0.4 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Czas zabijania

Ilość śledztw, czynności operacyjno–rozpoznawczych i innych działań wymierzonych w ludzi, którzy awansowali po ubiegłorocznych wyborach, jest być może nawet większa, niż wobec przedstawicieli poprzedniego układu rządzącego.

– On przyszedł do mnie i pyta: „Czy mogli mnie słuchać?” Rozumiesz? On myśli, że tylko telefon mu słuchali. I nawet w to nie do końca wierzy. A przerażony jest! Boże mój. On myśli, że tylko tyle! On nic nie wie! – zaśmiewa się znajomy jednego z najbardziej znanych PR-owców i lobbystów związanych z „Dobrą zmianą”. Ów lobbysta do niedawna był jedną z najbardziej wpływowych postaci w powstałym po wyborach światku polityczno–biznesowym. Ustawiały się do niego kolejki, by załatwił, zarekomendował, doradził. Płacono mu olbrzymie pieniądze, a on był zawsze skuteczny. Polecony przez niego kandydat zawsze otrzymywał upragniony stołek. Cena? Zwykle jedna pensja. Do tego zawarcie umowy na obsługę PR z jego firmą. Zarabiał w ten sposób setki tysięcy złotych miesięcznie. Jego firma jeszcze więcej. Brał dużo i szybko. Nic więc dziwnego, że on i jego grupa szybko znaleźli się na celowniku służb.

Wobec lobbysty rozpoczęło się pełnowymiarowe działanie CBA, na skalę, która chyba przewyższa działania znane z afery gruntowej 2007 r. Podsłuchy telefonów to był tylko początek. Pełna obserwacja jego, jego współpracowników, firmy, sprawdzanie kont bankowych, ale też kontrolowane wręczanie pieniędzy w zamian za załatwianie podstawionym przez CBA ludziom pracy na państwowych posadach. Te rzeczy były każdorazowo nagrywane. Już w czerwcu Biuro mało przynajmniej sześć takich przypadków. Los lobbysty już wtedy był przesądzony. Jednak zatrzymanie wciąż nie następowało. Funkcjonariusze chcieli zdobyć takie dowody, żeby żaden sąd nie miał wątpliwości. – To będzie ciąg przestępstw, nie będzie mógł liczyć na zawiasy. Gdy pokażemy mu co mamy, to rozpruje się chłopak od razu. Za małą koronę wszystkich nam da, wypucuje więcej, niż sam wie – mówi „Gazecie Finansowej” jeden z funkcjonariuszy zajmujących się sprawą. A tłumacząc z języka służb na polski, uważają, że już na pierwszym przesłuchaniu zdradzi swoich współpracowników i będzie się starał o uzyskanie statusu małego świadka koronnego, gdyż nie będzie mógł liczyć na to, że w procesie mu się poszczęści. Sam lobbysta swoim zachowaniem wręcz służbom pomagał. Nie dość, że w telefonicznych rozmowach mówił wszystko otwartym tekstem. Spotykał się z ludźmi półświatka, których nawet szybkie sprawdzenie w Internecie skłania do prostego wniosku, że na pewno są obserwowani. Co więcej, najważniejsze spotkania ze swoimi klientami odbywał w lobby warszawskiego hotelu Sheraton – jednego z najbardziej pilnowanych miejsc w kraju.

Ten lobbysta to tylko jeden z wielu ludzi „dobrej zmiany”, których kariera może szybko i boleśnie się skończyć. Ilość śledztw, czynności operacyjno–rozpoznawczych i innych działań wymierzonych w ludzi, którzy awansowali po ubiegłorocznych wyborach, jest być może nawet większa, niż wobec przedstawicieli poprzedniego układu rządzącego. Dzieje się to za pełną wiedzą i zgodą Jarosława Kaczyńskiego. Co więcej. Prezes PiS swoją wolę w tej sprawie przekazał na tyle wyraźnie, że nikt już nie może mieć żadnej wątpliwości.

Bez litości

Platforma przegrała głównie z powodu słynnych ośmiorniczek, jedzonych za państwowe pieniądze w warszawskich restauracjach. Tej partii nie pogrążyły wielkie afery, ale – obiektywnie – małe. Nie chodziło nawet o same pieniądze, ale o pokazanie wyborcom jak bardzo politycy byli aroganccy i bezczelni w swoim złodziejstwie i pogardzie wobec wyborców. Jarosław Kaczyński wie, że powtórzenie tego schematu przez obecnie rządzących to jedyna pewna droga do klęski. Dlatego też z dużym niepokojem obiera coraz to nowe sygnały o działaniach nominatów „dobrej zmiany” w państwowych spółkach. I widzi, że najwyższy czas się tym zając. Szybko i brutalnie.

