Opinia o tym, że miniony rok nie należał do udanych w kontaktach polsko-rosyjskich brzmi jak truizm. Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że polityka gospodarcza rządu PiS nie była obserwowana z uwagą przez tamtejsze kręgi eksperckie oraz media. A to jest równoznaczne z ogromnym zainteresowaniem samego Kremla. Natomiast w perspektywie innych stolic poradzieckich ekonomiczne relacje z Warszawą były oceniane wręcz odwrotnie. 2016 r. należał do owocnych i upłynął pod znakiem ożywienia.
Nie jest również żadnym odkryciem politycznym pryzmat rozumienia gospodarki przez najwyższych decydentów Kremla. Jednym z celów rosyjskiej wersji kapitalizmu jest prymat państwa w gospodarce. Widoczny efekt to 70 proc. aktywów państwowych oraz 40 proc. Rosjan zatrudnionych w sferze budżetowej. Dość nieoczekiwanym skutkiem pozostaje fakt, że 60 proc. czynnych zawodowo obywateli nie bierze udziału w wytwarzaniu żadnych dóbr materialnych bądź usług. Takie proporcje gwarantują jednak polityczną kontrolę Kremla nad produkcją, handlem i finansami, a tym samym społeczną stabilizację. Przecież Rosjanie w podstawowej masie są uzależnieni od państwowych uposażeń lub innych świadczeń budżetowych. Natomiast taki stan rzeczy pozwala zrozumieć faktyczne, choć skrzętnie skrywane priorytety, jakimi w sterowaniu gospodarką kierują się rosyjscy decydenci. Ten sam model myślenia przenosi się oczywiście na relacje ekonomiczne z innymi państwami, o stosunku do globalizacji nie wspominając. A, jako że ze zrozumiałych względów Moskwa nie może takich procesów ani w pełni kontrolować, ani narzucić swojej opcji myślenia suwerennym partnerom, rezultaty nie są oszałamiające. Dokładnie taki sam schemat obowiązuje w polsko-rosyjskich relacjach gospodarczych. Kreml uzależnia ich stan od temperatury politycznej na linii z Warszawą oraz ze wspólnotą euroatlantycką, której Polska jest ważną częścią. Nie zmienia to faktu, że rosyjskie kręgi władzy oraz biznesu z dużą uwagą śledzą politykę gospodarczą naszego kraju, a zatem osiągnięcia, których autorem jest rząd PiS. Oczywiście dla władz Rosji polskie wskaźniki makroekonomiczne oraz programy gospodarcze są nieodmiennie częścią polityki. A może raczej niekoniecznie pożądanym kontrapunktem dla własnych dokonań. Natomiast tamtejszy biznes koncentruje się na dwóch zagadnieniach. Dlaczego akurat relacje z Polską nie wpisują się w tezę o wzajemnie korzystnych interesach, na które, wydawałoby się, skazuje nas sąsiedztwo, a więc gospodarcza wygoda? Podobnie jak tranzytowe położenie naszego kraju na drodze z Azji, przez Rosję do Europy Zachodniej. Ponadto stałym tematem, tym razem o charakterze cennym dla Kremla, jest rozważanie przyczyn naszego niewątpliwego sukcesu gospodarczego oraz możliwych następstw takiego stanu rzeczy. Dla Rosji, Polski oraz rzecz jasna UE. Spróbujmy zatem wyjaśnić rosyjską percepcję, czyli rozebrać relacje gospodarcze z Polską na czynniki pierwsze.
