0.1 C
Warszawa
niedziela, 24 listopada 2024

“Lex Uber” pod ostrzałem

Rząd idzie na wojnę z amerykańskim gigantem.

Premier Morawiecki chce opodatkować Ubera, lecz nie będzie to takie łatwe. Na przeszkodzie stoją amerykańskie lobby oraz unijna biurokracja.

Rząd ma pomysł na opodatkowanie Ubera, jednak do jego realizacji jeszcze daleka droga, a na niej sporo przeszkód. Zapowiedź jednej z nich poznaliśmy na początku roku, kiedy media ujawniły treść listu, w którym ambasador Stanów Zjednoczonych Georgetta Mosbacher pogroziła palcem ministrowi infrastruktury Andrzejowi Adamczykowi. Druga przeszkoda leży w Brukseli, gdzie unijni urzędnicy bacznie obserwują, czy któreś z państw członkowskich nie narusza wspólnotowych zasad o wolnym rynku. Mimo to rząd nie zamierza odpuszczać, a to oznacza, że niedługo zderzy się czołowo z unijną biurokracją oraz amerykańskim lobby. „Komitet Stały Rady Ministrów przyjął rozwiązania legislacyjne, które doprowadzą do tego, że Uber zacznie płacić podatki w Polsce” – oznajmił kilka tygodni temu w RMF FM szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów (KPRM) Michał Dworczyk. Jeszcze tego samego dnia odpowiedziała mu polska spółka-córka amerykańskiego giganta, twierdząc, że Uber odprowadza do budżetu państwa więcej podatków od korporacji TAXI. Rządowi nie chodzi jednak o daniny płacone przez spółkę „Uber Polska” tylko o jej „matkę”, zarejestrowaną w Holandii. Bo to właśnie ona wystawia faktury na polskich kierowców, jednocześnie nie płacąc podatków nad Wisłą.

Optymalizacyjne sztuczki
Sposób, w jaki funkcjonuje amerykański Uber to doskonały przykład agresywnej optymalizacji podatkowej, opracowanej do perfekcji przez wielkie, międzynarodowe korporacje. Kreatywne unikanie opodatkowania to zjawisko, z którym nie radzą sobie rządy rozwiniętych państw. Skalę problemu obrazuje przykład najbardziej dochodowej firmy na świecie – Amazona, który w zeszłym roku nie zapłaciła w Wielkiej Brytanii nawet centa podatku, podczas gdy znany muzyk Ed Sheeran wpłacił do budżetu ponad 5 mln funtów. Tak samo w Polsce ani złotówki nie zapłaciła holenderska spółka Uber International Holding B.V., (UIH B.V), która nad Wisłą nie ma ani siedziby ani swojego oddziału. To właśnie na jej konto wpływają pieniądze od polskich kierowców Ubera, płacących za faktury wystawione przez spółkę-matkę z tytułu pośrednictwa w szukaniu pasażerów. Z podatkowego punktu widzenia przewoźnicy dokonują tzw. importu usług, co oznacza, że to oni rozliczają VAT, wykazując w deklaracji jednocześnie podatek należny oraz naliczony (import usług jest neutralny podatkowo). Zatem holenderska spółka nie ponosi ciężaru polskiego podatku obrotowego.

Co istotniejsze, nie rozlicza się również ze swoich dochodów w postaci comiesięcznych wpłat od każdego kierowcy. Jak to możliwe? UIH B.V. nie podlega pod polski CIT, ponieważ oficjalnie nie prowadzi nad Wisłą działalności gospodarczej. W grę wchodzi zatem jedynie podatek u źródła, jednak i ta opcja ostatecznie odpada, ponieważ – zgodnie z polskimi przepisami – nie obejmuje on usług pośrednictwa. Pozostaje polsko-holenderska umowa o unikaniu podwójnego opodatkowania. Niestety z jej postanowień wynika, że spółka-matka nie ma obowiązku rozliczania się z polskim fiskusem. Ten sam problem dotyczy pozostałych zagranicznych pośredników, w tym największego estońsko- -chińskiego Taxify, który również nie posiada w Polsce siedziby.

