POCZĄTEK LUZOWANIA
Rada Polityki Pieniężnej obniżyła stopy procentowe o pół punktu procentowego. Wszystko wskazuje na to, że to początek drogi do normalizacji kosztu pieniądza, choć z pewnością cały proces będzie powolny.

Absolutna większość rynku oczekiwała tego, że na majowym posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej zostanie podjęta decyzja o obniżeniu stóp procentowych. Zastanawiano się co najwyżej, czy będzie to ruch o 25 pb, czy o 50 pb, ale z pewnością ani jedna, ani druga decyzja nie byłaby zaskoczeniem. Po prostu w przypadku 25 pb spodziewano się kolejnego ruchu o takiej skali w czerwcu. Jednak dość mocna zmiana retoryki nie tylko szefa NBP Adama Glapińskiego, ale także niektórych innych członków Rady w ostatnich tygodniach wskazywała, że 50 pb jest bardziej prawdopodobne.
Tak swoją drogą, biorąc pod uwagę ostatnie miesiące, w szczególności perspektywę z końca zeszłego roku, ta decyzja mogła być zaskoczeniem jedynie dla tych, którzy mocno wsłuchiwali się w słowa Glapińskiego. Spora część rynku stawiała bowiem na spadek stóp w II kw. 2025 r. lub na początku trzeciego. Nie wiem, czy to, co wtedy mówił Glapiński, było bardziej wyrazem jego oczekiwań, większości Rady, czy wynikało z perspektywy analityków NBP, ale dawał on sygnały, że w 2025 r. w ogóle nie musi dojść do spadku stóp. Warto pamiętać zresztą, że jeden z członków Rady, Joanna Tyrowicz, jeszcze niedawno optowała za podniesieniem stóp, a przed ostatnią obniżką opowiadała się za ich utrzymaniem. To, jak się wydaje, jednostkowy przypadek w tym gronie, ale warto o tym wspomnieć i przypomnieć, że to właśnie Tyrowicz chciała w okresie szczytu inflacji głównej stopy na poziomie mniej więcej 20 proc.
Wracając jednak do samej obniżki, to zdecydowana zmiana retoryki Glapińskiego nastąpiła miesiąc temu po publikacji danych o inflacji za luty policzonej przez GUS wg nowego koszyka inflacyjnego. Przypominam jeszcze raz, że koszyk zmienia się co roku, nie mogło to być zatem absolutnie żadnym zaskoczeniem, choć faktem jest, że zmiana ceny nowego koszyka była tym razem większa w stosunku do starego koszyka niż w ostatnich latach. Większa, ale nie dramatyczna.
Moim zdaniem obecna obniżka to absolutnie zasadny ruch, choć cały czas uważam, że droga do osiągnięcia normalnego, wynikającego z optymalnej inflacji poziomu, będzie długa. W optymistycznej wersji potrwa do końca 2026 r. Inflacja pewnie spadnie w najbliższym czasie w okolice 3,5 proc. r/r, może nawet poniżej tego poziomu, czyli wejdziemy w obszar przedziału, który chcemy mieć. Przypomnę, że jest to odczyt między 1,5 a 3,5 proc. r/r. Ale na początku 2026 r. może ona jeszcze nieco wzrosnąć. Oczekiwane 2,5 proc. to perspektywa przynajmniej półtora roku. W każdym razie taki wciąż jest mój bazowy scenariusz. Może on zostać zakłócony choćby w związku z cłami nakładanymi przez Donalda Trumpa, choć wydaje się, że jakieś jaskółki w kwestii osiągnięcia porozumienia w tym zakresie się pojawiły. Na razie dotyczą one Wielkiej Brytanii i Chin, ale rozmowy z Unią Europejską też się toczą. W przypadku Chin nie ma porozumienia, ale sama decyzja o obniżeniu taryf na kolejne miesiące została bardzo optymistycznie przyjęta choćby przez rynki finansowe. To dlatego np. zyskał dolar. Wyznawcy teorii o tym, że amerykański prezydent wzniecił to całe zamieszanie po to, żeby osłabić własną walutę, wydają się tym faktem niepocieszeni. No ale to inny temat.
Weszliśmy zatem na ścieżkę tanienia kredytów. Oczywiście także, co już dla wielu mniej optymistyczne, obniżania oprocentowania depozytów. Niższe stopy są rzecz jasna absolutnie potrzebne dla przyspieszenia wzrostu gospodarki. Jeszcze raz podkreślam, że moim zdaniem nie będzie to niestety proces krótkotrwały. W tym roku, w wersji optymistycznej, stawiam na kolejne 50 pb. Równie dobrze możemy zakończyć na tym, co jest obecnie. Tym bardziej że wciąż problemem jest przewidywalność decyzji tej konkretnej RPP, co przecież widzieliśmy kilkukrotnie, a ostatnio przed wyborami parlamentarnymi. Kto wie, w jakim punkcie bylibyśmy teraz, gdyby nie tamte dwie obniżki stóp. Oczywiście inflacja dalej byłaby podwyższona, ale być może nie tak bardzo, jak jest, i stopy mogłyby być niższe.
Zatem przez kolejne miesiące wciąż będziemy żyć w środowisku podwyższonego kosztu kredytu. To oznacza np., że rozpoczęty właśnie proces spadku cen mieszkań może potrwać przynajmniej do końca roku. Spadek kosztu kredytu hipotecznego nie będzie bowiem tak duży, żeby napędzić szybko istotną liczbę nowych klientów. Bo to mogłoby być czynnikiem hamującym spadki. Kwestią rynku mieszkaniowego zajmę się jednak w którymś z kolejnych wpisów.