Jakie są prawdziwe przyczyny obniżenia ratingów Polski przez agencję Standard & Poor’s? – takie pytanie stało się na długo przedmiotem rozważań rosyjskich mediów. Jeśli ktoś nie pamięta, w styczniu 2016 r. amerykańska organizacja ratingowa obniżyła prognozę polskiej gospodarki z pozytywnej (A-) na negatywną (BBB+). Podobnie stało się z krótko- i średnioterminową prognozą w narodowej walucie, obniżoną z poziomu A/A1/ do poziomu A-/A 2/. Co prawda, jak odnotowała rosyjska agencja informacji ekonomicznych RBK, polskie wskaźniki makroekonomiczne były w ciągu roku mniejsze od spodziewanych. Niemniej jednak szacowany wzrost PKB o 2,8 proc. zalicza Polskę do stabilnych i dynamicznie rozwijających się gospodarek UE oraz całego kontynentu. Innymi słowy, Rosjanom, szczególnie na tle ich własnej recesji, czyli zerowego przyrostu PKB, do głowy nie przyszłoby uważać 2016 r. w polskiej gospodarce, jako zwiastuna negatywnego obrotu sytuacji lub jakiejś katastrofy. Szczególnie że, jak odnotowuje tamtejsza prasa branżowa, podobne lub większe spadki miały miejsce na Węgrzech i Łotwie oraz w Grecji. Tym bardziej, że mimo negatywnych zapowiedzi, takie agencje ratingowe jak Moody’s utrzymały dotychczasowe oceny Polski. Jako wyjaśnienie na plan pierwszy wysunięto suwerenną politykę gospodarczą rządu PiS. Rosjanie rozumieją przez ten termin socjalne, czyli prospołeczne programy obecnego rządu, takie jak 500+, mieszkanie dla każdego oraz ustawodawcze inicjatywy podwyższenia płacy minimalnej i obniżenia wieku emerytalnego. Zdaniem tamtejszych ekonomistów świadczy to o odejściu PiS od założeń neoliberalnej szkoły ekonomicznej obowiązkowej dla brukselskiej biurokracji oraz większości narodowych władz państw UE. Tym samym polskie reformy wpisały się bardzo poważnie w wewnętrzną dyskusję Rosji o własnej perspektywie gospodarczej. Jak wiadomo, ubiegły rok upłynął pod znakiem starcia dwóch programów reform, które w średnioterminowej perspektywie mają, wyrażając się językiem mediów, odłączyć kraj od naftowo-gazowej kroplówki. Pierwsza grupa ekspercka, zgromadzona wokół doradcy ekonomicznego Kremla Aleksieja Kudrina, opracowała projekt liberalizacji i dywersyfikacji gospodarczej na wzór zachodni. Druga grupa na czele z innym doradcą Putina Siergiejem Głaziewem oponuje przeciwko liberalizmowi gospodarczemu, opowiadając się za intensywniejszą interwencją ekonomiczną państwa. Jedno wiadomo z całą pewnością – bez szybkiego wprowadzenia reform Rosja nie tylko nie pokona kryzysu strukturalnego gospodarki, lecz także zagrożone będą filary jej istnienia, jako suwerennego i integralnego państwa. Na razie zaś trzeba stwierdzić, że socjalny zwrot autorstwa PiS cieszy się w Rosji powodzeniem społecznym, jako ważny przykład zastosowania tego rodzaju polityki gospodarczej w praktyce. Nie można zapominać, że konstytucja uchwalona w 1993 r., a więc jeszcze za czasów Borysa Jelcyna, postanawia w preambule, że Federacja Rosyjska jest republiką socjalną, a jej celem jest zapewnienie ekonomicznej równości wszystkich obywateli. Tymczasem kraj znalazł się w okowach narastającego deficytu budżetowego, stając jednocześnie przed widmem dziury demograficznej, a więc brakiem rąk do pracy. Stąd pomysły podnoszenia podatków, a także wieku emerytalnego, i obie zapowiedzi nie cieszą się sympatią Rosjan. Co więcej, już w połowie następnej dekady rosyjski przemysł naftowo-gazowy, a więc filar obecnego budżetu stanie na skraju przepaści. Z powodów inwestycyjnych, technologicznych i klimatyczno-geograficznych, obecny poziom wydobycia ropy naftowej spadnie o 30, a następnie o 50 proc. Polski model gospodarczy staje się więc przykładem skutecznej modernizacji i transformacji, z zachowaniem ludzkiego oblicza kapitalizmu. W związku z tym to, co w prasie zachodniej jest nazywane polskim, konserwatywnym populizmem, w mediach rosyjskich nosi nazwę polityki prospołecznej realizowanej przez PiS bez nadmiernych kosztów ponoszonych przez biznes, a więc gospodarkę. Aby nie być posądzonym o stronniczość, takie głosy padają nie tylko na łamach prasowych kontrolowanych przez Kreml, ale i w niezależnych ośrodkach eksperckich. Z tezą o czysto politycznym tle unijnej krytyki PiS wystąpiło Moskiewskie Centrum Carnegie.
