Pomimo zapowiedzi zerwania z polityką gospodarczego neokolonializmu polski rząd zaprosił właśnie do Polski jeden z największych amerykańskich banków. Niezwykle długi okres negocjacji każe sądzić, że J.P. Morgan Chase uzyskał od rządu spore przywileje.
Przejmując władzę Prawo i Sprawiedliwość ustami swoich najważniejszych polityków zapewniało, że polityka klękania przed zagranicznymi inwestorami oraz zapewniania im specjalnych przywilejów, niedostępnych polskim przedsiębiorcom, właśnie się kończy. Wicepremier Jarosław Gowin na początku 2016 roku zapewniał, że Polska nie ma nic przeciwko zagranicznym przedsiębiorcom, o ile tylko będą oni uczciwie i na równych zasadach konkurować z miejscowym biznesem.
Zgodnie z zapowiedziami, partia Kaczyńskiego podjęła nawet – zakończone częściowym sukcesem – starania, by nałożyć podatek na wielkopowierzchniowe sieci handlowe oraz na sektor bankowy. Oprócz tego padły hasła repolonizacji mediów oraz banków, co pozwalało sądzić, że PiS ma pewną spójną wizję tego, w jaki sposób powstrzymać proces gospodarczej kolonizacji przez zachodnie potęgi.
Równi i lepsi
Pierwotne plany i zapowiedzi uległy jednak szybkiej weryfikacji i już jesienią ubiegłego roku wicepremier Morawiecki w blasku fleszów i kamer podpisywał umowę z niemieckim koncernem Daimler AG na otwarcie nowej fabryki silników Mercedesa w Jaworze na Dolnym Śląsku. Skuszony poprawieniem wyników polskiego eksportu minister finansów przekazał nawet 19 mln euro dotacji, choć wcześniej obiecywał, że polscy przedsiębiorcy będą wreszcie traktowani na równych zasadach. Niedługo później Morawiecki z nieskrywaną dumą wsparł 12 mln zł inwestycję Toyoty w Wałbrzychu, przekonując, że pomaga w ten sposób tworzyć nowe miejsca pracy. Choć sumy przekazane Daimlerowi i Toyocie nie należą do wygórowanych, należy pamiętać także o ulgach, na które koncerny te mogą liczyć za sprawą specjalnych stref ekonomicznych (SSE).
Dotacje i ulgi dla koncernów motoryzacyjnych na Dolnym Śląsku wydają się jednak stosunkowo niewielkie wobec oferty, jaką w ostatnich tygodniach otrzymał amerykański bank J.P. Morgan Chase. Pierwsze informacje o tym, że bank zamierza opuścić Londyn i znaleźć nową lokalizację w Europie Środkowo-Wschodniej, pojawiły się jeszcze zimą ubiegłego roku. Jak się okazuje, wicepremier Morawiecki nie ograniczył się jedynie do wystosowania zaproszenia, ale polecił nawet Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu przygotowanie specjalnej oferty, w którą, jak głoszą medialne komunikaty, włożono „olbrzymią pracę”.
Wicepremier i minister rozwoju nie poprzestał zresztą tylko na ofercie, lecz poleciał w roli petenta na rozmowy do samego Nowego Jorku. Fakt ten obrazuje najlepiej, jak bardzo „neokolonialną” postawę przyjął polski rząd – to nie prezes J.P. Morgan Chase & Co. James Dimon przybył do Warszawy na rozmowy z polskim wicepremierem, lecz polski wicepremier musiał sam pofatygować się za ocean i na miejscu przekonywać do tego, aby to właśnie jego kraj został wybrany przez amerykańskiego potentata. Co więcej, nie wiadomo nawet, czy w czasie swojej wizyty w Nowym Jorku miał szansę spotkać się z samym prezesem banku, czy też rozmawiał z przedstawicielami niższego szczebla.
Taką, a nie innąą naturę relacji między Polską a bankiem J.P. Morgan Chase & Co. wyznacza przede wszystkim jego potęga. Obecnie to największy bank inwestycyjny w Stanach Zjednoczonych pod względem kapitalizacji, która wynosi ponad 254 mld dolarów – dla porównania roczne wydatki polskiego budżetu wynoszą ok. 106 mld dol.
