Podpisane z inicjatywy USA międzynarodowe porozumienie IPEF może sprowokować Chiny do stworzenia dużo bardziej konkurencyjnej formuły współpracy dla krajów azjatyckich.
Prezydent USA Joe Biden ma od początku roku wiele obowiązków na głowie. Jeszcze przed wybuchem wojny w Ukrainie prowadził wzmożoną aktywność w kontekście coraz bardziej butnej postawy Rosji, a ostatnie tygodnie upływają mu na nieustannych podróżach, których celem jest zmobilizowanie możliwie jak największych sojuszników do konfrontacji z Rosją. W ramach tego imponującego tournée, które mocno kontrastuje z bardzo ospałym pierwszym rokiem rządów, Biden pojawił się w Japonii, aby zainaugurować rozmowy na temat IPEF, czyli Indopacyficznego formatu współpracy ekonomicznej na rzecz dobrobytu.
Porozumienie, nie traktat
Jak przystało na pierwszą podróż Bidena do Azji w roli prezydenta, jej głównym punktem było uruchomienie nowego modelu współpracy, stanowiącego być może najważniejszą ofertę dla regionu ze strony obecnego rezydenta Białego Domu. Prezydencki Air Force One odwiedził wprawdzie najpierw Koreę Południową, ale najważniejszym punktem azjatyckiej podróży był pobyt w Tokio. Tam właśnie przedstawiono oficjalnie formułę współpracy między Stanami Zjednoczonymi a 12 państwami: Australią, Brunei, Fidżi, Indiami, Indonezją, Koreą Południową, Malezją, Nową Zelandią, Filipinami, Singapurem, Tajlandią i Wietnamem.
Porozumienie ma się opierać na czterech filarach: prężnym i sprawiedliwym handlu, gwarancji bezpieczeństwa łańcuchów dostaw, koordynacji walki z korupcją i podatkach oraz infrastrukturze, czystej energii i dekarbonizacji. Za tymi ogólnikowymi hasłami kryje się przede wszystkim chęć zacieśnienia współpracy w postaci zapewnienia alternatywnych wobec chińskich programów infrastrukturalnych funduszy. Stany Zjednoczone chcą za wszelką cenę uratować swoją mocarstwową pozycję w regionie i próbują ten cel osiągnąć przy pomocy rozbudowanej oferty dla całego regionu.
Uwagę zwraca przede wszystkim to, że IPEF nie jest wcale żadnym traktatem o wolnym handlu ani paktem obronnym, lecz co najwyżej umową postulującą zwiększenie współpracy w wybranych aspektach. Choć w czasie prezentacji założeń nowego porozumienia jak ognia unikano sformułowań, które mogłyby zostać odczytane jako wyraz konfrontacji z Chinami, odniesienia do Państwa środka narzucają się same. Choćby dlatego, że poza Indiami i Stanami Zjednoczonymi wszyscy sygnatariusze nowego porozumienia są jednocześnie sygnatariuszami zawiązanego pod przywództwem Chin porozumienia RCEP (czyli Regionalnego Kompleksowego Porozumienia Gospodarczego). Bez względu więc na deklaracje wszelka aktywność USA w regionie posiada swój jasny i oczywisty kontekst, od którego nie da się uciec.
Korzyści, które nie zwalają z nóg
Zasadnicze pytanie, jakie trzeba postawić w związku z ogłoszeniem nowego formatu współpracy, dotyczy tego, jakie realne korzyści zapewnia ono sygnatariuszom. Każde z państw, które przystąpi do niego, będzie mogło swobodnie określić, który obszar spośród czterech głównych stanowi dla niego najkorzystniejszy i pożądany, a następnie wynegocjuje odpowiednią treść porozumienia z USA. Jeśli nawet okres negocjacji zakończy się sukcesem, zestaw możliwych korzyści nie przedstawia się niemal dla nikogo w sposób szczególnie powalający. Wzajemne ostrzeganie o złamanych łańcuchach dostaw, współpraca w zakresie dekarbonizacji to z pewnością ciekawe inicjatywy, ale w umowie IPEF brakuje jakiegokolwiek „gwoździa”, który sprawiałby, że azjatyckie kraje wręcz zabijałyby się o to, żeby zgłosić swój akces. Być może najbardziej atrakcyjna część oferty USA skrystalizuje się dopiero w trakcie indywidualnych negocjacji.
