Ministerstwo Rozwoju chce wyciągnąć 200 tys. przedsiębiorców z szarej strefy. Chce to zrobić, obniżając składki ZUS dla mikroprzedsiębiorców.
Od 1 stycznia 2018 roku, rząd planuje wprowadzić nowe zasady wyliczania i opłacania składek na ubezpieczenia społeczne przez osoby prowadzące jednoosobową działalność gospodarczą. Zmiany dotkną właścicieli firm, które zarabiają mniej niż 4 tysiące złotych. Zapowiedź padła z ust wicepremiera Mateusza Morawieckiego podczas jego wizyty w Krakowie. Oprócz tego wicepremier zapowiedział wprowadzenie i realizację pomysłu tzw. małej działalności lub „działalności nierejestrowej”. Ta działalność ma być zwolniona z konieczności rejestracji firmy, a także całkowitego zniesienia obowiązku opłacenia składek na ubezpieczenie społeczne. Na zmianach mają skorzystać najmniejsi przedsiębiorcy, którzy zajmują się wypiekiem ciast oraz mężczyźni wykonujący drobne prace, którzy nie zarabiają więcej niż 1000 złotych miesięcznie. Kwota ta będzie zmieniana, jest uzależniona bowiem od minimalnego wynagrodzenia i wynosi jego połowę. Obok ulgi przez pierwsze 6 miesięcy, przysługującej przedsiębiorcy, który rozpoczyna działalność, to najpoważniejsze i najbardziej wyczekiwane zmiany w systemie ubezpieczeń społecznych.
Hamulcowy gospodarki
ZUS, a raczej składki na ubezpieczenie społeczne przedsiębiorcy prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą, uważane są za najbardziej zniechęcające do prowadzenia działalności w naszym kraju. W 2017 roku przedsiębiorcy prowadzący działalność gospodarczą, po okresie dwóch pierwszych lat mniejszych składek, muszą co miesiąc odprowadzać daninę w wysokości 875,28 złotych. Do tego należy doliczyć składkę zdrowotną, która wynosi 297,28 złotych. Razem jest to prawie 1200 złotych, podczas gdy wiele z firm nie osiąga nawet takich miesięcznych dochodów. Według komentatorów, obecny system jest absurdalny oraz tworzy barierę blokującą rozwój przedsiębiorczości. Stało się jasne, że bez zmniejszenia obciążeń podatkowych, polska gospodarka może po prostu zadusić się pod ciężarem fiskalnym. A przecież chodzi o to, żeby owce strzyc, a nie je zarzynać. Szacunki Ministerstwa Finansów wskazują, że z tego powodu nawet 200 tysięcy przedsiębiorców znajduje się w szarej strefie. Nie płacą składek ZUS, ale nie płacą też podatku dochodowego czy VAT. Nie przyczyniają się do wzrostu PKB i oficjalnie niejednokrotnie zasilają szeregi bezrobotnych. Gdyby tych przedsiębiorców udało się zaktywizować w legalnych sektorach gospodarczych, nie tylko podreperowalibyśmy budżet, ale i odnotowalibyśmy wzrost produkcji krajowej.
Prace nad założeniami projektu zmniejszającego obciążenia dla najmniejszych przedsiębiorców, trwają już od zeszłego roku. Ministerstwo Rozwoju od dawna dawało sygnały, że nastał czas na zmianę zasad płacenia składek ZUS przez osoby fizyczne. Nad rozwiązaniami pracował wspólnie z Parlamentarnym Zespołem na rzecz Wspierania Przedsiębiorczości i Patriotyzmu Ekonomicznego. Między innymi proponowano zastąpić ryczałt dla ZUS jednolitym podatkiem od przychodu na rzecz ZUS w wysokości 22,5 proc. Bez względu na to, czy ktoś zarabiałby 40 tysięcy, czy 400 złotych płaciłby składkę proporcjonalną do swoich przychodów. Obecnie najbardziej prawdopodobnym rozwiązaniem będzie ustalenie różnych progów tak, aby najmniejsi przedsiębiorcy zapłacili jeszcze mniej. Rząd ma wkrótce przedstawić dokładne założenia programu. Ekonomiści spodziewają się, że stawka składki będzie liczona od przychodu, a nie realnych dochodów. To najsłabszy element pomysłu redukcji składki na ubezpieczenia społeczne. Promowane będą te rodzaje działalności, które będą osiągać niskie przychody, czyli takie niegenerujące wysokich kosztów. Przez to straci konsumpcja i podatki pośrednie. Optymalnym rozwiązaniem byłoby oskładkowanie przedsiębiorców w zależności od ich dochodów. W takim przypadku zapewne więcej przedsiębiorców opuściłoby szarą strefę. Problem w tym, że szara strefa nie dość, że jest akceptowana społecznie, to jeszcze jest niezwykle atrakcyjna dla przedsiębiorców i pracowników. Dlaczego? Nie ma podatków, nie ma ZUS i ryzyka. To prawda, że nie ma też zabezpieczenia emerytalnego czy zdrowotnego, ale kogo to martwi, gdy ZUS jest faktycznym bankrutem, a wizyta u lekarza w ramach NFZ to kilka miesięcy oczekiwań w kolejce? Ministerstwo Rozwoju uważa, że proponowane zmiany mogą wyciągnąć z szarej strefy około 200 tys. przedsiębiorców. Jeżeli tak się stanie, będzie to największy sukces polskiego rządu tuż po programie „500 plus”.
