Notowania partii rządzącej słabną, a wewnątrz obozu trwa wyniszczająca walka o władzę.
Jarosław Kaczyński zarządził sąd nad Bartłomiejem Misiewiczem, który miał pokazać, że rządząca partia potrafi się oczyścić, a także przeprosić Polaków za swoje błędy. Ustawkę medialną było jednak czuć na kilometr. Pytanie, które zadawali sobie zawodowi analitycy sceny politycznej, było tylko jedno: czy Antoni Macierewicz zaakceptował ów show, gdzie poświęcono jego protegowanego, czy też czyszczenie notowań partyjnych odbyło się bez jego wiedzy? Jakby nie patrzeć PiS ma problem, bo ostatnie sondaże pokazują, iż różnica między nim a kolejną w tabeli PO, skróciła się do poziomu błędu statystycznego. Opozycja widząc z kolei osłabiony PiS idzie za ciosem, wychodząc z założenia, które najlepiej oddaje cytat z filmu „Predator”, gdy bohater grany przez Arnolda Schwarzeneggera mówi o agresywnym przybyszu z innej planety: „jeżeli to krwawi, to można to zabić”.
Gdy w grudniu 2016 r. PiS zaliczył pierwszą poważną wpadkę związaną z zamieszaniem wokół wpuszczania dziennikarzy do Sejmu, opozycja szybko roztrwoniła otrzymany w prezencie kapitał. Bezsensowne okupowanie sejmowej sali posiedzeń i liczenie na tłumy ludzi na zewnątrz zyskało zabawne określenie „Ciamajdanu” (nawiązujące do skutecznych protestów na placu Majdan w Kijowie). Zamiast zyskać kilka punktów opozycja (PO, Nowoczesna i pozaparlamentarny KOD) pokazały brak wyobraźni i brak skuteczności. Zamiast obniżyć, podniesiono notowania PiS, który okazał się twardy, skuteczny, a przede wszystkim zwycięski. Minęło kilka miesięcy i zadufani w sobie politycy PiS zgotowali sobie prawdziwe Waterloo, w sposób niepoważny blokując kandydaturę Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej. Nie chodziło o to, że PiS musiał go poprzeć w staraniach o reelekcję, ale o groteskową kandydaturę Jacka Saryusza-Wolskiego. I znów nie chodzi o to, że PiS pozyskał i wystawił kandydaturę tego znakomitego polityka. To był świetny ruch od strony politycznej. Chodzi o publiczne wypowiedzi polityków PiS o tym, że ich kandydat ma realne szanse na wybór. Wystarczyło zaznaczyć, że jest kandydatura symboliczna, mająca pokazać polski sprzeciw wobec stylu zarządzania przez Tuska i jego mieszania się w polskie sprawy po stronie opozycji i obeszłoby się bez kompromitacji. A tak PiS, który zbierał punkty jako zwycięzca, stracił kilka punktów procentowych poparcia (między 5 pkt a 10 pkt), wykazując się kompletnym brakiem realizmu.
Panika na okręcie
Spadające sondaże, chociaż nic specjalnego obecnie nie wnoszą, wprowadziły nerwowość w rządzącej partii. Wybuchły tłumione od 1,5 roku animozje. Przypomnijmy, że PiS nie jest monolitem. Rządzi nim niepodzielnie prezes Jarosław Kaczyński, ale o jego względy zabiegają liczne frakcje. Ponieważ „Wódz” starzeje się (w czerwcu skończy 67 lat) w walkach chodzi nie tylko o doraźne korzyści, lecz także o przyszłą sukcesję. Pierwszym starciem było zamieszanie wokół szefa MON Antoniego Macierewicza. Demonstracyjne odchodzenie z wojska utytułowanych wojskowych mocno nadszarpnęło jego reputację. Tym bardziej że część wojskowych zaczęła po odejściu do cywila udzielać wywiadów, które były nie tyle że napastliwe wobec Macierewicza, ile zwyczajnie zwracały uwagę na konkretne błędy, które popełnił. Macierewicz ma też inny problem. Obiecał pokazać dowody na zamach na samolot prezydencki w 2010 r., a przez półtora roku nie pokazał nic. Nad tym wszystkim unosił się duch katastrofy, ale wizerunkowej Macierewicza, przybierający postać rzecznika MON, młodziana bez wykształcenia i doświadczenia, Bartłomieja Misiewicza, którego status od kilku miesięcy był przedmiotem debaty publicznej. Człowieka ewidentnie kompromitującego swój urząd (chodzenie na imprezy alkoholowe w nieciekawym towarzystwie), którego nie mogła się pozbyć z rządu nawet premier Beata Szydło. Aby Macierewicz zrezygnował ze swojego pupila, głos musiał zabrać sam „Naczelnik Państwa”, czyli Kaczyński. Wcześniej po Misiewiczu „przejechał” się nawet sam prezydent Andrzej Duda. Formalny zwierzchnik armii rozpoczął jawną wymianę listów z szefem MON. Duda ewidentnie dał do zrozumienia opinii publicznej, że delikatnie mówiąc, dystansuje się od polityki szefa MON i żąda od niego wyjaśnień. Dziś to właśnie pozycja Macierewicza wydaje się najbardziej zagrożona w rządzie. Tkwi on na stanowisku już tylko dzięki swojej ogromnej wiedzy i dostępowi do materiałów, które dla wielu z obecnej władzy są niewygodne. Właśnie wiedza Macierewicza ma być tym, co chroni go przed dymisją, a całe zamieszanie skończyć ma się tylko „przeczołganiem”. Według innych polityków PiS, ciśnienie na dymisję Macierewicza jest jednak zbyt duże, a on sam nie zrobi użytku z wiedzy, gdyż pogrążenie własnego obozu politycznego niewiele by mu dało.