Lista korzyści
Oficjalne komunikaty prasowe i rządowe nie zdradzają, jakiego rodzaju korzyści bank J.P. Morgan Chase & Co. odniesie z tytułu przeprowadzki do Polski. Oczywistym zyskiem wydają się na pewno płace: w Londynie średnia płaca w sektorze finansowym wynosi ok. 5 tys. dolarów miesięcznie, w Polsce pracownikom można płacić nawet trzy razy mniej. Wydaje się jednak oczywiste, że korzyści dla amerykańskiego banku znacznie wykraczają poza niższe koszty pracy czy wynajmu powierzchni biurowej dla blisko 2,5 tys. pracowników. W wypowiedziach dla mediów wicepremier Morawiecki stwierdził wyraźnie, że zawarł z amerykańskim bankiem umowę, która musi dawać mu wymierne dobra.
Tak jak w przypadku inwestycji koncernów motoryzacyjnych, wicepremier Morawiecki zapewne cieszy z przeniesienia jednej z czterech głównych baz operacyjnych największego amerykańskiego banku z Londynu do Warszawy przede wszystkim ze względu na spodziewane korzyści dla polskiego eksportu. 2,5 tysiąca miejsc pracy to stosunkowo niewielka korzyść w porównaniu do ogromnych operacji finansowych prowadzonych przez centrum operacyjne banku o globalnej skali działalności.
Rozkładając przed amerykańskim bankiem czerwony dywan, polskie władze zapewne liczą także na zacieśnienie sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi, które rozlokowały nad Wisłą już ponad 3,5 tys. żołnierzy. Nie można wykluczyć, że umowa, o której wspominał Morawiecki, przewiduje nie tylko korzyści dla samego J.P. Morgan Chase, lecz także dodatkowe zobowiązania wobec Waszyngtonu. Prezes banku, James Dimon, znany jest z zażyłych kontaktów z politykami najwyższego szczebla, dlatego można zasadnie domniemywać, że przenosiny J.P. Morgan Chase do Warszawy mają o wiele większe znaczenie polityczne.
Sprowadzeniu amerykańskiego potentata do Polski nie towarzyszyły w polskich mediach żadne większe kontrowersje, choć w jego przeszłości nie brakuje mało chwalebnych wydarzeń. Po przykłady nie trzeba sięgać zbyt daleko wstecz: przed wybuchem kryzysu w 2008 roku J.P. Morgan Chase & Co. był jednym z głównych dystrybutorów pakietów toksycznych kredytów hipotecznych, walnie przyczyniając się do globalnego załamania. Za tę praktykę nałożono nawet na bank karę w wysokości 13 mld dolarów.
Co ciekawe, związki Polski z bankowym imperium rodziny Morganów sięgają czasów II Rzeczpospolitej. W 1926 roku wobec rosnących problemów ekonomicznych w Polsce do Polski przybył Edwin Kemmmerer, nazywany „lekarzem pieniądza”. Za jego sprawą Polska zaciągnęła pożyczkę o wartości 67 mln dolarów w należącym do rodziny Morganów Bankers Trust, a aż do 1931 roku funkcję jednego z dyrektorów Banku Polskiego pełnił Charles S. Dewey, wieloletni współpracownik finansowego imperium słynnej rodziny. Po ponad 80 latach bank J.P. Morgan & Co. wraca ponownie do Polski; tym razem już nie w kontekście kryzysu, lecz znowu na wyraźne zaproszenie polskich władz.
Niepokojące jest to, że nasz rząd, zamiast deklarowanego zamiaru wprowadzenia równych zasad dla polskich i zagranicznych podmiotów, w tak wyraźny sposób faworyzuje światowych potentatów. Z perspektywy urzędników najważniejsze wydaje się jednak to, że sprowadzenie J.P. Morgan & Chase poprawi wizerunek Polski, wzmocni pozycję Warszawy wśród stolic regionu oraz stworzy kilka tysięcy bardzo dobrze płatnych miejsc pracy.
Ukrytym kosztem rozciągnięcia przed amerykańskim bankiem czerwonego dywanu będzie jednak postępującą marginalizacja polskich przedsiębiorców, którzy zamiast oficjalnej wizyty wicepremiera, namawiania do inwestowania i specjalnych ulg mają do czynienia z kontrolami, wzrostem obciążeń i niespełnianiem obietnic.
Przedstawiając założenia swojego równie słynnego, co martwego, planu, Mateusz Morawiecki stwierdzał z ubolewaniem, że Polska ma zaledwie pięć rozpoznawalnych na całym świecie marek. Jego ostatnie działania pokazują jednak, że taki stan rzeczy wcale mu nie przeszkadza, gdyż z przyjemnością wspiera globalnych potentatów. I, niestety, wydaje się, że to nie koniec polityki traktowania zagranicznych inwestorów na specjalnych zasadach.