Najnowszy raport ONZ udowadnia, że w Libii walczy ponad tysiąc rosyjskich najemników.
Jednak obecność „Dzikich Gęsi” Kremla w Afryce jest znacznie szersza. Na ślady ich działalności można już natrafić w 15 państwach czarnego kontynentu.
“W Libii zainstalowało się co najmniej 1,2 tysiąca najemników jednej z rosyjskich grup, znanej jako Prywatna Firma Wojskowa „Wagnera”. Tak rozpoczyna się najnowszy raport misji ONZ nadzorującej przestrzeganie embarga na dostawy broni i pomoc wojskową dla wszystkich stron libijskiej wojny domowej.
ONZ potwierdza
Zgodnie z treścią 57-o stronicowego dokumentu kremlowscy najemnicy walczą po stronie generała Chalifa Bilkasima Haftara. To były dowódca libijskiego kontyngentu w Czadzie, który w latach 80. XX w. popadł w niełaskę Kadafi ego. Powrócił do Libii w 2011 r., aby pomóc obalić dyktatora. Obecnie Haftar nie tylko walczy z uznawanym na świecie rządem w Trypolisie, ale zajął większość terytorium Libii. Cieszy się poparciem Moskwy, która zbroi i wspiera jego armię. Od 2018 r. światowe media informują, że ambitny generał ma do dyspozycji instruktorów i grupy bojowe sił operacji specjalnych GRU. Potwierdzona raportem ONZ obecność „kompanii Wagnera” wskazuje, że Kreml przygotowuje dla Libii scenariusz syryjski. Mówiąc wprost, chce, żeby wojnę domową wygrał protegowany Putina. Haftarowi, podobnie jak Baszszarowi al-Aasadowi, mają dać zwycięstwo rosyjscy najemnicy. Wg ekspertów wojskowych dowodem jest taka sama jak podczas wojny syryjskiej liczebność kremlowskich żołnierzy fortuny. Podobna jest też ich rola, bo nie w cyfrach kryje się istota moskiewskiego wsparcia.
Haftar ma dość libijskich bagnetów. Generałowi brakuje za to specjalistów obsługujących nowoczesny sprzęt, taki jak drony, systemy łączności, elektronicznego zakłócania lub bardziej skomplikowaną broń. W cenie są saperzy, obserwatorzy kierujący ogniem artylerii, wreszcie snajperzy. Ktoś musi remontować uszkodzone czołgi i serwisować samoloty jeszcze sowieckiej produkcji oraz nieco nowocześniejsze uzbrojenie dostarczane na kredyt przez Kreml. Właśnie dlatego rosyjscy najemnicy są dla Haftara jak znalazł. Myślenie o nich, jak o armatnim mięsie jest pomyłką. Oczywiście dotyczy to najemniczej elity. Dziennikarze dotarli do jednego z weteranów, który anonimowo udzielił wywiadu radiu „Swoboda”. Proces rekrutacji kandydatów trwa trzy dni, a jej kluczem jest posiadana specjalizacja wojskowa, niezbędna w lokalnych konfliktach. Nie liczy się przeszłość, tylko doświadczenie. Dla przykładu najemnik udzielający wywiadu służył kontraktowo w Czeczenii, potem odsiedział wyrok za handel narkotykami. Wiadomo bowiem, kogo rekrutowano do walk na Kaukazie. Zdeprawowanych rabusiów i morderców. Wiadomo również, że kontraktowców po Czeczenii nie chciała widzieć w swoich szeregach ani rosyjska armia, ani policja. Psychologowie nazywali „kombatantów” krótko: psychopaci.
Przeczytaj też:
Tymczasem kiedy Moskwa napadła na Ukrainę, kontraktowiec bez trudu odnalazł się wśród rosyjskich „ochotników” wspierających separatystów. Potem odbył dwie tury walk w Syrii, a podczas rozmowy ze „Swobodą” szykował się do Libii. Jak twierdzi, obecnie nowicjusze, oprócz testów fizycznych, przechodzą badania medyczne, analizy narkotykowe oraz przesłuchania z udziałem poligrafu. Wszystko odbywa się w bazie Molkino na południu Rosji (Kraj Krasnodarski). Nie bez przyczyny centrum szkoleniowe dla najemników wybudowano w sąsiedztwie bazy GRU. W jednej i drugiej rekrutów szkolą instruktorzy tej formacji. Następnie zakwalifikowani kupują na własny koszt niezbędne wyposażenie, za to mają dostęp do szerokiej oferty. „Nie idziemy do walki bez izraelskich pakietów pierwszej pomocy”, powiedział radio „Swoboda” najemnik. Gaże są oczywiście nieporównywalne z zachodnimi, ale w rosyjskich warunkach czynią z najemników prywatnej armii ludzi dostatnich. Warunki kontraktu przewidują specjalne odszkodowania na wypadek kontuzji, kalectwa i śmierci. „ Jesteśmy nie tylko w Syrii i Libii, ale nawet w Sudanie”, pochwalił się weteran. W tym miejscu pora na pytanie, dlaczego rosyjscy najemnicy upodobali sobie Bliski Wschód i Afrykę?
