraźnie brak najbardziej decyzyjnym osobom w obozie rządzącym.
Dokończyć po poprzedniku
Zamiast wprowadzenia zmian ułatwiających życie przedsiębiorcom, Morawiecki będzie się musiał mocno skupić na dokończeniu prac pozostawionych przez Szałamachę. Mowa tu przede wszystkim o podatku handlowym, który na początku września został zablokowany przez Komisję Europejską jako „niezgodny z zasadami wolnej konkurencji”. Po drugie, wicepremier Morawiecki będzie musiał zabrać się za poprawienie ściągalności podatków oraz przeciwdziałanie wyłudzeniom, czemu Szałamacha chciał zapobiec, m.in. wprowadzając obowiązek wprowadzenia Jednolitego Pliku Kontrolnego. Wedle najnowszych danych dochody budżetu wzrosły o ok. 7 proc., jednakże dla PiS-u jest to wciąż wynik wysoce niezadowalający. Oprócz wspomnianych kwestii Morawiecki będzie musiał także sprawić, aby budżet domknął się pomimo wprowadzania w życie kolejnych pakietów socjalnych. Oprócz programu 500 plus, seniorzy mogą już korzystać z darmowych leków, a w planach jest wciąż obniżenie wieku emerytalnego czy też ustawa o pomocy dla frankowiczów. Ujmując rzecz lakonicznie: Morawiecki będzie musiał dwoić się i troić, aby rząd mógł bezproblemowo „przywracać godność”, wprowadzając kolejne transfery socjalne, a jednocześnie znalazł na to wszystko pieniądze, skupiając się jedynie na uszczelnianiu systemu podatkowego.
Nie spodziewajmy się zmian
Do tej pory Mateusz Morawiecki pełnił w rządzie funkcję etatowego wizjonera, który swoimi projektami miał wpłynąć na rozwój kraju. Uwzględniając jednak fakt, że faktyczny ośrodek decyzyjny w obozie rządzącym znajduje się gdzie indziej, jego działania będą się sprowadzać przede wszystkim do odgrywania roli kasjera. Przyznanie mu dodatkowych kompetencji w postaci teki ministra finansów należy odczytać nie jako umożliwienie Morawieckiemu wprowadzenia jego dalekosiężnych planów, które opinia publiczna kojarzy z tzw. planem Morawieckiego, lecz jako stworzenie mu odpowiednich warunków do tego, aby odzyskał wreszcie z sektora prywatnego 100 mld złotych rocznie. Tak właśnie można streścić powierzone mu zadanie.
Wydaje się jednak, że Morawieckiemu może być niezmiernie trudno zrealizować wszystkie zalecenia Kaczyńskiego. Wyłudzenia VAT w ramach tzw. karuzeli podatkowych wynikają przede wszystkim z ułomnego kształtu prawa unijnego, którego wszak Polska nie może zmienić. Ponadto, uszczelnienie systemu podatkowego przy pomocy nowych procedur kontrolnych wymaga nie tylko czasu, ale i zwiększenia biurokracji, której w Polsce wszak nie brakuje. Z kolei podatek handlowy, o ile tylko Polska będzie chciała uniknąć zastrzeżeń ze strony organów unijnych, będzie musiał siłą rzeczy objąć wszystkie handlujące podmioty, co może odbić się negatywnie w sondażach. Przeczuwając wszystkie te kłopoty, Morawiecki wyprzedzająco zastrzegł, że być może będzie zmuszony do tego, aby zwiększyć obciążenia podatkowe dla najbogatszych. Wydaje się, że jest to jak do tej pory najbardziej realistyczna z jego zapowiedzi, gdyż pozostałe odnoszą się do spodziewanego zwiększenia produktywności polskiej gospodarki oraz związanych z tym faktem wyższych wpływów podatkowych. W rzeczywistości jednak tempo wzrostu gospodarczego wyraźnie wyhamowuje, a rząd po blisko roku rządzenia nie kwapi się do stymulowania wzrostu wprowadzeniem choćby symbolicznych zmian, które mogłyby zwiększyć konkurencyjność gospodarki. Wbrew wszelkim pozorom zmiana u sterów polskiej gospodarki nie oznacza żadnych fundamentalnych zmian w polskiej gospodarce. Największa zmiana polega wyłącznie na tym, że Mateusz Morawiecki znacznie wzmocnił swoją pozycję polityczną, uzyskując pełne poparcie prezesa PiS. Poparcie to straci najprawdopodobniej w momencie, gdy okaże się, że dochody budżetowe pozostają wciąż na niesatysfakcjonującym poziomie. Wówczas na misję odzyskania dla państwa „100 milionów” wysłany zostanie kolejny minister.