– Musimy gorącym żelazem wypalić w urzędach i spółkach tych, którzy myślą tylko o sobie – powiedział prezes PiS na ostatnim posiedzeniu rady politycznej. I choć posiedzenie było zamknięte dla mediów, to akurat zdanie szybko trafiło do przychylnych partii dziennikarzy, którzy jak na sygnał zaczęli pisać felietony o konieczności dokonania czystki. Chwilę potem te same słowa zaczęli powtarzać inni prominentni politycy Prawa i Sprawiedliwości.

„Wyborcy mogą wybaczyć nam wiele potknięć, ale nie wybaczą takiej postawy, jaką prezentowała PO przez osiem lat — tej buty, bufonady i poczucia, że wizerunkowymi sztuczkami można kupić poparcie Polaków na zawsze. Nie wybaczą też tego, co ujawniła afera taśmowa, czyli potraktowania państwa jako dojnej krowy dla kolesi i lokalnych sitw” –powiedział Joachim Brudziński w wywiadzie udzielonym ostatnio tygodnikowi „wSieci” wywiadzie. Zresztą dużą część rozmowy poświęcił stwierdzeniom o konieczności większej kontroli nad partyjnymi działaczami i niedopuszczaniu do powstawania kolejnej siatki interesów i układów. Znów padały słowa o wypalaniu gorącym żelazem. „Takie postawy i myślenie trzeba ciąć do kości, bo jeśli byśmy na tym nie zapanowali, to jest po nas” – podsumował wiceprezes PiS. To bardzo ważne zdania, gdyż obecnie w partii Brudziński ma najwyższą, po samym Kaczyńskim pozycję. Jest jego najbliższym i najbardziej zaufanym współpracownikiem. Nawet razem spędzili część wakacji. Opublikowane przez Brudzińskiego na jednym z portali społecznościowych zdjęcia ich wspólnego rejsu po Zatoce Szczecińskiej były jasnym sygnałem dla innych działaczy. Dziś chyba nikt nie ma wątpliwości. Nadchodzi czas czystki. Nadchodzi czas krwi.

Pieniądze i spółki

Najbardziej oczywistym celem czystki jest grupa skupiona wokół ministra skarbu Dawida Jackiewicza, choć chyba właściwsze byłoby nazwanie jej „grupą Hofmana”. Przed „aferą madrycką”, większość młodych posłów PiS skupiła się wokół ówczesnego rzecznika partii Adama Hofmana. Ten polityczny wychowanek wiceprezesa partii – Adama Lipińskiego – miał w swoich rękach wspaniałe narzędzie. Właściwie samodzielnie decydował przez długi czas o tym, kto może występować w mediach. Inaczej mówiąc – kto może zrobić karierę, a kto nie. Hofman wiedział jak z tego korzystać i wkrótce jego pozycja niemal dorównywała starym działaczom z tzw. „zakonu PC”, skupiającego działaczy pierwszej partii braci Kaczyńskich. Jednak szybka kariera zapewniła mu nie tylko sojuszników. Jeden z jego konkurentów, niezależnie od rzecznika, sam stworzył sobie świetne kontakty medialne. Dawał po kryjomu wewnętrzne informacje dziennikarzom nieprzychylnym PiS. Szczególnie dobre relacje miał (i ma do dziś, choć już nie jest posłem – sprawdza się w biznesie) z „Newsweekiem” i „Faktem”. Wielokrotnie informował te redakcje o wewnątrzpartyjnych rozgrywkach, ale też o tym, gdzie imprezują jego klubowi koledzy. W 2014 r., w końcu skutecznie trafił swojego rywala. Przekazał dziennikarzom „Faktu” szczegóły podróży Hofmana i dwóch innych posłów – Adama Rogackiego i Mariusza Antoniego Kamińskiego od stolicy Hiszpanii. Parlamentarzyści pobrali na koszty z Kancelarii Sejmu kilkadziesiąt tys. zł., po czym ruszyli do celu tanimi liniami. Wybuchł skandal. Parlamentarzyści co prawda zwrócili niesłusznie pobrane pieniądze, ale to ich nie uratowało. Jarosław Kaczyński długo przymykał oko na różne zachowania swojego rzecznika, ale malwersacji nie mógł mu darować. Hofman i jego koledzy wylecieli z partii.

——————

Więcej w najnowszej “Gazecie Finansowej”.

https://wogoole.pl/wrzesien/303-gazeta-finansowa-382016.html

FMC27news