Gra Kremla
Jesienią ubiegłego roku brytyjski „The Times” zidentyfikował rosyjskich najemników w Mozambiku. 200 instruktorów sił regularnych i najemników wylądowało w miejscowych bazach po wizycie prezydenta tego kraju na Kremlu. Filipe Jacinto Nyusi podpisał wówczas z Putinem ogromną ilość umów. Najważniejsze dotyczyły eksploatacji mozambickiego szelfu przez koncern „Rosnieft” oraz współpracy wojskowej. Rosyjski prezydent powiedział, że Moskwa pragnie współdziałać z Maputo w różnych dziedzinach, także zaopatrując w broń i szkoląc armię. Informacja brytyjskich mediów, podobnie jak libijski raport ONZ potwierdzają jedynie wcześniejsze dane. Rosyjską obecność wojskową zaobserwowano w Republice Środkowoafrykańskiej, Czadzie, Kongo, Południowym i Północnym Sudanie, Angoli, Gwinei, Kamerunie, Zimbabwe oraz na Madagaskarze.
Jak wyjaśnia BBC znany przeciwnik Putina Michaił Chodorkowski, Moskwa nigdy nie opuściła Afryki. Wpływy zainstalowane jeszcze w czasach sowieckich przetrwały. Po upadku imperium zainteresowanie Afryką osłabło, ale tylko chwilowo i jedynie oficjalnie. Miejscowe reżimy bardzo chętnie wynajmowały usługi byłych sowieckich specjalistów wojskowych. Zamiast „wypełniać internacjonalistyczne zobowiązania wobec afrykańskich komunistów”, specjaliści wynajęli się za spore pieniądze. Rosyjscy, białoruscy czy ukraińscy wojskowi remontowali sprzęt, prowadzili czołgi i pilotowali samoloty we wszystkich afrykańskich konfliktach, które wybuchły po zakończeniu zimnej wojny. „Obecnie Moskwa zwróciła uwagę na Afrykę, ze względu na jej bogactwa naturalne”, ocenia BBC. Nieprzypadkowo Kreml zorganizował pierwszy szczyt Rosja-Afryka. Putin gościł w Soczi 34 tamtejszych prezydentów i premierów.
Również wtedy przedstawił swoją ofertę. Kalkulacja jest prosta. Przejęcie kontroli nad afrykańskimi zasobami wyrówna szanse Rosji w konfrontacji z Zachodem. A jest o co się bić. Kontynent obfituje w złoża ropy naftowej, strategicznych metali, złota, węgla i diamentów. Kreml, z braku gotówki, preferuje wymianę barterową, jednak eksport broni to nie wszystko. Równie ważne są usługi wojskowe dla niedemokratycznych reżimów Afryki. Szkoleniem miejscowych armii zajmują się profesjonalni instruktorzy. Jednak zapewnienie posłuchu wśród ludności, a przede wszystkim ochronę strategicznych zasobów biorą na siebie najemnicy. Dzięki prywatnym armiom Moskwa nie łamie porozumień międzynarodowych, nie drażni konkurentów, ani nie naraża się na nowe sankcje Zachodu. Przecież rosyjskiej armii w Afryce nie ma, a szczerze mówiąc, nie ma także najemników. „W Rosji nie istnieją prywatne armie”, tłumaczy dziennikarzom rzecznik prasowy Kremla Dmitrij Pieskow i dodaje: „Rozpatrując kwestię de jure takich formacji być nie może, ponieważ nawet nie zamierzamy uchwalić odpowiedniej ustawy”.
Wobec tego w Rosji nie ma takich podmiotów prawnych, jak komercyjne firmy usług wojskowych. Tymczasem Wagner to pseudonim oficera specnazu GRU Dmitrija Utkina, który zorganizował najemnicze Eldorado. Jednak za sponsora, a zarazem jednego z głównych beneficjentów operacji uchodzi Jewgienij Prigożyn. Władimir Putin zapytany, czy zna taką personę, odparł: tak, ale nie należy do moich bliskich znajomych. To nieco dziwne, bo gastronomiczna firma Prigożyna obsługuje Kreml oraz wszystkie rauty wydawane przez rosyjską władzę. To właściwie gastronomiczny monopolista Rosji zważywszy, że Priogożyn wygrał kontrakt na wyżywienie armii, gwardii narodowej, a także obsługę stołówek w państwowych szkołach. Ma więc za co kupować broń i opłacać żołd tysięcy najemników, którzy przewinęli się przez wojny od Donbasu, po Libię. W zamian oligarcha zdywersyfikował swój biznes, dokładając doń eksploatację syryjskich pól gazowych. Prawda jest bowiem taka, że najemnicy służą dwóm fortunom. Pierwszą są imperialne ambicje nie tyle Rosji, co Kremla. Drugą, interesy nienasyconych oligarchów, takich jak Rosniefti Igor Sieczyn czy sam Prigożyn. Tyle, że najemnicy mają z tego najmniej. Choć ostatnio nieopodal ich bazy szkoleniowej tajemniczy inwestor wybudował ogromną kaplicę. Czteropiętrowy gmach opatrzony mottem „Bóg błogosławi pokornym”, upamiętnia setki poszukiwaczy łatwego pieniądza, którzy zginęli walcząc w hybrydowych wojnach Putina.