Zakamuflowany skok na władzę
Bezpośrednio największą przeszkodą dla planów Komisji zarządzanej przez von der Leyen może się jednak okazać sprzeciw wspierającej ją w Parlamencie Europejskim większości, w skład której wchodzi głównie Europejska Partia Ludowa, Socjaliści i Demokraci oraz Zieloni.
Nowy siedmioletni budżet Unii Europejskiej został zaplanowany przez jego twórców jako wielki skok na władzę, lecz skutki jego przyjęcia mogą być destrukcyjne dla samej wspólnoty. W połowie lipca Ursula von der Leyen przedstawiła wstępne założenia dla rewolucyjnego budżetu wspólnoty na lata 2028–2034.
Narastający opór wobec unijnego budżetu
Już w momencie ogłoszenia zmian stało się jasne, że otwarty został nowy rozdział politycznej batalii o dominację. Niemiecka przewodnicząca Komisji Europejskiej zaprezentowała wizję, w ramach której podległa jej instytucja uzyskiwałaby nowe kompetencje w zakresie podziału pieniędzy, które faktycznie zwiększałyby jej władzę nad państwami członkowskimi. Dodatkowo liczba funduszy unijnych miałaby zostać ograniczona z obecnych 52 do zaledwie 16, a podział środków miałby się dokonywać przede wszystkim w oparciu o rządy, a nie samorządy terytorialne.
Zgodnie z propozycją von der Leyen nowy siedmioletni budżet ma opiewać na aż 2 biliony euro, co ma stanowić 1,26 proc. całego unijnego PKB (dla porównania obecny budżet to 1,1 proc.). Co jednak szczególnie istotne, podział środków ma się odbywać w większym niż do tej pory zakresie zgodnie z zasadą warunkowości. Rozwiązanie to zostało już przetestowane przy okazji uruchomienia covidowego funduszu NextGenerationEU (tzw. Funduszu Odbudowy) i okazało się niezwykle skutecznym narzędziem wywierania wpływu na sytuację polityczną w poszczególnych krajach. Wstrzymanie środków dla rządu Prawa i Sprawiedliwości okazało się przecież jedną z głównych przyczyn utraty władzy tej formacji.
Pragnąc zakamuflować prawdziwe intencje proponowanych zmian, Ursula von der Leyen wysługuje się polskim komisarzem ds. budżetu Piotrem Serafinem. Oficjalnie to właśnie on jest głównym autorem propozycji zmian w wieloletnim budżecie. Wieloletni współpracownik Janusza Lewandowskiego i Donalda Tuska występuje w roli reprezentanta „Nowej Europy”, która rzekomo sama domaga się zmian najbardziej premiujących Niemcy.
Trump, Chiny i Polska. Nowa wojna gospodarcza zmienia świat
Długa lista oponentów
Trwająca od wielu miesięcy ofensywa na rzecz wymuszenia zmian budżetowych napotyka jednak coraz większy i jak najbardziej zrozumiały opór. Jedną z najbardziej prominentnych grup sprzeciwiających się reformie von der Leyen są płatnicy netto do wspólnotowego budżetu, czyli w dużym uproszczeniu kraje północne. We wrześniu przedstawiciele rządów Szwecji, Danii, Austrii, Holandii i Niemiec spotkali się nawet w Wiedniu, aby ustalić zasady współdziałania przeciwko inicjatywie Komisji Europejskiej. Na szczególną uwagę zasługuje obecność w tym gronie rządu niemieckiego, który przecież jest głównym beneficjentem tworzenia unijnego superpaństwa. W tym przypadku Niemcom nie podoba się jednak głównie to, w jaki sposób dzielone będą koszty nowego budżetu. Już teraz Republika Federalna odpowiada za aż 25 proc. wszystkich płatności do wspólnotowej kasy, a przedstawiona propozycja zmian w budżecie budzi obawy, że konieczne będzie uchwalenie nowych unijnych podatków lub emisja nowego, wspólnotowego długu. Berlin woli pożyczać na rynkach samodzielnie (gdyż jest to dla niego tańsze), a wszystkie cele polityczne budżetu Unii mogą zostać zrealizowane przy mniejszych wydatkach. Z tego powodu niemiecki rząd proponuje, aby łączny budżet siedmioletni nie przekraczał 1 proc. unijnego PKB.
Kolejną grupą, która sprzeciwia się planom Komisji von der Leyen, są samorządy, dla których zmiany oznaczają wykluczenie z decyzyjności w zakresie podziału środków. Komisja Europejska chce zatwierdzać pieniądze bezpośrednio dla rządów krajów członkowskich po to, aby móc nad nimi sprawować bezpośrednią kontrolę. Przekonuje przy tym, że pieniądze i tak spłyną ostatecznie do samorządów. Organizacje zrzeszające jednostki samorządowe w całej Europie są jednak zupełnie innego zdania i nazywają propozycję von der Leyen „nacjonalizacją funduszy unijnych”.