ZUS popiera
Z propozycjami zmian zgadza się nawet sam Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Wcześniej ubezpieczyciel sprzeciwiał się pomysłom Ministerstwa Rozwoju i składał własne mało konstruktywne poprawki. Obecnie zmienił linię i popiera przedstawiane rozwiązania. Nie jest tajemnicą, że jest to efekt prac organizacji pozarządowych oraz posła Adama Abramowicza. W rzeczywistości Zakład Ubezpieczeń Społecznych nie ma zbyt wiele do powiedzenia. Faktem jest, że od dłuższego już czasu jest faktycznym bankrutem i gdyby nie dotacje i pożyczki z budżetu państwa, to zabrakłoby pieniędzy na wypłatę rent i emerytur. W roku 2016 Skarb Państwa umorzył niemal 40 miliardów złotych długu, jaki wobec niego posiadał Fundusz Ubezpieczeń Społecznych. Jak twierdził prezes Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, z uwagi na wysoki poziom zadłużenia FUS, nie był on w stanie spłacać zapadających na początek 2017 roku pożyczek. To wtedy po raz pierwszy zbankrutował ZUS. Umorzenie zasadniczo nic nie zmieniło w strategicznej sytuacji finansowej Zakładu. Każdego roku Skarb Państwa dokłada doń około 61 miliardów złotych. Deficyt Funduszu Ubezpieczeń Społecznych to w zasadzie 2,9 proc. polskiego PKB. Gdyby te środki przeznaczyć na obronność, to budżet MON byłby większy od budżetu wojskowego Korei Południowej czy Brazylii. Umorzenie zobowiązań nie rozwiązało problemu Zakładu nawet w skali jednego roku. W Polsce wciąż brakuje źródeł finansowania Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. O tym, jak duży jest deficyt ZUS, świadczy fakt, że aby jego budżet się zamykał, potrzebujemy ponad 8 milionów osób zatrudnionych na minimalnym wynagrodzeniu. Wpływy z tytułu ubezpieczeń społecznych tylko wówczas będą odpowiadały wydatkom przeznaczanym na emerytury. Już za 13 lat deficyt oskładkowanych etatów wyniesie 11 milionów osób (zakładając, że poziom oskładkowania będzie taki, jak obecnie). Dlatego bez gruntownej zmiany systemu albo utraty prawa do świadczeń kilku milionów emerytów i rencistów system emerytalny w Polsce czeka zapaść. Dlatego nawet ZUS przygląda się proponowanym zmianom. Po pierwsze sam przechodzi właśnie program oszczędnościowy. Po drugie 200 tysięcy przedsiębiorców, którzy opłacą mniejsze składki, to i tak źródło dochodów. Zgodnie z zasadą: niewiele z czegoś, to więcej niż wszystko z niczego, pomysł Ministerstwa Rozwoju stanowi szansę na podreperowanie budżetu Funduszu Ubezpieczeń Społecznych.
Czy to wystarczy?
Zwolennicy zmian zachwalają je. I rzeczywiście jest to bardzo dobry krok we właściwym kierunku. Wysokie składki dla przedsiębiorców uzyskujących małe dochody lub przychody niepotrzebnym, trudno egzekwowalnym ciężarem. Nie zachęcały do zakładania działalności gospodarczej nawet obniżone składki przez okres pierwszych dwóch lat. Dlatego „normalizacja” składek ZUS, bo tak trzeba nazwać propozycje Ministerstwa Rozwoju, może stanowić magnes dla niektórych przedsiębiorców z szarej strefy. Należy jednak poważnie zastanowić się nad jeszcze większym zagadnieniem: kompleksowym rozwiązaniem problemu szarej strefy. Spirale zadłużenia czy wysokie podatki nie ułatwiają powrotu na ścieżkę legalnego obrotu. W Polsce oprócz wysokich podatków blokadą jest brak nowoczesnego prawa upadłościowego, które rozwiązywałoby kwestię przedsiębiorców, którzy wpadli w spiralę zadłużenia.