Broń, myślistwo i polityka
Z Marcinem Możdżonkiem, byłym siatkarzem, radnym Olsztyna, członkiem Nowej Nadziei, która jest częścią Konfederacji, prezesem Naczelnej Rady Łowieckiej, rozmawia Krzysztof Ziemiec.
Marcin Możdżonek na prezydenta?
(śmiech) Zarezerwujemy domeny, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Czyli w polityce nie chodzi panu o konkretne stanowisko, jak poselstwo czy ministerstwo?
Nie o to chodzi. Jestem człowiekiem, który wie, co to ciężka praca, lubi brać odpowiedzialność na swoje barki i nie boi się rywalizacji. Chcę coś zrobić dla ludzi, mam konkretną wizję i chcę ją realizować. Bycie posłem to narzędzie, które pozwala działać.
Może nie wszyscy wiedzą – jest pan też radnym?
Tak, jestem radnym Olsztyna.
Jest pan również członkiem Konfederacji?
Zgadza się, ale konkretnie Nowej Nadziei, która jest częścią Konfederacji. Automatycznie będąc członkiem Nowej Nadziei, jestem też członkiem Konfederacji.
Kto jest pana szefem politycznym?
Krzysztof Bosak jest prezesem Nowej Nadziei i moim szefem. Sławomir Mentzen to również bardzo mocna, wyrazista postać polityczna.
Jeśli chciałby pan pójść do Sejmu za dwa lata, co chciałby pan tam zrobić?
Myślimy nad ustawą o sporcie, prawem łowieckim, ustawą o lasach oraz ustawą o broni i amunicji – m.in. większym dostępem do broni. Nowelizacja jest potrzebna, aby unormować pewne kwestie, ale nie chodzi o całkowitą liberalizację. Społeczeństwo musi do tego dojrzeć. Obecnie dostęp do broni w Polsce jest nawet łatwiejszy niż zdobycie prawa jazdy. Wystarczy zapisać się do klubu kolekcjonerów broni lub sportowego, przejść miesięczny staż, a potem egzamin z badaniami psychologicznymi i medycznymi oraz opinią dzielnicowego – i można ubiegać się o pozwolenie na broń.
Miesiąc temu w tym miejscu gościł Łukasz Warzecha, który uważa, że w Polsce mamy za mało możliwości dostępu do broni w porównaniu z sąsiednimi krajami i że sytuację trzeba otworzyć.
Zgadzam się z tym, ale trzeba to zrobić z głową. Dla większości obywateli zdanie egzaminu nie będzie problemem – tak jak przy prawie jazdy. Można wprowadzić państwowy egzamin, który uprawnia do posiadania broni.
Dlaczego ekolodzy nie lubią myśliwych? Odpowiedź zaskakuje!
Mówi pan o modelu „mój dom, moja twierdza”?
Tak. Uważam, że część rozwiązań powinniśmy przenieść na nasz grunt. Jeśli ktoś włamuje się do domu, powinien istnieć realny system obrony koniecznej, chroniący ofiarę bardziej niż napastnika.
A jak miałby wyglądać większy dostęp do broni w Polsce?
Obecnie dostęp do broni jest stosunkowo łatwy. Chciałbym uprościć kategorię broni – dziś mamy pozwolenia na broń do konkretnych celów: ochrony osobistej, łowieckich, sportowych, kolekcjonerskich, szkoleniowych, alarmowych. Chciałbym wprowadzić kategorię prostszą – by każdy dorosły obywatel mógł posiadać broń w domu po zdaniu prostego egzaminu praktycznego i teoretycznego, weryfikowanego przez egzaminatora. To bardzo ważne ze względów bezpieczeństwa. Nie chodzi o wprowadzenie tzw. „wolnej amerykanki”, gdzie każdy strzela do wszystkiego.
Polska rzeczywiście jest jednym z najbardziej rozbrojonych narodów świata.
Tak, rozbrojenie zaczęło się po 1945 roku, choć broń była reglamentowana już wcześniej. Dla porównania – w Szwajcarii, Niemczech, Czechach, na Słowacji, w Finlandii czy Szwecji jednostek broni jest znacznie więcej niż u nas. Musimy nauczyć się kultury posługiwania się bronią. Broń to narzędzie – można dzięki niej spędzać czas na strzelnicy, w zawodach sportowych, kolekcjonować ją, ale też użyć w złych celach, tak jak samochód.
Czy w obecnej sytuacji, po trzech latach wojny, uważa pan, że każdy młody człowiek powinien przejść przeszkolenie strzeleckie?
Tak. Chodzi o to, żeby wiedział, jak postępować w sytuacjach zagrożenia – nawet jeśli doszłoby do tragedii. Jeśli zobaczy broń na ulicy, powinien wiedzieć, jak ją zabezpieczyć i neutralizować. Szkoła powinna uczyć różnych dziedzin życia, żeby uczniowie mogli dotknąć, zobaczyć, poznać. Nikt nie musi stawać się zawodowym żołnierzem czy snajperem, ale warto, żeby mieli podstawową wiedzę praktyczną.
Mieszka pan w Olsztynie, wprost przy naszej wschodniej granicy – w linii prostej niecałe 100 km od obwodu królewieckiego. Czy w takim miejscu obawy przed wojną są realne? Czy takie rozmowy pojawiają się w lokalnej przestrzeni publicznej?