Przeszkody
Jedyna możliwość na opodatkowanie firm takich jak Uber polega na „zmuszeniu” ich do zarejestrowania w Polsce swojej siedziby lub oddziału. I to właśnie proponuje resort infrastruktury w swoim projekcie nowelizacji ustawy o transporcie, nad którym prace ciągną się już od kilku lat, a jego finalna wersja była zmieniana aż ośmiokrotnie. Projekt obliguje pośredników w przewozie osób do wpisu w Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczej lub w KRS. To zaś ma sprawić, że zagraniczne spółki-matki będą musiały co miesiąc spowiadać się przed polskimi organami podatkowymi ze swoich dochodów. Finalna wersja noweli jest już gotowa i czeka na zatwierdzenie przez Radę Ministrów. Najprawdopodobniej wydarzy się to w pierwszej połowie marca. Później projekt wyląduje w parlamencie i tutaj może napotkać na pierwsze przeszkody w procedowaniu, których niejako zapowiedzią był ujawniony w styczniu list (datowany na 25 października 2018 r.) ambasador USA Georgetty Mosbacher adresowany do ministra Andrzeja Adamczyka. Amerykańska dyplomatka domagała się w nim odstąpienia od prac nad projektem, jednocześnie zagroziła, że w przeciwnym wypadku może to zamrozić planowane inwestycje amerykańskie w Polsce. „Nie rozumiem, dlaczego Polska rozważa taki krok (zmianę przepisów – red.)” – ubolewała ambasador Mosbacher, dodając, że nowe prawo będzie miało negatywny wpływ na cały sektor usług pośrednictwa w przewozie. Treść listu na tyle sparaliżowała urzędników resortu infrastruktury, że prace nad nowymi przepisami zostały wstrzymane na kilka tygodni. Powrócono do nich dopiero na początku roku. Nie wiadomo, jak na tę wieść zareagowała strona amerykańska. Awanturniczy charakter listu każe zakładać, że ambasador Mosbacher nie przejdzie nad tym do porządku dziennego i nadal będzie próbowała wpływać na proces legislacyjny.

Krytyczne stanowisko ambasady USA to nie jedyna przeszkoda w uchwaleniu „Lex Uber”. Minister Adamczyk musi brać pod uwagę również ostrą reakcję ze strony unijnych komisarzy, którzy wykorzystają każdą możliwą okazję do pogrożenia palcem polskiemu rządowi. A taka bez wątpienia pojawi się wówczas, gdy prezydent złoży podpis pod ustawą, wobec której padają zarzuty naruszenia wspólnotowych zasad o wolnym rynku. Nowelizacja może zatem podzielić losy decyzji o wycince drzew w Puszczy Białowieskiej, którą Trybunał Sprawiedliwości UE uznał za niezgodną z unijnymi przepisami.

Uber zabiera głos
Zapowiedź szefa KMRM Michała Dworczyka spotkała się z błyskawiczną reakcją firmy „Uber Polska”, funkcjonującej jako spółka-córka holenderskiego oddziału. Na wieść o planowanym przyśpieszeniu prac nad przepisami transportowymi firma wydała komunikat, w którym podkreśliła, że płaci w Polsce więcej podatków od korporacji TAXI. Spółka powołała się na ubiegłoroczny raport Centrum Analiz Legislacyjnych i Polityki Ekonomicznej (CALiPE), z którego wynika, że jej zysk netto za 2017 rok, podlegający opodatkowaniu, wyniósł 8,8 mln zł, podczas gdy największa polska korporacja „Sawa Taxi” zanotowała dochód na poziomie zaledwie 1,1 mln zł. „Dane wskazują, że Uber odprowadza najwięcej podatku korporacyjnego do budżetu państwa” – stwierdził Arkadiusz Pączka, zastępca dyrektora Pracodawców RP, organizacji powiązanej z CALiPE. Rzecz jednak w tym, że dochód firmy „Uber Polska” nie jest związany z wpłatami od polskich kierowców, lecz został wypracowany w ramach pozostałej działalności korporacyjno-marketingowej. Faktury wystawia holenderska spółka i to na jej konto wpływają pieniądze od firm zarejestrowanych nad Wisłą. Gdyby beneficjentem była warszawska spółka-córka, wówczas resort infrastruktury nie głowiłby się przez kilka lat nad nowymi przepisami. Firma „Uber Polska” rozlicza się przecież z fiskusem tak samo, jak każdy inny podmiot z polskim NIP-em.

Embargo na Ubera
Uber jest na cenzorowanym nie tylko w Polsce, lecz niemal w każdym kraju, w którym prowadzi działalność, łącznie ze Stanami Zjednoczonymi (np. władze stanu Oregon zakazały świadczenia usług tzw. car-sharing’u). Rządy Danii, Węgier, Bułgarii już kilka lat temu definitywnie rozprawiły się z optymalizacyjnymi sztuczkami amerykańskiej firmy, wprowadzając „embargo” na jej usługi. Z kolei we Włoszech, Francji oraz Niemczech wdrożono przepisy, które zobowiązują kierowców Ubera do uzyskania specjalnej licencji na przewóz osób. W efekcie firma zminimalizowała działalność w tych krajach ograniczając swoje usługi wyłącznie do największych metropolii (przykładowo w Niemczech Uber jest dostępny tylko w Berlinie i Monachium)

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news