e-wydanie

7.6 C
Warszawa
czwartek, 18 kwietnia 2024

Finansowanie mediów publicznych – do zmiany

Abonament pomyślany jako swoisty podatek od posiadania radia i telewizora jest skrajnie nieefektywny, społecznie nieakceptowalny i należy od niego odejść.

 Głosowanie nad 2 mld zł dotacji dla mediów publicznych (głównie TVP) zostało skutecznie przykryte z jednej strony festiwalem cynicznego populizmu ze strony opozycji (żądanie przekazania tej sumy „na onkologię”), z drugiej zaś „middle finger gate” posłanki Joanny Lichockiej. Daruję tu sobie komentowanie tej sejmowej małpiarni, – dlaczego jednak w ogóle Sejm (nie pierwszy raz zresztą) postanowił przyznać TVP dodatkowe pieniądze? Na „partyjną propagandę”? Cóż, jaka jest telewizja Kurskiego, każdy widzi, choć moim zdaniem nie odbiega ona w swej stronniczości znacząco od tego, co wyrabiało się za PO czy wcześniej SLD- PSL – ale to na marginesie. W każdym razie oficjalnym uzasadnieniem dla dotacji była konieczność zrekompensowania publicznym nadawcom utraconych wpływów z abonamentu. Problem jest na tyle poważny, że warto zastanowić się nad funkcjonowaniem i finansowaniem państwowych rozgłośni.

Otóż w tej chwili mamy model dysfunkcjonalny i chory, zasadzający się ponadto kompletnej fikcji głoszącej, iż „media publiczne” (czy też w obecnej nomenklaturze „narodowe”) są jakimś osobnym, niezależnym bytem realizującym bliżej niesprecyzowaną „misję” (zbiór pobożnych życzeń zawartych w ustawie o radiofonii i telewizji). Obecnie media te są finansowane z trzech głównych źródeł: abonamentu, reklam i budżetowych dotacji, przy czym ściągalność abonamentu od lat pozostaje na wysoce niezadowalającym poziomie. Dość powiedzieć, że wg danych Poczty Polskiej w 2018 r. na 13,5 mln gospodarstw domowych zarejestrowane odbiorniki RTV miała ledwie połowa z nich – 6,6 mln. Dalsze 55 proc. (3,6 mln) z owych 6,6 mln gospodarstw było zwolnionych z opłaty. Teoretycznie więc abonament powinno uiszczać co najmniej 3 mln gospodarstw domowych, tymczasem nic z tego. Płaci zaledwie niecały milion, co w 2018 r. dało nędzne 777 mln zł. Trzeba dodać, iż ściągająca abonament Poczta Polska szacuje, że odbiorniki znajdują się ogółem w ok. 96 proc. gospodarstw domowych, tyle że nie są zgłaszane. I stąd właśnie wzięły się te 2 mld dla TVP – mają one po prostu „wyrównać” tę lukę.

Gołym okiem widać zatem, że abonament pomyślany jako swoisty podatek od posiadania radia i telewizora jest skrajnie nieefektywny, społecznie nieakceptowalny i należy od niego odejść. Warto przypomnieć, że wielkie „tąpnięcie” ściągalności nastąpiło po pamiętnej wypowiedzi premiera Donalda Tuska z 2008 r.: „Abonament jest archaicznym sposobem finansowania mediów publicznych, haraczem ściąganym z ludzi. Dlatego rząd będzie zabiegał o poparcie do jego zniesienia” − co wiele osób odebrało jako przyzwolenie na zaniechanie płacenia. W ciągu kilku lat wpływy z abonamentu spadły z 930 mln zł w 2007 r. do 504 mln w 2011. Ci, którzy uwierzyli Tuskowi, srodze się zresztą zawiedli, bo Poczta Polska ruszyła z akcją windykacyjną, ściągając zaległe opłaty wraz z odsetkami – a były to często kwoty rzędu 1,5 tys. zł i więcej. W efekcie od 2013 r. wpływy oscylują powyżej 700 mln zł.

Jak to wygląda w innych państwach? Modele finansowania nadawców publicznych są różne, ale nigdzie nie ma takiego misz-maszu, jak u nas. Zasadniczo wśród członków Europejskiej Unii Nadawców (EBU) dominują dwa rozwiązania: albo przewaga abonamentu, albo finansowanie budżetowe – oba z ewentualnymi domieszkami innych wpływów, ale wyłącznie w charakterze uzupełnienia. W takich Niemczech abonament płaci każde gospodarstwo domowe, w Finlandii obowiązuje progresywny podatek celowy, a w Hiszpanii finansowanie z budżetu. Wszystkie te rozwiązania mają jedną zaletę: są stabilne i przewidywalne. Na tym tle Polska pozostaje dziwaczną hybrydą, co skutkuje stanem permanentnej niepewności i jest źródłem cyklicznych politycznych awantur. TVP jest również ewenementem, jeśli chodzi o wysokość zysków z reklam – żaden inny nadawca publiczny w Europie nie może się pochwalić takim udziałem wpływów reklamowych w swoim budżecie, co jest pokłosiem trwającej od lat 90. „pełzającej komercjalizacji”.

Nie należę do radykałów, którzy najchętniej media publiczne by sprywatyzowali – nie bez przyczyny inne kraje utrzymują swoich nadawców, do tego skrupulatnie kontrolując strukturę kapitałową w mediach prywatnych. Państwo po prostu nie może wyzbyć się takiego narzędzia, zwłaszcza w epoce wojen informacyjnych. Dlatego w naszych realiach najzdrowszym i najbardziej czytelnym rozwiązaniem byłoby postawienie na bezpośrednie finansowanie mediów publicznych z budżetu. Pora skończyć z fikcją „niezależności” i określić wprost te media jako państwowe. Warto też zastanowić się nad zlikwidowaniem ich odrębności jako spółek i włączyć jako jednostki budżetowe do struktur rządowych – np. MKiDN. Wtedy sytuacja byłaby jasna: są to media rządowe, finansowane z podatków, przedstawiające rządowy punkt widzenia – i na tym właśnie polega ich „misja”. Dla ich wiarygodności i społecznej recepcji nie zrobi to żadnej różnicy, a sytuacja przynajmniej będzie uczciwa i pozbawiona niedomówień.

Najnowsze