Starcie pod dywanem
W opisie politycznej wojny domowej w PiS nie może zabraknąć nieśmiertelnego cytatu ze Stefana Kisielewskiego, który komentując walki frakcyjne wśród komunistów używał metafory „walki buldogów pod dywanem”. Niby nic się nie dzieje, ale co jakiś czas wypada spod dywanu trup. Ostatnio „Newsweek” opisał walkę między ludźmi ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry z rosnącym w siłę wicepremierem Mateuszem Morawieckim. Konfliktów między stronami było dużo, ale jeden był szczególnie głośny – oto ludzie Morawieckiego odwołali z funkcji prezesa PZU Michała Krupińskiego, uchodzącego – i to słusznie – za członka drużyny Ziobry. W PZU za kadencji Krupińskiego pracę znalazła nie tylko żona Ziobry Patrycja Kotecka, lecz także jego brat Witold Ziobro i całe stadko „ziobrątek”, jak nazywani są stronnicy ambitnego ministra. Ponoć to właśnie ów szturm na posady miał przesądzić, iż Jarosław Kaczyński wyraził zgodę na dokonanie zmian. I co ciekawe, zmiany akceptował tylko on, a nie premier Beata Szydło, która uchodzi za sojusznika Ziobry w starciu z Morawieckim. Ziobrę wspiera też wpływowy senator Grzegorz Bierecki, twórca systemu kas oszczędnościowo-pożyczkowych SKOK, mający stadko „własnych” dziennikarzy (tygodnik „W Sieci”, portal „wPolityce”). Aby pokazać poziom skomplikowania relacji w partii, warto przyjrzeć się relacji w trójkącie: prezydent–premier–Ziobro. O ile prezydent wspiera w walkach frakcyjnych premier Szydło (była szefową jej kampanii), to między nim a sojusznikiem premier – Zbigniewem Ziobrą relacje są już bardzo napięte. Mają one wywodzić się z żalu, iż „wychowanek” Ziobry – Duda, przeskoczył swojego mentora w drodze do pałacu prezydenckiego. Gdzieś, co jakiś czas, padają „strzały zza węgła”, jak w przypadku ataku na zaufanego człowieka Kaczyńskiego – Leonarda Krasulskiego. Serię negatywnych artykułów w „Fakcie” inspirowały właśnie środowiska wewnątrzpartyjne, chcące „oczyścić” miejsce wokół Kaczyńskiego ze starych zaufanych ludzi.
Przedwczesna radość
Czytając teksty w „Gazecie Wyborczej”, „Polityce” czy „Newsweeku” można było odnieść wrażenie, że oto nadszedł czas przełomu, zaraz PiS się rozsypie, a „mądrzy i rozumni ludzie” odzyskają władzę. I oczywiście wymierzą sprawiedliwość pisowskim wichrzycielom. Ta radość jest daleko przedwczesna. Nie chodzi tylko o fakt, iż korzystne dla opozycji sondaże wykonały instytuty badania opinii publicznej mające na koncie parę spektakularnych „wtop”, ocierających się o manipulację. Chodzi o to, że analizując te wyniki widać jedynie, że sukces Donalda Tuska pozwolił Platformie przejąć sporą część elektoratu Nowoczesnej. A PiS spadł zaledwie o kilka punktów, co 2,5 roku przed wyborami niewiele znaczy. Analitycy salonu zapominają, że PiS nie wygrał wyborów jakąś ogromną przewagą, a samodzielne rządy bardziej niż sobie zawdzięcza „Gazecie Wyborczej”, która promując komunizującą partyjkę „Razem”, wyrzuciła postkomunistów z SLD z Sejmu, zwiększając liczbę mandatów dla PiS. Obecnie opozycja już oficjalnie myśli o scenariuszu, w którym wracający do krajowej polityki po kolejnej kadencji Donald Tusk poprowadzi ich do wyborczego zwycięstwa. Pokładanie nadziei w jednym człowieku to jednak słaba gwarancja wyborczego sukcesu.
W całym tym zamieszaniu wszystkim umknęło parę ewidentnych sukcesów obecnego rządu. Otóż deficyt budżetowy był najniższy od 2007 r., a w pierwszych miesiącach roku rząd notuje ponad o 20 proc. wyższe wpływy z VAT i ma nadwyżkę budżetową. Jak skomentował to żartobliwie mój znajomy funkcjonariusz zajmujący się walką z przestępczością zorganizowaną: wygląda na to, że o ile politycy Platformy kradli miliardy państwowych pieniędzy, o tyle działania PiS, gdzie główne „wałki” sprowadzają się do rozdawania państwowych posad osobom niekompetentnym, mają zupełnie inną skalę. – To nie tak, że oni by nie chcieli – tłumaczył. Oni po prostu nie wiedzą jak.