Oczywiście, że tak. Żyjemy blisko obwodu – jeszcze do niedawna mówiliśmy „kaliningradzki”, teraz częściej „królewiecki”. Jesteśmy przyzwyczajeni, ale dobrze wiemy, jakie zagrożenie niesie ze sobą zasięg systemów rakietowych – Iskandery mogą bardzo szybko dotrzeć do ważnych węzłów komunikacyjnych. Jednocześnie wierzymy, że polskie państwo i cały Sojusz Północnoatlantycki staną na wysokości zadania i zapewnią nam parasol ochronny.
Konflikt eskaluje, widzimy prowokacje – także dronowe – dlatego jako państwo musimy zachować zimną krew. Na razie uważam, że tak właśnie postępujemy: nie podgrzewamy niepotrzebnie tego tematu. Prowokacje zdarzały się też wcześniej – przypomnijmy choćby aktywność w rejonie bazy lotniczej pod Malborkiem, gdzie często podnoszą się myśliwce, by odprowadzać obce samoloty z naszej przestrzeni powietrznej.
Czy zatem jesteśmy częścią tego konfliktu na Ukrainie?
To duże uproszczenie, ale tak – dzieje się wojna na Ukrainie i my jesteśmy jej częścią w sensie wsparcia i zaangażowania. W naszym interesie jest, by front był jak najdalej od polskiej granicy.
Jak pan ocenia rolę Polski w tym kontekście?
Uważam, że w tej roli wywiązujemy się świetnie. Jesteśmy hubem dostaw – sprzętu, środków finansowych i wszystkiego, co niezbędne do prowadzenia działań obronnych. Szacunki mówią o wsparciu rzędu około 100 mld zł – to ogromne środki i powinniśmy utrzymać taką politykę. Równocześnie musimy przygotowywać własne siły: kupować nowoczesny sprzęt, ale przede wszystkim inwestować w człowieka. To podejście „vis pacem, para bellum” – bądźmy gotowi, choć my tej wojny nie chcemy. Chcemy szczelnej granicy, obrony antydronowej i antyrakietowej, by żadna stopa obcego żołnierza nie postawiła się na naszym terytorium.
W debacie międzynarodowej padają różne głosy – premier mówi o wojnie Rosji z Europą, Viktor Orbán i inni mówią, że to nie ich sprawa. Jak pan to ocenia?
Ta wojna ma wpływ na całą Unię Europejską i świat – to wyraz tarć wielkich mocarstw: Rosji, Chin, USA. My musimy zachować dużą ostrożność i elastyczność, kierować się polskim interesem i polską racją stanu. Nie mamy przyjaciół – mamy interesy. Dla mnie polski interes to: nie dopuszczać do wojny na naszym terytorium, nie pozwolić na opadanie rakiet i dronów nad Polską oraz uniemożliwić, by na naszym gruncie stanęła stopa obcego żołnierza, zwłaszcza rosyjskiego.
Palade: Sondaże stoją. PO+PiS ≈ 60%. Trzecia Droga w dół?
Pan jest jednoznaczny, jeśli chodzi o myślistwo. Nie chce pan słuchać żadnych argumentów? Widziałem wiele programów, w których sugerowano ograniczenie myślistwa w Polsce. Krytycy mówią, że jest to niebezpieczne, że biedne zwierzęta są bezbronnie zabijane przez „rozzuchwalonych” myśliwych.
To jest właśnie stereotyp. Polski Związek Łowiecki działa zgodnie z prawem – istnieje ustawa „Prawo łowieckie”, która reguluje wszystkie aspekty myślistwa. Wszystko jest przemyślane, nic nie dzieje się przypadkowo. Po pierwsze, myślistwo pełni funkcję gospodarczą – odpowiada za regulację populacji gatunków łownych i za szkody łowieckie, które zwierzyna wyrządza na polach uprawnych czy w lasach. Robimy to społecznie – Polski Związek Łowiecki nie dostaje dotacji ani grantów, utrzymujemy się ze składek własnych członków.
Czyli myśliwi naprawdę działają pro publico bono, a nie tylko dla rozrywki bogatych?
Dokładnie. Roczny przychód z samej zwierzyny to około 116 mln zł, a z umów dzierżawnych – które trafiają też do samorządów – ponad 300 mln zł rocznie. To pokazuje, że myślistwo ma wymiar społeczny i gospodarczy, nie jest jedynie hobby dla bogatych.
A kwestie wypadków i przypadkowego postrzelenia? W internecie co miesiąc pojawiają się doniesienia o myśliwych postrzeliwujących przypadkowe osoby w lesie.
To temat często dezinformowany. Niestety zdarzają się wypadki śmiertelne, ale w ciągu ostatnich 20 lat żadna prokuratura, policja czy sąd nie wykazały, by przyczyną było coś innego niż złamanie prawa lub regulaminu. To jak w każdej dziedzinie życia – ktoś przekroczy przepisy i dochodzi do wypadku. Nie jesteśmy amatorami. Aby zostać myśliwym, trzeba przejść roczny staż, kurs, zdać egzamin państwowy pod nadzorem policji, a następnie uzyskać pozwolenie na broń. Jesteśmy do tego przygotowani i szkoleni.
Czy należy myślistwo reformować, dostosować je do współczesnych czasów?
Oczywiście. Jestem swego rodzaju symbolem zmian w łowiectwie – jestem najmłodszym prezesem Naczelnej Rady Łowieckiej i staram się wprowadzać nowoczesne procesy. Reforma mogłaby następować szybciej, gdybyśmy mieli partnera w resorcie klimatu i środowiska. Niestety obecnie mamy twardych przeciwników, takich jak pani minister Hennig-Kloska i pan Zdrożała, którzy bardziej skupiają się na utrudnianiu życia myśliwym i leśnikom niż na realnej współpracy.