Państwo jak toksyczna korporacja

Jeżeli chcemy funkcjonalnego państwa, to zacząć należy od nowej konstytucji, bo to właśnie ta obecna w znacznej mierze sprawiła, że Polska przypomina wiecznie niewykończoną budę z dykty i paździerza.

Piotr Lewandowski

Wyobraźmy sobie dużą firmę, w której każdy dział funkcjonuje w niemal kompletnym oderwaniu od innych, nie tworzą one spójnej struktury, często wręcz blokują się nawzajem, a prezes zarządu ma związane ręce i może jedynie prosić poszczególnych dyrektorów, by ci byli łaskawi zrobić to czy owo, natomiast projekty wymagające współdziałania grzęzną w niekończących się ustaleniach i przepychankach. Rozdęta do karykaturalnych rozmiarów rada nadzorcza podzielona na szereg frakcji trwoni energię na wzajemne podgryzanie się i zabieganie o indywidualne apanaże, a jej główną troską jest pousadzanie na stołkach swoich ludzi. Co za tym idzie, aby wyważyć wpływy poszczególnych koterii, każda z nich musi mieć swoją pulę dyrektorów, wicedyrektorów i kierowników oraz zastępców prezesa. Chcecie mieć dyrektora działu produkcji śrubek? Zgoda, ale pod warunkiem, że my będziemy mieli swojego wice, a do tego chcemy jeszcze stanowisko dyrektora działu produkcji nakrętek i to w randze zastępcy prezesa, bo jest nas więcej. W zamian damy wam u nas stołek kierownika od nakrętek półcalowych, ale wy dacie nam z kolei wydział śrubek ćwierćcalowych – i tak dalej. Skutkiem jest mnożenie działów i sekcji, gargantuicznie rozrośnięty zarząd sam już nie wie, kto i za co odpowiada i żeby zrobić posiedzenie samego tylko najwyższego managementu w pełnym składzie, trzeba by na dobrą sprawę wynająć halę sportową, bo żadna sala prezydialna w dwudziestopiętrowym firmowym biurowcu tego tłumu nie pomieści. Do tego CEO, by jednak cokolwiek zrealizować, otacza się własną gabinetową świtą, dublującą nierzadko kompetencje dyrektorów. Wszystko w toksycznej atmosferze pałacowych intryg, wzajemnej nieufności, systemu personalnych podwieszeń, gdzie każdy, począwszy od byle brygadzisty, zazdrośnie strzeże swojego poletka. Statut firmy i oparte na nim regulaminy są notorycznie łamane, obchodzone i poddawane interpretacyjnym wygibasom, w efekcie czego nikt nie jest pewien dnia ani godziny, bo w praktyce o tym, co wolno, a czego nie i kto i jakie ma kompetencje, decyduje ten, kto akurat ma większe wpływy. Zdezorientowany akcjonariat, mamiony przez skłócone na śmierć i życie frakcje rady nadzorczej, również dzieli się według podobnego, plemiennego klucza, a każde walne zebranie akcjonariuszy kończy się awanturą i oskarżeniami o rozmaite szachrajstwa. W tej całej mętnej wodzie pływają sobie w najlepsze rekiny lobbingu wydzierające dla siebie co tłustsze kąski i gospodarczy wywiad konkurencji pilnujący, by wszystko zostało tak, jak jest – a najlepiej, gdyby jak najwięcej stanowisk zajęli jacyś agenci-sabotażyści.

Czy taka korporacja ma prawo sprawnie funkcjonować? Rzecz jasna, nie – koszty własne rosną pod sufit, firma produkuje buble, traci rynek i finalnie upada, albo staje się ofiarą wrogiego przejęcia przez lepiej zarządzanych rywali.

Niestety, w ten właśnie sposób działa polskie państwo i rząd. Podstawmy sobie w miejsce rady nadzorczej Sejm, a w miejsce zarządu Radę Ministrów, w miejsce prezesa – premiera, akcjonariusze to obywatele-wyborcy, a statut i regulaminy to Konstytucja i ustawy. Obecne państwo jest taką właśnie toksyczną korporacją, powielającą jeden do jednego opisane powyżej patologie. Mamy około 130-osobowy rząd (licząc ministrów i wiceministrów), podzielony na resorty, w których każdy minister jest udzielnym panem na włościach, a premier (sam z siebie zresztą mało skłonny do realnego rządzenia, bo tego nie lubi i nie potrafi) może w tym całym bałaganie co najwyżej się „wściekać” i ciskać we współpracowników akcesoriami biurowymi. Czy można się więc dziwić, że taki rząd niemal niczego nie „dowozi”, a jeżeli już, to jakieś absurdalne „pociągi do Chorwacji” i to też skrzypiąc i zgrzytając? W takim układzie realizacja jakichkolwiek ambitniejszych przedsięwzięć zależy w praktyce od osobistej siły premiera i jego zdolności interpersonalnych, a nie jest efektem sprawnie działającej struktury. Jak to kiedyś wyrwało się Mateuszowi Morawieckiemu, gdy został ministrem finansów: wiedziałem, że w rządzie są silosy, ale nie wiedziałem, że są to silosy atomowe!

Oczywiście, w praktyce z korporacjami też różnie bywa, niemniej jednak aparat państwa powinien przypominać modelową, sprawnie zarządzaną firmę, w której istnieje komunikacja i współpraca pomiędzy działami, każdy pcha swój wózek w tym samym kierunku, a CEO panuje nad zarządem, wytycza kurs i pilnuje nawigacji. Dopiero takie państwo może obywatelom-akcjonariuszom zapewnić dywidendę w postaci bezpieczeństwa, porządnej służby zdrowia i reszty usług publicznych, inwestycji, sprawiedliwego systemu podatkowego, pewności obrotu prawnego, a także elementarnych zabezpieczeń socjalnych. Do tego potrzeba jednak jednego: przejrzystego, dobrze napisanego statutu, czyli konstytucji. Jeżeli zatem chcemy funkcjonalnego państwa, to zacząć należy od nowej konstytucji, bo to właśnie ta obecna w znacznej mierze sprawiła, że Polska przypomina wiecznie niewykończoną budę z dykty i paździerza.

Podobne wpisy