Ponadto, również w kontekście własnych problemów, Rosja dostrzegła polski powrót do węgla. Tamtejszy przemysł wydobywczy stoi na progu katastrofy, światowe ceny węgla bowiem spadają, co czyni eksport nieopłacalnym, m.in. do Polski, która należy do jego czołowych odbiorców. Ubiegły rok zakończył się w Kuzbasie (Kuźnieckie Zagłębie Węglowe) zwolnieniem 10 tys. górników, a tegoroczne plany zamykają się redukcją kolejnych 15 tys. Dlatego branża szuka pomysłów na przetrwanie, wskazując również Polskę, jako kraj dokonujący karbonowego renesansu energetycznego. W nim bowiem oraz w budowie węglowej chemii, czyli produkcji wyrobów będących efektem gazyfikacji tego surowca, jest postrzegana szansa na utrzymanie rentowności rosyjskich kopalni.
Jednak takiego stosunku do naszych dokonań ekonomicznych nie należy mylić z zasadniczą zmianą rosyjskiego podejścia do Polski. To prawda, że podczas ostatniej konferencji Władimira Putina dla zagranicznych mediów, rosyjski prezydent nazwał relacje polsko-rosyjskie niezadawalającymi, co można by zrozumieć, jako sygnał gotowości do ich poprawy. Nie od dziś, niektórzy z miejscowych ekspertów wskazują, że najlepszą szansą dla polskiej obecności gospodarczej w tym kraju są ogromne problemy rosyjskiej gospodarki. Jednak nie jest to prosta sprawa, oczywiście ze względu na prymat polityki. Po pierwsze, kremlowska propaganda skutecznie wykreowała obraz wrogiej Polski. Wszystko zaczęło się od antyrosyjskich sankcji ekonomicznych Zachodu, a dziś zgodnie z wynikami czerwcowych sondaży opinii publicznej (Centrum Lewada) nasz kraj zajmuje „zaszczytne” czwarte miejsce na liście największych nieprzyjaciół (po USA, Turcji i Ukrainie, przed tradycyjnie zaś wysoko notowanymi państwami bałtyckimi, Wielką Brytanią i Niemcami). Wzrost negatywnych emocji Rosjan i Kremla przede wszystkim, zamyka się w krótkim słowie – gaz. Nasz stały sprzeciw wobec budowy drugiej nitki gazociągu North Stream, wyrażany prawnie na forum UE i europejskiego wymiaru sprawiedliwości doprowadza Gazprom i Putina do białej gorączki. A przecież na tym nie koniec, bo twarda polityka gazowa PiS obejmuje także zapowiedź pełnej rezygnacji z usług rosyjskiego monopolisty po 2022 r., gdy wygaśnie obecny kontrakt na dostawy surowca do Polski. Rosyjscy komentatorzy tłumaczą tak nieprzejednaną postawę Warszawy troską PiS o suwerenność państwa. Tak bowiem jest rozumiany program budowy gazociągów i sieci dostaw o wektorze Północ- Południe, który rywalizuje jako alternatywa dla kierunku Wschód – Zachód. Dla Moskwy oczywisty jest polski zamiar przeciwstawienia się rosyjsko-niemieckiemu monopolowi gazowemu w Europie, przy potencjalnym wykorzystaniu gazociągu norweskiego, Świnoujskiego Terminala LNG i ukraińskiego systemu przesyłowego. Ten ostatni element drażni Kreml równie dotkliwie, gdyż zakłada możliwość alternatywnych dostaw gazu z Azji i Kaukazu Południowego, przy kompletnym obejściu Rosji. A jeśli o alternatywach tranzytowych mowa, to drugim po gazie problemem, jaki tworzy polityka gospodarcza PiS, jest rola Polski w chińskim projekcie Jednego Pasa Ekonomicznego – Jedwabnego Szlaku. Jak pamiętamy, ubiegły rok upłynął pod znakiem polsko-rosyjskiego konfliktu w sprawie kwot przewozowych dla naszych firm spedycyjnych. Jawna dyskryminacja rosyjska, którą