W krajach Unii Europejskiej panuje powszechne przyzwolenie na branie łapówek przez polityków.
Gdy Unia Europejska stawia pod pręgierzem Polskę za łamanie praworządności i przejmowanie kontroli nad sądownictwem przez PiS, w Rumunii trwa lincz na ludziach walczących z korupcją. Rumuńska partia rządząca zmieniła prawo tak, aby uwolnić swoich czołowych działaczy od zarzutu korupcji. W ekspresowym tempie – w dwa dni – posłowie i senatorowie przyjęli ponad 237 poprawek do prawa antykorupcyjnego. Jedna z nich pozwala skazywać decydentów za łapówki lub defraudacje, tylko jeżeli ten, kto podjął decyzję, odniósł z niej osobiste korzyści. Ten zapis wprost ma ratować skórę szefa partii socjalistycznej Liviu Dragnea, który skazany został za zgodę na zatrudnianie partyjnych sekretarek na fikcyjnych etatach w jednej z rządowych agencji.
Jeszcze bardziej kuriozalna jest poprawka, która pozwala urzędnikom brać łapówki (tak!), jeżeli zarabiają na posadzie publicznej mniej niż 1,9 tys. lei (ok. 1,8 tys. zł). Dodatkowo skazanym, którzy ukończyli 60 lat, darowuje się dwie trzecie kary. A maksymalny wyrok za korupcję obniżono z 7 do 5 lat.
Rada Europy i Komisja Wenecka apelowały do większości parlamentarnej w Rumunii, aby poczekała z głosowaniem nad tymi przepisami, ale to tyle. Siła protestów w tej sprawie nie miała nawet 10 proc. mocy tych nacisków, które wywierane są na Polskę. Dzieje się tak dlatego, że w kulturze polityków Unii Europejskiej panuje akceptacja dla działań korupcyjnych. Na przykład na początku XXI wieku bez problemu przyjęto kandydaturę Jacques Barrota na wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej, chociaż był w 2000 r. skazany przez francuski sąd na dwa lata więzienia z zawieszeniem na 8 miesięcy za przelanie 25 mln franków (3,8 mln USD) rządowych pieniędzy na konto swojej partii. Barrot kontynuował karierę polityczną, bo ułaskawił go jego partyjny kolega, ówczesny prezydent Francji Jacques Chirac. Od tego czasu francuscy dziennikarze nie mogli – zgodnie z prawem – pisać, że był przestępcą.
Sama Unia Europejska z uporem godnym lepszej sprawy ścigała wszystkich sygnalistów. 20 marca 2004 r. policja w Brukseli wparowała do mieszkania Hansa-Martina Tillacka, dziennikarza tygodnika „Stern”. Skonfiskowano należące do niego komputery, telefony komórkowe, archiwum dokumentów, a także notesy, wyciągi z konta i billingi. Tillacka przewieziono do jego biura, gdzie również dokonano rewizji i przez 10 godzin przesłuchiwano bez udziału adwokata. Wszystko po to, aby dowiedzieć się, kto wyniósł mu informacje o korupcji w UE.
Od tamtego czasu wiele się nie zmieniło. Skorumpowani eurokraci lepiej tylko ukrywają to, jak kradną publiczne pieniądze. Sprawiedliwość w wydaniu europejskim ma dotyczyć tylko zwykłych ludzi. Ci, którzy są na świeczniku, mają niepisany immunitet. Jeżeli to nie zostanie zmienione, to demoralizacja, która jest skutkiem tego podejścia, doprowadzi w końcu do zniszczenia Unii Europejskiej.