1.6 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Polska rewolucja konsumencka

590 powodów

Dokonała się w Polsce cicha rewolucja konsumencka. Polacy zrozumieli, że opłaca się kupować polskie produkty.

Już 7 na 10 (70 proc.) Polaków kupuje polskie produkty żywnościowe. Z badania zrealizowanego przez SW Research wynika, że ponad połowa (54 proc.) uważa krajowe mięso, wędliny i przetwory mięsne za lepsze od zagranicznych. Moda na kupowanie rodzimych towarów dotyczy nie tylko żywności. Co drugi Polak (54 proc.) jest gotowy zapłacić więcej za polską odzież – wynika z raportu KPMG w Polsce, który powstał we współpracy z Akademią Biznesu i Prawa Mody Uczelni Łazarskiego pt. „Rynek mody w Polsce. Wyzwania”. Polacy stali się świadomymi konsumentami. Na to, skąd pochodzi produkt, zwraca uwagę już 8 na 10 Polaków. 9 na 10 zaś – jeżeli może, to wybiera polską markę.
„Polacy stają się patriotami jako konsumenci, w coraz większym stopniu kupujemy polskie produkty. To promuje rodzimą produkcję i przysparza możliwości rozwoju naszej gospodarki” – komentował Witold Obidziński, dyrektor regionu Europy Południowej i Środkowo-Wschodniej w firmie De Heus.

Przez lata popularny żart tak opisywał współczesnego rodaka: „Polak wstaje rano, włącza japońskie radio, zakłada amerykańskie spodnie, wietnamski podkoszulek i chińskie tenisówki, po czym z holenderskiej lodówki wyciąga niemieckie piwo. Siada przed koreańskim komputerem i w amerykańskim banku zleca przelewy za internetowe zakupy w Anglii. Potem wsiada do czeskiego samochodu i jedzie do francuskiego hipermarketu na zakupy. Po uzupełnieniu jedzenia (hiszpańskie owoce, belgijski ser i greckie wino) wraca do domu i gotuje obiad na rosyjskim gazie. Na koniec siada na włoskiej kanapie i… bezskutecznie szuka pracy, studiując ogłoszenia w niemieckiej gazecie”.

Tego rodzaju „partyzantka” okazała się skuteczna na tyle, że przynajmniej do co drugiego rodaka dotarło, że od tego, czyjej produkcji towary kupuje, zależy także jego własny byt. Chociaż trudno oczywiście oczekiwać, aby Polacy w 100 proc. zaopatrywali się w produkty wytworzone nad Wisłą. Jednak świadomość społeczna tego, że nasze dochody zależą od popytu na rodzime towary, zaczęła być relatywnie duża. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że im bardziej polski produkt kupimy, tym więcej wróci do nas w postaci poprawy naszej sytuacji materialnej. I na odwrót: kupując np. holenderską lodówkę, budujemy zamożność tamtejszego społeczeństwa. Twórcy akcji „590 powodów” (aby kupować polskie produkty) szacują, że z każdego 1000 zł wydanego na polskie produkty połowa trafia różnych formach do budżetu państwa (w tym także do ZUS).

Najdłuższa wojna nowoczesnego świata
Świadomość, że bogactwo danego państwa jest ściśle związane ze sprzedażą dóbr i usług wytworzonych przez jego mieszkańców, pojawiła się już na przełomie XIX i XX wieku. Kojarzone dziś z wezwaniem do bojkotu żydowskich sklepów w okresie międzywojennym hasło „swój do swego po swoje” pochodziło z zaboru pruskiego i było orężem walki z germanizacją. Polacy, walcząc o przetrwanie z żywiołem niemieckim wspieranym przez władzę, skutecznie odwołali się do narodowej solidarności. Dzisiaj wszystkie rozumiejące wagę problemu kraje nie patyczkują się w walce o swoje narodowe interesy. Rząd Korei Południowej (tak, tej kapitalistycznej i demokratycznej!) od lat nęka importerów samochodów i ich nabywców (tak tak!), kontrolami skarbowymi, aby zahamować groźną – z jego punktu widzenia – tendencję. Jest nią zbliżenie się udziału importowanych aut na krajowym rynku do dwucyfrowego wyniku. Niemieccy politycy starają się chronić rynek przed zagranicznymi inwestorami i rzemieślnikami. Skomplikowany system cechów zawodowych i urzędniczych zezwoleń skutecznie pozwala blokować masową konkurencję dla niemieckich towarów i usług. W USA co roku czołowi politycy apelują, aby podczas świątecznego szału zakupów wybierać tylko towar „made in USA”. W Polsce do tej pory skoncentrowano się na akcjach promocyjnych i edukacyjnych – co, jak widać, przynosi efekty.

