Na masowy powrót Polaków do ojczyzny, na który tak bardzo liczy wicepremier i minister finansów Mateusz Morawiecki, nie ma co liczyć przede wszystkim dlatego, że licząca 900 tys. osób polska emigracja jest Brytyjczykom potrzebna do rozwoju.
Od samego początku kampanii poprzedzającej referendum ws. Brexitu zwolennicy utrzymania status quo posługiwali się apokaliptycznymi argumentami. W kampanii mającej na celu zniechęcenie Brytyjczyków do rozwodu z Unią wzięli udział także celebryci, jak choćby David Beckham czy Keira Knightley, którzy wspólnie z przedstawicielami wielkich banków i najważniejszych instytucji finansowych przestrzegali przed oddaniem głosu na „tak”. „Koniec europejskiej cywilizacji politycznej” wieścił także przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk, który jednak otrzymawszy od brytyjskiej premier Theresy May oficjalną notę o wszczęciu procedury wystąpienia z UE napisał na Twitterze „Już za wami tęsknimy”.
W ten sposób katastrofa zamieniła się w tęsknotę, co chyba najlepiej obrazuje to, iż Brexit nie pociągnie za sobą żadnych katastrofalnych skutków gospodarczych czy też cywilizacyjnych. Jego przegranymi są wyłącznie politycy, którzy liczyli na zwiększenie potencjału gospodarczego europejskiego superpaństwa oraz wspólnej waluty.
Choć Brexit właściwie już stał się faktem, gdyż wyznaczono twardy harmonogram rozwodu przewidujący, iż do 29 marca 2019 roku Wielka Brytania przestanie być członkiem Unii, negatywna kampania przeciwników tego faktu nie ustaje. Ukazywanie rzekomo katastrofalnych skutków opuszczenia Wspólnoty ma przede wszystkim na celu zniechęcenie wszystkich pozostałych krajów członkowskich do próby podjęcia podobnego kroku. Polityczni przeciwnicy Brexitu przekonują więc, że w najbliższych latach Wielką Brytanię czeka m.in. spadek PKB rzędu 5 proc., galopująca inflacja oraz wysokie bezrobocie.
W tym kontekście bardzo często stawia się niezwykle negatywne prognozy dotyczące losu Polaków żyjących w Wielkiej Brytanii. Według szacunkowych danych w kraju tym żyje ponad 900 tys. rodaków, z których większość przybyła tam po 2004 roku. Zdaniem przeciwników Brexitu to właśnie Polacy jako ludność napływowa mają najmocniej odczuć skutki wielkiej politycznej zmiany. Obawy te wydają się jednak mocno przesadzone.
Na razie największe zawirowania związane z Brexitem dotyczą branży finansowej, w której wedle najbardziej skrajnych prognoz miało stracić pracę nawet 80 tys. osób. Choć Londyn siłą rzeczy straci jako centrum rozliczeń we wspólnej walucie, jego pozycja wydaje się jednak niezagrożona, o czym coraz głośniej mówią przedstawiciele brytyjskiego rządu. Kluczowy dla brytyjskiej gospodarki sektor w rzeczywistości może nawet zyskać na znaczeniu wobec nierozwiązanych wciąż problemów gospodarek krajów strefy euro dzięki własnej walucie. Jakkolwiek nie potoczyłyby się jednak losy londyńskiego City, polska emigracja nie ma w nim szczególnie mocnej reprezentacji. Polacy stanowią bardzo przedsiębiorczą grupę narodowościową i jak do tej pory założyli już ponad 40 tys. firm, lecz ich obecność w brytyjskim sektorze finansowym pozostaje raczej marginalna.
Najbardziej dokuczliwym dla Polaków żyjących na Wyspach skutkiem opuszczenia Unii Europejskiej będzie czasowa deprecjacja funta. Kurs funta po referendum ws. Brexitu wyraźnie spadł, niemniej jednak na przełomie roku nieco odbił i obecnie nie odbiega szczególnie od tego, z którym emigranci mieli do czynienia przez ostatnie lata. W czasach kryzysu brytyjska waluta kosztowała czasami zaledwie 4 zł, dlatego obecny kurs wydaje się wciąż atrakcyjny. Wydobywając się z ciasnego kaftana unijnych regulacji, Wielka Brytania i jej waluta stoją jednak przed szansą wejścia na ścieżkę szybkiego rozwoju.
Bez wątpienia opuszczenie wspólnego rynku będzie miało pewien wpływ na brytyjską gospodarkę, gdyż handel z krajami Unii Europejskiej stanowi aż 55 proc. całej wymiany tego kraju. Obie strony jednak nie mogą obrać zbyt konfrontacyjnego kursu ze względu na rosnące zagrożenie ze strony Chin. Kraje półkuli zachodniej mają świadomość, że muszą ze sobą współpracować i dlatego nie należy się spodziewać, aby relacje handlowe łączące po Brexicie Unię Europejską z Wielką Brytanią oparte na były na utrudnianiu dostępu do swoich rynków. Pewnych utrudnień i ograniczeń nie można wykluczyć, lecz brytyjska prasa relacjonuje, iż właśnie przygotowywana jest nowa umowa handlowa między Unią a Wielką Brytanią, która utrzyma większość swobód w obrocie towarowym.
