|

Szczyt BRICS bez Xi

Kolejny szczyt państw grupy BRICS upłynął pod znakiem tradycyjnego prężenia muskułów, ale także absencji najpotężniejszego polityka.

Jakub Wozinski

W Rio de Janeiro zakończył się właśnie 17. już szczyt państw, które otwarcie kwestionują dominację świata zachodniego.

Wymowa nieobecności

Największą uwagę przykuwali tym razem nieobecni. Tradycyjnie już w sposób zdalny w szczycie wziął udział Władimir Putin, na którego Międzynarodowy Trybunał w Hadze wydał nakaz aresztowania. W swoim przemówieniu prezydent Federacji Rosyjskiej przekonywał, że obecny model globalizacji musi ulec zmianie, a przyszłość należy do rynków państw wschodzących. Nie zabrakło także tradycyjnych komunałów, takich jak wezwania do utworzenia nowego porządku politycznego opartego na wzajemnym szacunku.

Do bólu przewidywalne przemówienie rosyjskiego przywódcy zrobiło jednak dużo mniejsze wrażenie niż wymowne milczenie Xi JinPinga, który po raz pierwszy nie pofatygował się na szczyt BRICS. Choć zabrakło oficjalnego komunikatu w tej sprawie, oczywistą przyczyną tej nieobecności był fakt, że brazylijski prezydent Lula da Silva przyjął ze specjalnymi honorami hinduskiego premiera Narendrę Modiego. Między przywódcami Chin i Indii od dłuższego czasu iskrzy, co w znacznej mierze wynika z coraz większych aspiracji obu państw.

W Brazylii stronę chińską reprezentował premier Li Qiang, który kurtuazyjnie podziękował gospodarzom za organizację szczytu i zaproponował wsparcie w realizacji wielu projektów. W rzeczywistości Chinom bardzo nie podoba się to, że zarówno Lula da Silva, jak i Narendra Modi tak aktywnie współdziałają z przywódcami zachodnimi, poddając w coraz większą wątpliwość współpracę w ramach BRICS.

Wzajmena nieufność

Wspomniane już „prężenie muskułów” na szczycie przejawiało się m.in. w ciągłym przypominaniu, że grupa BRICS reprezentuje aż 37 proc. światowego PKB i 45 proc. ludności całego świata. Te dane robią potężne wrażenie, ale wraz z każdym kolejnym szczytem można odnieść wrażenie, że wszystkim członkom coraz trudniej jest przełamać wzajemną nieufność i zacieśnić współpracę.

Najlepszym tego dowodem jest fakt, że brazylijski szczyt zakończył się deklaracją, że w najbliższym czasie nie dojdzie do kolejnego rozszerzenia wspólnoty. W spotkaniu brały udział delegacje 11 państw, w tym świeżo przyjętej do tego grona Arabii Saudyjskiej, która niedawno zawarła przecież historyczną umowę ze Stanami Zjednoczonymi na zakup uzbrojenia o wartości 142 mld dol.

Saudyjczycy z pewnością wniosą do BRICS pokaźny PKB, lecz są bardzo małe szanse, aby przy okazji wnieśli jednoznacznie konfrontacyjną względem Zachodu postawę. Przywódcy BRICS coraz bardziej rozumieją, jak trudno jest im uwspólnić stanowisko w nawet najbardziej podstawowych kwestiach i dlatego postanowili, że najbliższy czas podporządkują próbie zacieśnienia współpracy w dotychczasowym gronie. Takie podejście kontrastuje silnie z promowanym jeszcze niedawno ekspresowym poszerzaniem grupy o nowych członków.

Grupa BRICS, której oczywiście nie można lekceważyć, zdążyła już zaliczyć co najmniej kilka spektakularnych falstartów. Jednym z nich było ogłoszenie w 2022 r. przez Władimira Putina rychłego utworzenia nowej, globalnej waluty rezerwowej alternatywnej wobec dolara. Jak do tej pory państwom BRICS udaje się jedynie stałe zwiększanie swoich rezerw w postaci złota. Innym z flagowych projektów miał być bank rozwoju NDB, mający zapewnić alternatywę dla Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Bank ten powstał, ale daleko mu do spełnienia oczekiwań, które towarzyszyły jego powołaniu.

Przywódcy państw grupy BRICS nie zwykli roztrząsać nieudanych projektów i wolą skupiać się na nowych inicjatywach. W Brazylii na plan pierwszy wysunęła się kwestia handlu między państwami członkowskimi. Wiele uwagi poświęcono także pracom nad stworzeniem alternatywnego dla SWIFT systemu rozliczeń finansowych.

Kaganek zrównoważonego rozwoju

Najbardziej znamiennym pozostaje jednak fakt, że na brazylijskim szczycie tak wiele uwagi poświęcono kwestiom związanym z polityką klimatyczną, zrównoważonym rozwojem czy też globalnym zarządzaniem. Zwykło się uważać, że szczególne zainteresowanie tymi kwestiami wykazują państwa zachodnie, a globalny Wschód znacząco lekceważy sobie wszelkie cele zielonej polityki, zyskując dzięki temu znaczącą przewagę. Spotkanie przywódców państw grupy BRICS pokazało, że sytuacja jest dużo bardziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać.

Jak dobrze wiadomo politykiem, który uczynił w ostatnim czasie zdecydowanie najwięcej, aby przeciwstawić się klimatycznym ograniczeniom, jest Donald Trump. Swoją drugą kadencję rozpoczął od dynamicznych działań na rzecz zniesienia wszelkiego rodzaju dopłat w ramach tzw. Jednej, Wielkiej Pięknej Ustawy, czym naraził się na gwałtowny sprzeciw klimatystycznej międzynarodówki.

Okazuje się jednak, że Trump mógłby równie dobrze zostać gruntownie skrytykowany przez przywódców grupy BRICS, którzy w tej sytuacji zdają się komunikować całemu światu, że są gotowi trzymać wysoko wzniesiony sztandar zrównoważonego rozwoju, wspierając tym samym całą zachodnią lewicę w kryzysowym momencie. Tego rodzaju zwrot akcji może wzbudzać co najmniej konsternację, gdyż okazuje się, że po stronie zielonej polityki występują nawet Iran, Etiopia czy też Indonezja, które trudno uznać za zielonych prymusów.

Dbałość o zieloną politykę ze strony Chin czy Indii wydaje się przy tym dość zrozumiałą strategią. Oba państwa formalnie zobowiązały się do realizacji tych samych, zeroemisyjnych celów, lecz traktują własne deklaracje z dużym przymrużeniem oka i wyraźnie zastrzegły, że odnotują przynajmniej dziesięcioletnie opóźnienie względem Zachodu. W praktyce oznacza to, że podczas gdy Europa coraz szybciej się deindustrializuje, kraje azjatyckie znajdują się na ścieżce dynamicznego wzrostu gospodarczego.

Chińsko-hinduska scysja, do której doszło na szczycie BRICS w Brazylii, z pewnością nie rokuje dobrze na przyszłość dla całego bloku. Jeżeli dochodzi do tak dużych rozbieżności już na tym etapie budowania alternatywy dla Zachodu, na dalszych może być jeszcze trudniej. Tym bardziej, że Chiny i Indie są wręcz skazane na stoczenie wielkiej batalii o dominację w regionie.

Jakub Wozinski

Podobne wpisy