Ciche promocje
Chociaż w Unii Europejskiej promowanie narodowych produktów kojarzy się z ksenofobią i zacofaniem, to po cichu każdy rząd to robi. Na przełomie 2013 i 2014 roku 26-letni francuski dziennikarz Benjamin Carle postanowił żyć, używając tylko produktów „made in France”. Na pomysł eksperymentu wpadł po wysłuchaniu apelu ministra gospodarki Arnauda Montebourga, który wezwał Francuzów, aby ratowali krajowy przemysł. „Jestem dzieckiem globalizacji. Przez 25 lat konsumowałem dobra z większej ilości krajów, niż odwiedziłem. Czy używając francuskich produktów ocalę pracę tych, którzy je robią?” – pytał na początku dokumentalnego filmu o swoim eksperymencie. Na życie Carle przeznaczył 1800 euro (ok. 7500 zł), która to kwota we Francji jest nieznacznie większa niż płaca minimalna. Francuz wyrzucił swój brytyjski rower, tajskie dżinsy, marokańską bieliznę, gwatemalską kawę, a także smartfon, telewizor i lodówkę „made in China”. Zaprzestał nawet słuchania płyt ulubionego Davida Bowiego, chodzenia do kina na amerykańskie filmy, a także do zagranicznych restauracji.

Na starcie ze zdziwieniem odkrył, że tylko 4,5 proc. rzeczy w jego mieszkaniu jest wyprodukowanych we Francji. Niektóre rzeczy, takie jak lodówka czy nożyczki do paznokci, okazały się niemożliwe do zastąpienia (udało mu się natomiast wytropić ostatniego francuskiego producenta szczoteczek do zębów). Inne, jak np. francuska zmywarka, okazały się nieprzydatne z powodu braku rozmiaru odpowiedniego do jego mieszkania. Nie mogąc znaleźć taniego francuskiego auta, którego części nie byłyby montowane za granicą, zdecydował się na motorower. Za komputer musiał wystarczyć mu rodzimy tablet (ledwo łączący się z Internetem), a najnowszego iPhona zastąpił stary Sagem (który definitywnie zepsuł się na dwa miesiące przed zakończeniem doświadczenia). Trwający 10 miesięcy eksperyment bynajmniej nie miał na celu wyśmiania idei wspierania rodzimej produkcji, a jedynie określenie racjonalnych granic patriotycznej konsumpcji. A także zwrócenie uwagi w efektowny sposób na problem narodowości kapitału. Przy okazji eksperymentu Carle odkrył, że prościej dać zarobić francuskim rolnikom jadając w McDonald’s, niż próbując znaleźć mrożonki odpowiedniego pochodzenia.

Efektem ubocznym jego eksperymentu było spowolnienie trybu życia Carla. „Kupując lokalne produkty i przygotowując z nich posiłki, siłą rzeczy więcej czasu poświęcałem na jedzenie” – tłumaczył. Po zakończeniu eksperymentu dziennikarz stwierdził, że nadal zamierza kupować francuskie produkty, kiedy tylko będzie to możliwe, oczywiście już bez sztywnych reguł, które patriotyzm gospodarczy zmieniają w pełnoetatową pracę poszukiwacza krajowych produktów. Carle poniósł bowiem w swoim eksperymencie porażkę. Nie udało mu się być 100 proc. Francuzem z powodu sześciu widelców Ikea, chińskiej gitary i tapety w mieszkaniu.

Polak miałby dziś znacznie więcej trudności niż Francuz, gdyby chciał powtórzyć ten eksperyment. Samochodu w ogóle nie mógłby kupić (chyba że montowany w Polsce), podobnie jak komputera czy telefonu. Kupując jednak towary wyprodukowane w Polsce jesteśmy „żołnierzami” w walce gospodarczej. I zwiększamy szansę na to, że przedsiębiorcy, którzy dorobią się nawet na prostych branżach, będą inwestować w bardziej skomplikowane. Z kupnem rodzimych produktów jest trochę jak w starym rosyjskim dowcipie, że chociaż całej wódki świata się nie wypije ani nie zdobędzie się wszystkich kobiet, to gdy jest okazja, próbować trzeba!

FMC27news