W cieniu kłótni o polski węgiel znikła gdzieś dyskusja o innych istotnych szczegółach strategii energetycznej Polski. Śmiem twierdzić, że jej wdrożenie będzie dla naszego kraju jednym z najważniejszych projektów następnych dwóch dekad. Pytanie, czy nie powinna być ona w większym stopniu oparta o energetykę rozproszoną. Zwrócił na to uwagę były minister Skarbu Państwa Włodzimierz Karpiński podczas debaty organizowanej przez Instytut Staszica i Fundację XBW.
Na początek optymistyczna uwaga: są jednak w Polsce politycy, którzy potrafią oceniać projekty konkurentów w sposób merytoryczny, bez osobistych wycieczek. Wspomniana debata jest tego przykładem. Minister Karpiński, poseł największego klubu opozycyjnego, analizował politykę energetyczną obecnej ekipy i przedstawiane przez nią plany w sposób fachowy i rzeczowy, bez najmniejszych choćby przejawów złośliwości. Wybaczą Państwo, że odnotowuję kwestię, która powinna być oczywista, ale spirala politycznej agresji, która od kilku lat nieustannie się nakręca, powoduje, że to, co winno być oczywistością, już dawno nią nie jest.
Z dyskusji w warszawskiej Galerii Delfiny można wyciągnąć dwa istotne wnioski. Pierwszy jest taki, że przygotowane przez rząd założenia strategii energetycznej państwa praktycznie nie uwzględniają znaczenia energetyki rozproszonej. Skupianie się na wielkich projektach, a ignorowanie potencjału projektów lokalnych to zresztą zła cecha strategii w różnych obszarach naszego życia publicznego. Po części wynika to z zamiłowania całej polskiej klasy politycznej do prognozowania kolosalnych przedsięwzięć (które często okazują się niemożliwe do realizacji), po części ze strachu przed nadmierną inicjatywą lokalnych wspólnot. Wzmacnianie samorządów jest w realiach naszej polityki jedynie hasłem wyborczym. Gdy przychodzi do konkretnego działania, żadna partia nie jest do tego chętna. Im większe pole do działania dla samorządów, tym mniejsze możliwości ręcznego sterowania zza biurka w Warszawie. Dlatego od dziesięcioleci wolimy dyskutować o wielkiej elektrowni jądrowej niż o wzmocnieniu bilansu energetycznego licznymi mniejszymi przedsięwzięciami.
Druga istotna sprawa, która pojawiła się w toku rozmowy, jest tyleż banalna, co kłopotliwa. Chodzi rzecz jasna o pieniądze na wielką rewolucję energetyczną. Możemy spierać się o to, czy stawiać na atom, czy na wiatraki, czy lepiej dać zielone światło energetyce rozproszonej, czy też dać pierwszeństwo wielkim inwestycjom – ale bez pieniędzy skończy się na akademickich dysputach. Pieniądze zaś będą problemem niezależnie od dobrej obecnie kondycji naszej gospodarki. Jak wskazał Włodzimierz Karpiński, wycena polskich spółek energetycznych spadła w ciągu trzech lat o połowę, co utrudni znalezienie potrzebnych, bagatela, 400 mld zł. Przyznam, że chciałbym najpierw usłyszeć, czy decydenci mają pomysł na zapewnienie stabilnego finansowania, a potem o tym, na co chcą te pieniądze wydać. Co nam, Polakom, po najwspanialszej strategii energetycznej, która pozostanie zbiorem pobożnych życzeń? To pole do wspólnej pracy rządu i opozycji, bowiem energetyczna rewolucja będzie się dokonywać przez kilka następnych kadencji parlamentu. Czy gorączka wyborcza na to pozwoli?
Źródło: krzysztofprzybyl.natemat.pl