Wolność, ryzyko i etyka w biznesie
Z Arkadiuszem Musiem, założycielem i właścicielem firmy PressGlass,
jednego z największych producentów szkła zespolonego, rozmawia Kazimierz Krupa.

Na początek naszej rozmowy chciałbym przywołać cytat: „Nieźle to sobie wykombinowałem. Robię, co chcę, mówię, co chcę, czego więcej trzeba”. Kto to powiedział?
Ja w jednym z wywiadów. Choć dziś uważam, że to nie jest najszczęśliwszy cytat, jeśli chodzi o odzwierciedlenie mojej osoby. Brzmi trochę jak pycha.
Raczej potwierdza tezę, którą słyszałem już tysiąc razy: że tyle mamy niezależności, ile mamy na koncie. Wolność jest w pewnym sensie uwarunkowana. Już Marks mówił, że „byt kształtuje świadomość”.
Z tym stanem konta trzeba być bardzo ostrożnym. Te miliardy na moim koncie są w dużej mierze wirtualne.
GRZESIAK: MĘŻCZYZNA SWÓJ ŻYCIOWY PRIME OSIĄGA PO 45 ROKU ŻYCIA
Domyślam się, że nie leżą gdzieś w dużym pokoju.
Właśnie. Dlatego podchodzę do tego z dużą ostrożnością – i jeśli chodzi o mnie, i o moich kolegów z listy najbogatszych.
Wróćmy do początków. Z wykształcenia jest Pan prawnikiem. W którym momencie pojawiła się decyzja, że chce Pan budować własną firmę – i to w branży, która na pierwszy rzut oka była dosyć nieoczekiwanym wyborem?
Rodzice bardzo chcieli, żebym studiował na politechnice, ale ja nigdy tego nie czułem. Prawo było mi bliższe sercu, choć już na studiach zaczynałem podejrzewać, że nie zwiążę przyszłości z tym zawodem. Na początku marzyłem o pracy prokuratora – najlepiej ważnego i wpływowego, trochę pod wpływem amerykańskich filmów, które wtedy oglądałem. Ale kiedy przyszło mi już pracować w prokuraturze, podczas aplikacji, szybko okazało się, że ta rzeczywistość bardzo odbiega od mojej wyobraźni. Moja pierwsza wypłata wynosiła równowartość 12 dolarów miesięcznie, a nie dziennie. Potem zarabiałem 30–40 dolarów na miesiąc. To był główny bodziec, by szukać innej drogi.
Kwintesencja klasycznego gentlemana – Jan Adamski
Jakie były początki Pana biznesu? Jakie to były lata…
Lata 90. Ja przejąłem firmę w 1991 r., czyli 34 lata temu. Bariery? Były bardzo prozaiczne. Nie miałem dwóch tysięcy na cło, kiedy przychodził samochód szkła. Nie miałem na wypłaty. Nie było telefonów, nie było teleksu, trudno było się komunikować. Nie było benzyny. To były takie bardzo prowizoryczne problemy, ale w tamtym czasie to było naprawdę wyzwanie.
Może opowie nam Pan trochę o tych pierwszych krokach.
Żeby przejąć firmę, zapożyczyłem się u wszystkich, których znałem, nawet w kantorach, często na wysoki procent. Moja wrodzona odpowiedzialność sprawiała, że nie wyobrażałem sobie, by nie oddać pieniędzy. Przez pierwsze dziesięć lat pracowałem naprawdę bardzo ciężko – siedem dni w tygodniu, po 10–12 godzin dziennie, może raz w miesiącu była niedziela wolna. Nie było w tym bohaterstwa – tak po prostu trzeba było. W tamtych czasach wszyscy tak pracowali: górnicy, inni przedsiębiorcy… To była normalność, a nie heroizm. Nie było też wielu alternatyw, więc po prostu trzeba było włożyć maksymalny wysiłek.
Przez pierwsze dziesięć lat pieniądze pożyczaliśmy trochę jak oscylator – tu pożyczaliśmy, tam oddawaliśmy – i w ten sposób biznes się rozwijał. Banki też nie były wówczas skłonne do finansowania ryzykownych przedsięwzięć, więc trzeba było uczyć się wszystkiego na własną rękę i kreatywnie szukać źródeł finansowania.
W Co Nie Warto Inwestować W 2025?
Co było przełomem w Pana karierze?
Największym przełomem było dla mnie wejście Polski do Unii Europejskiej. Dla mnie osobiście największą wartością było to, że mogliśmy zacząć spotykać się z przedsiębiorcami ze Skandynawii, Niemiec, Szwajcarii. Należałem do dość wąskiej grupy przedsiębiorców, którzy starali się uczyć od nich etyki prowadzenia biznesu, sposobu rozwiązywania problemów, a nie tylko traktować te rynki jako potencjalny zysk. Wiele firm myśli krótkoterminowo – wykorzystują tanie koszty pracy, żeby zdobyć rynek, ale to nie przynosi trwałych rezultatów.
Dla mnie najważniejsze było zdobycie wiedzy – jak etycznie prowadzić biznes, jakie stosować strategie i taktyki. To było dla mnie największe osiągnięcie. Było to 10 lat po założeniu PressGlass, firma wciąż była mała. Gwałtowny rozwój nastąpił dopiero w ostatnich 20 latach. Dzięki temu mogliśmy zachowywać się jak dojrzali przedsiębiorcy, mimo że pochodziliśmy z kraju, który był biedny i niedawno komunistyczny.
Czy kiedyś pojawiła się pokusa sprzedaży firmy?
Pojawia się co dziesięć lat, ale zawsze się opierałem. Córka, która jest pilotem helikopterów i wybitnie przeszkolonym testerem w Anglii, nie jest zainteresowana prowadzeniem firmy, choć w przyszłości nie wykluczam zmiany zdania. Mam ponad 60 lat, więc w najbliższych latach będę musiał podjąć decyzje dotyczące przyszłości biznesu.
Dziś młodzi mają perspektywę biznesów sieciowych, które szybko tworzą milionerów czy miliarderów.
Tak, ale ktoś musi robić cement, szkło – podstawową ekonomię. Bez tego nie da się funkcjonować.
A propos prostego języka – jest Pan znany z krytyki biurokracji. Co według Pana najbardziej szkodzi polskiej przedsiębiorczości?
To zależy od skali. Małym przedsiębiorcom przeszkadza jedno – kontakt z urzędami, ZUS-em, gminą. Dużym przedsiębiorcom przeszkadzają inne rzeczy. W moim przypadku irytuje mnie nacjonalizm gospodarczy. W dłuższej perspektywie otwarta gospodarka przynosi więcej korzyści niż zamykanie się. Krótkotrwale można manipulować cłami, ale to rujnuje gospodarkę w długim terminie. To niedopuszczalne.
Czy myślał pan kiedyś o bezpośrednim zaangażowaniu w politykę?
Nie, nigdy i tego nie zrobię. Kiedy mówiłem o konsolidacji liberałów, chodziło wyłącznie o współpracę w zakresie gospodarki, nie zakładanie partii.
Jak ocenia pan relację państwo – biznes w Polsce?
Państwo powinno trzymać się jak najdalej od biznesu. Mniej państwa w gospodarce to lepiej – klasyczny liberalizm.
Cały wywiad w najnowszym wydaniu magazynu „Home&Market”