napotkali nasi przewoźnicy, wywołała niemniej twardą reakcję Warszawy. Polska blokada rosyjskiego transportu drogowego wykazała po pierwsze, że nasze władze mają instrumenty realnego wpływu na sytuację. Po drugie, własna awantura wykazała Rosji po raz kolejny, jak newralgicznym hubem logistycznym jest dla niej Polska. Miejscowi eksperci porównali nasz kraj do „szyjki od butelki”, którą Warszawa może zamknąć w każdej chwili, oczywiście z ważnych dla interesu narodowego powodów ekonomicznych. Po trzecie, zaniepokoiła Kreml w kontekście naszej aktywności politycznej i gospodarczej na linii z Chinami. Udana wizyta prezydenta Andrzeja Dudy w Pekinie została przyjęta w Moskwie z niepokojem. Polska jest kluczowym partnerem Chin w Europie Środkowo-Wschodniej oraz równie kluczowym partnerem tranzytowym w chińskiej inicjatywie handlowej skierowanej wobec całej Europy. Moskwa liczy, że to przez jej terytorium oraz przez Polskę powiedzie najkrótszy szlak transportowy chińsko-unijnej wymiany towarowej. Tymczasem sama sprowokowała bilateralny konflikt przewozowy, który postawił pod znakiem zapytania rolę Rosji w całym przedsięwzięciu. Oczywiście natychmiast pojawiły się pomysły, aby całkowicie wyeliminować Polskę, zarówno z udziału w Jednym Pasie Ekonomicznym, jak i z europejskiego tranzytu Rosji. Jednak ze względu na koszty, infrastrukturę, a nawet warunki klimatyczne (wariant przewozów promowych via Finlandia) są to fantasmagorie. Przysłowiową czarę goryczy dopełniła decyzja Warszawy o zawieszeniu małego ruchu granicznego z Obwodem Kaliningradzkim. W związku z antyrosyjskimi sankcjami UE, własnym kryzysem gospodarczym, a także nierozwiązanymi od lat problemami komunikacyjnymi, nie trzeba tłumaczyć, jaką rolę w gospodarce i życiu mieszkańców tego obwodu odgrywały zakupy w Polsce. Tymczasem rośnie poziom socjalnego niezadowolenia kaliningradczyków z polityki dalekiej Moskwy. Choć trzeba przyznać, że na zawieszeniu ruchu tracą bardzo nasi przedsiębiorcy, bo w ubiegłym roku goście ze Wschodu zostawili u nas o 15 proc. przeliczeniowych rubli mniej niż rok wcześniej. Z drugiej strony, kontakty na szczeblu regionalnym są jedną z nielicznych funkcjonujących dziedzin polsko-rosyjskiej współpracy gospodarczej. O tym, że pomimo trudnych warunków politycznych można, przekonała na przykład wizyta polskiego ambasadora w Smoleńsku, która przyniosła zapowiedź dwustronnych kontaktów biznesowych. Podobnie jest w przypadku Kaliningradu, w którym stale zwiększa się inwestycyjny udział polskich firm. Jak więc podsumować 2016 r. z rosyjskiej perspektywy? Z pewnością Moskwa coraz wyraźniej zdaje sobie sprawę z konieczności, a przede wszystkim opłacalności normalizacji relacji gospodarczych z Warszawą. Jak pokazała ubiegłoroczna polityka rosyjska rządu, kropla drąży skałę, a za zwiastun postępu uznać należy niechętne pomruki z Kremla, przyznające taki rezultat. Oczywiście zupełnie inną sprawą pozostaje wykorzystanie tej wiedzy przez rosyjskie władze. Prymat polityki nadal obowiązuje. Ponadto wydaje się, że Moskwa jest przekonana, iż wymusi pewne ustępstwa. Jeśli nie w kwestii przesyłu gazu, to na przykład na rynkach państw trzecich. I tu dotarliśmy do zupełnie innej percepcji ubiegłorocznych dokonań polskich władz z punktu widzenia innych stolic poradzieckich.