Nieustannym punktem odniesienia dla IPEF pozostaje wcześniejszy format współpracy TTIP (Partnerstwo Transpacyficzne), które zostało zaprojektowane w czasach prezydentury Barracka Obamy, a następnie spektakularnie zerwane przez Donalda Trumpa. Poprzedni prezydent preferował szczegółowe umowy dwustronne i dlatego jednostronnie wypowiedział TTIP w sposób, który zraził do Stanów Zjednoczonych niejeden azjatycki kraj. Sygnatariusze IPEF przystępują do nowego porozumienia niejako powodowani zdrowym rozsądkiem, gdyż nie chcą stracić alternatywy dla chińskiej dominacji, lecz amerykańska propozycja z pewnością nie powala z nóg.
Wielką różnicę mógłby zrobić co najwyżej powrót do pewnego rodzaju porozumienia o wolnym handlu, którym w znacznej mierze było TTIP. Joe Biden, który przez lata dał się poznać jako polityk o dość umiarkowanym kursie względem Chin, z pewnością nie sięgnie po tego rodzaju krok. Wpływ na to ma także postawa opinii publicznej w Stanach Zjednoczonych, która ostatnio mniej przychylnie patrzy na tego rodzaju porozumienia.
W reakcji na ogłoszenie IPEF Chiny wysłały bardzo krytyczny sygnał, przestrzegając przed tworzeniem „zamkniętych grup” zwróconych przeciwko nim. Pekinowi z pewnością nie w smak jest to, że Indie coraz szybciej zwiększają swój zakres obrotów handlowych ze Stanami Zjednoczonymi, które stały się niedawno ich głównym partnerem handlowym. Lawirujące pomiędzy światowymi potęgami Indie są obecnie głównym beneficjentem narastającej wrogości USA i Chin, a już za kilka lat staną się najbardziej ludnym państwem świata.
Kolejne ruchy na szachownicy
Uruchomienie nowego formatu współpracy w regionie skłoni być może Chiny do tego, żeby bardziej ożywić formułę współpracy w ramach partnerstwa RCEP. Reklamowana swego czasu jako największe porozumienie o wolnym handlu nie spełnia do tej pory w pełni pokładanych w nim nadziei. Weszło ono w życie 1 stycznia tego roku, lecz wedle różnych szacunków zwiększy ono PKB Chin do końca dekady o zaledwie 0,08-0,10 proc.
Wielkim nieobecnym zawartego porozumienia jest bez wątpienia Tajwan, z którym jednak Stany Zjednoczone zamierzają zawrzeć osobne porozumienie. Nie włączanie go do szerszego porozumienia IPEF jest w znacznej mierze zrozumiałe jako element polityki przyciągania sojuszników, a nie włączania ich w najbardziej sporne kwestie. Przedstawiciele USA i Tajwanu ogłosili Tajwańsko-amerykańską Inicjatywą dla handlu XXI wieku tuż po prezentacji IPEF. W jej ramach przewiduje się rozwijanie współpracy w 11 różnych obszarach, takich jak handel cyfrowy, kwestie środowiskowe, rolnictwo czy też ułatwienia handlu. Wiadomo, że najważniejsza dla Stanów Zjednoczonych jest kwestia zapewnienia sobie dostępu do półprzewodników, w których produkcji wyspiarskie państwo jest światową potęgą.
Inicjatywa handlowa USA i Tajwanu spotkała się oczywiście z ostrą krytyką ze strony Chin, które w ostatnim czasie przeprowadziły w pobliżu wyspy kolejne manewry. Amerykanie dają jednak nową umową do zrozumienia, że utrzymanie Tajwanu w swojej strefie wpływów to dla nich coś znacznie więcej niż tylko kwestia dostępu do półprzewodników. Wykonywane w ostatnich latach przez Chiny i USA ruchy na Pacyfiku przypominają bardzo skomplikowaną partię szachów. Umowa IPEF to kolejna odsłona tej rozgrywki, która nie zmienia diametralnie układu sił na szachownicy, lecz wymusza na przeciwniku podjęcie szybkiej reakcji. Jaki będzie kolejny ruch Pekinu?