Na ukaraniu Brytyjczyków utrudnieniami w dostępie do unijnego rynku nikomu zresztą nie zależy: Niemcy mają dodatni bilans handlowy z Wielką Brytanią o wartości 50 mld euro, spore nadwyżki utrzymują także m.in. Włochy i Hiszpania. Szczególnie silne związki handlowe łączą także Brytyjczyków z Francuzami, dlatego Brexit pociągał za sobą wyłącznie pewne zmiany prawne i instytucjonalne, lecz w praktyce wymiany gospodarcze nadal będą przebiegały po staremu. Gdyby nawet jednak dziwnym trafem w zarządzanej przez Niemców Unii Europejskiej przyszło do głowy podpisanie bardzo niekorzystnej umowy handlowej z Brytyjczykami, rząd Theresy May bez chwili wahania podpisze umowy z innymi partnerami, których na świecie nie brak.
Na masowy powrót Polaków do ojczyzny, na który tak bardzo liczy wicepremier i minister finansów Mateusz Morawiecki, nie ma co liczyć przede wszystkim dlatego, że licząca 900 tys. osób polska emigracja jest Brytyjczykom tak samo potrzebna do rozwoju, jak Polakom równie liczna emigracja ukraińska. Brytyjczycy mają dokładnie takie same problemy, jak wszystkie inne kraje Starego Kontynentu i dlatego polscy pracownicy są im niezwykle potrzebni do podtrzymania wzrostu gospodarczego, a w szczególności w okresie przejściowym.
Przeciwnicy Brexitu wielokrotnie podnosili fałszywy argument, iż dążenie do opuszczenia Unii Europejskiej wzmocni nastroje nacjonalistyczne na Wyspach, co sprawi jednocześnie, iż Polacy będą coraz bardziej niemile widziani przez miejscowych. Jakby na potwierdzenie tych słów okresie poprzedzającym referendum z 23 czerwca 2016 oraz w tygodniach po nim następujących odnotowano zwiększoną liczbę ataków na Polaków żyjących w Wielkiej Brytanii. Sprawa została nagłośniona tak, iż w Londynie w obronie rodaków interweniowali nawet szefowie MSWiA oraz MSZ. Co ciekawe jednak już od jesieni ubiegłego roku częstotliwość ataków wyraźnie spadła, co każe podejrzewać, iż wydarzenia z zeszłego roku nie stanowiły w pełni spontanicznej reakcji miejscowej ludności.
Jedną z podstawowych przyczyn Brexitu była skrajnie nieodpowiedzialna polityka imigracyjna Unii Europejskiej. Brytyjczycy od lat zmagają się z wielkim problemem, jakim jest rosnąca w siłę, niezasymilowana społeczność imigrantów z krajów arabskich oraz Afryki. W odróżnieniu od nich Polacy są jedną z tych grup, które szybko przyswajają sobie miejscowe normy i zwyczaje, przez co uważa się ich za o wiele bardziej pożądanych imigrantów.
Na powrót kilkuset tysięcy Polaków, którzy urządzili już sobie życie na Wyspach, nie ma więc co liczyć, ponieważ gospodarka Wielkiej Brytanii jest zbyt silna, aby opuszczenie Unii Europejskiej mogło jej zaszkodzić w jakikolwiek istotny sposób. Wobec powszechnego w Europie kryzysu demograficznego żadne liczące się państwo zwyczajnie nie może dziś sobie pozwolić na utratę tak wielu rąk do pracy. Brytyjski rząd nie może sobie zresztą pozwolić na żadne radykalne kroki wobec polskiej mniejszości, gdyż w obecnym układzie politycznym to właśnie polski rząd stanowi jego naturalnego sojusznika, który do czasu pełnego opuszczenia struktur Wspólnoty Europejskiej będzie mu szczególnie potrzebny.
Euroentuzjaści straszą wciąż, że z racji tego, iż ponad 400 tys. Polaków żyjących w Wielkiej Brytanii nie ma prawa stałego pobytu, wkrótce czeka ich bolesny powrót do polskiej rzeczywistości. Ta niezwykle pesymistyczna wizja nie przystaje jednak do faktów dokładnie w ten sam sposób, w jaki przesadzone były apokaliptyczne wizje świata po Brexicie, wygłaszane przez prezesów banków, polityków oraz celebrytów. Można śmiało stwierdzić, że za dziesięć lat nikt nawet nie będzie pamiętał o tym, że Wielka Brytania była kiedyś w Unii Europejskiej.