Aktywizacja 2016 r.
Wbrew pozorom Rosja nie poświęcała największej uwagi relacjom polsko-ukraińskim. Przyczyny takiego stanu rzeczy kryją się w samej Ukrainie, która coraz wyraźniej nie daje sobie rady z transformacją. Tak polityczną, jak i szczególnie ekonomiczną. Jakkolwiek piorunujący kryzys gospodarczy w tym kraju na szczęście wyhamował, nastąpiła stabilizacja finansów publicznych oraz narodowej waluty, to brak impulsu dalszych zmian. Wiarygodność obecnych elit władzy mieści się w kilku procentach społecznego poparcia, czemu trudno się dziwić ze względu na ogromne koszty ekonomiczne, jakie stały się udziałem Ukraińców. Jak inaczej ująć fakt, że średnia pensja miesięczna wynosiła w przeliczeniu 51,7 euro, podczas gdy w Rosji – 107 euro, a w Polsce – 410 euro. Gorzej, że obywatele nie dostali dosłownie nic w zamian. Jak dawniej lub jeszcze gorzej, aparat państwowy jest zżerany przez raka korupcji oraz niekompetencji, a oligarchowie nadal rządzą polityką i gospodarką. Dość powiedzieć, że w ratingu korupcji Transparency International Ukraina zajmuje 150. miejsce na 167 państw, podczas gdy Rosja – 60., a Polska – 30. Rzecz w tym, że jak twierdzą ukraińscy eksperci, taki stan wywołuje gospodarczą i biznesową próżnię w dwustronnych relacjach z Polską. Niweczy także potencjał układu stowarzyszeniowego z Unią i towarzyszącej umowy o wolnym handlu. Nie zmienią tego ożywione kontakty dyplomatyczne, np. wzajemne wizyty polskiego i ukraińskiego prezydenta. Mimo że Warszawa przyznała Kijowowi miliardowy kredyt stabilizacyjny i pozostaje ukraińskim orędownikiem w Europie, dopóki sami Ukraińcy nie dojrzeją do obywatelskości, nic więcej za nich samych zrobić już nie można. Trudno dziwić się zatem nieufności polskiego biznesu w kontaktach z ukraińskimi partnerami oraz w inwestowaniu na terenie tego państwa. Choć z drugiej strony, chyba nie ma drugiego takiego kraju na wschód od Bugu, w którym Polska gospodarka i sytuacja socjalna Polaków, byłaby stawiana za wzór i ideał. No cóż, takie liczby, jak milion ukraińskich imigrantów ekonomicznych w Polsce i ponad 20 tys. ukraińskich studentów w naszych uczelniach mówią same za siebie.