Do grona przeciwników zmian dołączają ostatnio także związkowcy w całej Europie. Komisja Europejska podjęła już bowiem pierwsze działania na rzecz podwyższenia wieku emerytalnego w całej wspólnocie, co zresztą wydaje się nieuniknione w związku z powszechną katastrofą demograficzną. Niedawno pojawiła się nawet propozycja, aby kraje, które nie dostosują wieku przechodzenia na emeryturę do wymogów ekonomicznych, miały wstrzymywane wypłaty funduszy z nowego budżetu.
Pomimo tego, że obecny wiek emerytalny jest absolutnie nie do utrzymania, kraje, które próbowały dotąd go podnieść, musiały się zmierzyć z ogromnym niezadowoleniem społecznym (co pokazały choćby gwałtowne protesty we Francji czy Belgii). Można wprawdzie nawet docenić fakt, że Komisja Europejska chce wziąć na siebie wprowadzenie tak niepopularnych zmian, ale ceną za to będzie zapewne wyraźny wzrost niezadowolenia z integracji europejskiej.
Ewentualne pochwały pod adresem Komisji Europejskiej byłyby jednak zdecydowanie niezasłużone. Eurokratom nie przyświeca bowiem troska o systemy emerytalne i wypłacalność państw członkowskich, lecz nade wszystko dążność do przejęcia pełni władzy nad kontynentem. W perspektywie von der Leyen i jej współpracowników podniesienie wieku emerytalnego jest niezbędne w perspektywie możliwości dalszego wspólnego zadłużania całej wspólnoty. Aby realizować wydatki na cele ideologiczne, takie jak polityka klimatyczna czy równościowa, potrzebne są cięcia w systemie emerytalnym.
🔴 Palade: To koniec złudzeń. Rząd Tuska się sypie?”
Problemy w europarlamencie
Bezpośrednio największą przeszkodą dla planów Komisji zarządzanej przez von der Leyen może się jednak okazać sprzeciw wspierającej ją w Parlamencie Europejskim większości, w skład której wchodzi głównie Europejska Partia Ludowa, Socjaliści i Demokraci oraz Zieloni. Zdaniem przedstawicieli tej grupy reforma jest nieprzejrzysta, szkodliwa dla rolnictwa, wprowadza zbyt wielką centralizację w podziale środków oraz osłabia przywileje pracownicze. Na początku października liderzy koalicji wystosowali w Parlamencie Europejskim oświadczenie wzywające Komisję do rewizji swoich założeń, wskazując na to, że reforma unijnego budżetu „osłabia demokrację” i ogranicza kompetencje samego wspólnotowego parlamentu. Głosowanie w sprawie raportu Parlamentu Europejskiego oceniającego projekt budżetu ma się odbyć w listopadzie i niewykluczone, że jego rezultat będzie dla von der Leyen bardzo rozczarowujący.
O wadliwości zmian w podziale unijnych środków coraz głośniej mówi także część eurokratów. Ograniczenie decyzyjności samorządów, nowe zasady podziału środków i wymuszanie niepopularnych zmian może doprowadzić do tego, że nastroje eurosceptyczne pojawią się nawet w środowiskach, które tradycyjnie stanowiły opokę dla samej Unii Europejskiej. Samorządy, w przeciwieństwie do części rządów, nie występowały przecież dotąd w roli głównej jako adwersarze procesu centralizacji.
Nie wiadomo jeszcze, w jaki sposób rozstrzygnięty zostanie spór o budżet, ale już teraz widać, że w wyraźny sposób osłabi on samą Unię. Ursula von der Leyen zaproponowała zmiany, które mogą zostać uznane za korzystne jedynie przez wąskie grono decydentów. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa Niemkę zgubiła żądza władzy: wielkie korzyści polityczne, jakie odniesiono z wprowadzenia zasady warunkowości, znacząco zwiększyły jej apetyt i skłoniły do rozszerzenia jej na cały budżet. A tymczasem ten sam efekt zwiększenia kontroli nad poczynaniami poszczególnych państw członkowskich można było uzyskać na co najmniej kilka innych sposobów. Von der Leyen będzie być może musiała wycofać się ze swoich propozycji, lecz do czasu, gdy opracuje nową strategię zdobycia jeszcze większej władzy, fala eurosceptycyzmu na kontynencie może już być zbyt wysoka, aby jej się przeciwstawić.