Chyba największym, ubiegłorocznym zaskoczeniem dla Moskwy była polska aktywność gospodarcza na Białorusi. Pamiętając, że każdy medal ma awers i rewers, to jednak ujmując rzecz brutalnie, Polska jak dotychczas może obywać się bez Białorusi, natomiast w obecnej sytuacji – Mińsk bez Warszawy już nie bardzo. Na skutek własnego kryzysu strukturalnego i pośrednich, acz niezwykle bolesnych skutków rosyjsko-zachodniego embarga, sytuacja białoruskiej gospodarki jest po prostu fatalna. Dlatego mimo dyktatorskiej figury Aleksandra Łukaszenko, ożywienie gospodarcze z Polską, to szansa nieco lepszego życia zwykłych Białorusinów. Nie wspominając o demokratyzujących skutkach obywatelskiej dyplomacji, także w biznesowym wydaniu. Tak czy inaczej, w wyniku ubiegłorocznej kampanii dyplomatycznej, Warszawa ma mocne podstawy do odegrania roli głównego partnera ekonomicznego Białorusi. Oczywiście zachodniego, kolejnego po Moskwie i Pekinie, ale jednak. Trudno także dziwić się pozytywnym recenzjom, jakie w Mińsku ma polska gospodarka i polityka zagraniczna Warszawy. Nie można wreszcie zapominać o krótkoterminowych, a szczególnie perspektywicznych korzyściach ekonomicznych dla Polski, jakie powstają w wyniku aktywności naszych władz. Białoruś to udziałowiec dwóch organizmów prawnomiędzynarodowych – związku międzypaństwowego z Rosją i Euroazjatyckiego Związku Ekonomicznego, wraz z Rosją i Kazachstanem. Takie usytuowanie geopolityczne oraz ekonomiczne oznacza dostęp do wewnętrznych rynków tych państw, omijających wspólną politykę celną i obecne sankcje. Jeśli zaś chodzi o ostatnią kwestię, to może nadszedł czas realizmu, czyli kierowania się narodowymi interesami. Bierzmy przykład z innych państw UE i NATO, które podtrzymując antyrosyjskie sankcje, prowadzą z Moskwą bardzo ożywiony dialog polityczny. Oczywiście z nadzieją na doprowadzenie do wzajemnie wygodnego kompromisu, kończącego zimną konfrontację. Jednak także, a może przede wszystkim, kierując się potrzebami gospodarczymi, czyli chroniąc obecną i przyszłą pozycję narodowego biznesu. Tak w Rosji, jak i całej strefie poradzieckiej, na którą Moskwa ma ciągle spory wpływ. Wiadomo, że w przypadku przecięcia interesów rosyjskich i państwa UE na terenie innego kraju poradzieckiego, o kontynuacji dochodowego biznesu zadecydują tyleż jego władze, co dobre relacje z Kremlem. Jeśli nie chcemy lub ze względów ekonomicznych nie możemy dojść do kompromisu z Moskwą, zapewnijmy sobie, chociaż korzystne relacje, na przykład z Mińskiem. Patrzmy na Wschód z perspektywą na dziesięciolecia, co jest podyktowane również długotrwałością i niezmiennością tamtejszych władz. Zresztą nie chodzi jedynie o Mińsk, bo aktywność dyplomatyczna Warszawy nie ograniczała się jedynie do Białorusi. Polskę odwiedził kazachski prezydent, z którym interesy robi cała UE i światowe korporacje surowcowe. Przy tym jakoś nikt nie brzydzi się ułomności tamtejszego ustroju politycznego. A owoce takiej polityki już są. Pod wrażeniem wizyty w Polsce Nursułtan Nazarbajew nakazał wykorzystanie naszych reform samorządowych i edukacyjnych. Podobnie jest z Azerbejdżanem, który stając wobec konieczności dywersyfikacji surowcowej gospodarki, głośno się zastanawia nad wykorzystaniem polskiego modelu transformacji.
Jak widać, z ekonomicznego punktu widzenia ubiegły rok był czasem ogromnej aktywności Polski na Wschodzie. Obecności, która miała wiele wymiarów, a której skutki rozciągną się na kolejne lata. Oczywiście pod warunkiem konsekwentnej realizacji strategii, dostosowanej indywidualnie do każdego partnera. Ze względu na dynamikę uwarunkowań międzynarodowych, tak w UE i USA, jak i na linii Zachód – Rosja – WNP, dodać należy, że strategia winna być coraz bardziej pragmatyczna. To jest podporządkowana przede wszystkim polskiemu interesowi gospodarczemu, a dopiero potem realizacji uniwersalnych wartości. Podobnie, jak od lat, i w takiej, a nie innej kolejności, czynią to na przykład Niemcy, Francja i Włochy, o USA nie wspominając.