Węgry dołączyły do Polski jako kolejny kraj, przeciwko któremu został uruchomiony artykuł 7. traktatu o Unii Europejskiej. Na czyją pomoc może tak naprawdę liczyć Wiktor Orban?
Lewicowa propaganda na całym świecie pracuje nieustannie nad tym, aby stworzyć wizerunek Wiktora Orbana – złowrogiego dyktatora o autorytarnych zakusach. „New York Times” stawia go w jednym szeregu razem z Recepem Tayyipem Erdoganem, co z polskiej perspektywy może się wydawać wręcz śmieszne, lecz słabo znającym stosunki europejskie czytelnikom zza Oceanu już niekoniecznie. Co prawda nikt jak dotąd nie słyszał, aby wzorem Turcji Orban wyprowadzał wojsko na ulicę, krwawo rozprawiał się z opozycją lub też wprowadzał islamskie państwo wyznaniowe, lecz opinia publiczna na zachodzie nie liczy się z faktami. W liberalnej prasie Orban, obok Władimira Putina oraz Jarosława Kaczyńskiego, uzyskał miano jednego z największych wrogów wolności na świecie, którego trzeba jak najszybciej pozbawić władzy.
Fidesz na cenzurowanym
Jak niestety wiadomo, tysiąc razy powtarzane kłamstwo w końcu zaczyna uchodzić za prawdę, dlatego trwająca od momentu przejęcia przez Fidesz władzy w 2010 roku kampania oczerniania Węgier wkroczyła właśnie w decydującą fazę. Parlament Europejski urządził 11 września w Parlamencie Europejskim debatę poświęconą wyłącznie Węgrom i rzekomemu łamaniu przez nie zasad praworządności (określanych także mianem „zasad unijnych”). Jej finałem było wyrażenie zgody na uruchomienie artykułu 7. traktatu o UE, dającego możliwość nałożenia sankcji.
Nie był to pierwszy tego typu przypadek, gdyż wcześniej Polskę „wyróżnienie” to spotkało ze strony Komisji Europejskiej. Zamiarem eurokratów była ewidentnie próba zastraszenia Orbana perspektywą zamrożenia unijnych dotacji oraz polityczną izolacją na kontynencie. Otrzymujący ogromne wynagrodzenia brukselscy politycy są jednak na tyle wyalienowani od rzeczywistości, że nie rozumieją, iż organizując publiczną „chłostę” Węgier, tak naprawdę wzmacniają pozycję rządu w Budapeszcie. W identyczny sposób powtarzane regularnie co kilka miesięcy przesłuchania rządu Prawa i Sprawiedliwości przed Parlamentem Europejskim stały się jednym z filarów ogromnej popularności tej partii w polskim społeczeństwie. Bezpardonowe ataki na rząd Orbana bez cienia wątpliwości przyczynią się do tego, że ten za cztery lata wygra kolejne wybory nad Dunajem.
Unia w ślepym zaułku
Krótkowzroczność polityki Brukseli wynika przede wszystkim z tego, że cały projekt Unii Europejskiej jeszcze nigdy w historii nie był w tak kiepskiej kondycji jak obecnie. Rosnące poparcie dla ugrupowań eurosceptycznych i antyimigranckich oraz nadciągający nieubłaganie „twardy” Brexit sprawiają, że włodarze eurowspólnoty uderzają w swoich wrogów na oślep, nie patrząc na długofalowe konsekwencje tych działań. Gdyby byli bardziej wytrawnymi politykami, zamiast szukać otwartej konfrontacji z władzą cieszącą się w swoim kraju masowym poparciem, staraliby się szkodzić Węgrom pod pozorem wielkiej przyjaźni. Tego rodzaju taktyka przerasta jednak zdolności Timmermansa, Junckera, Tuska czy też Verhofstadta.
O wiele bardziej wytrawnym politykiem jest z pewnością Wiktor Orban, który umiejętnie wygrywa dla swojego kraju przestrzeń do działania. Choć Węgry są członkiem Unii Europejskiej i NATO, węgierski premier stara się zachowywać względnie dobre stosunki także z państwami kwestionującymi dominację Zachodu. Wyrazem tego była jego niedawna wizyta u Władimira Putina, którą lewicowe media starały się przedstawić jako spotkanie dwóch dyktatorów i zdradę wobec Unii Europejskiej. Okazało się przy tym, że gdy z Putinem spotyka się kanclerz Merkel czy też prezydent Macron, nie ma absolutnie żadnego powodu do obaw, lecz gdy to samo czyni przywódca Węgier, mamy do czynienia z autorytarnym sojuszem. Choć to Niemcy budują przy współpracy z Rosją gazociąg Nord Stream II, to właśnie Orbanowi wypomina się udział Moskwy w konstrukcji elektrowni atomowej na Węgrzech.
Włoski sojusznik
Węgry, choć należą do europejskich średniaków, mogą odegrać kluczową rolę w Unii Europejskiej ze względu na swoje nieprzejednane antyimigranckie stanowisko. Nieoczekiwanym sojusznikiem Budapesztu zostały niedawno Włochy, których faktycznym przywódcą jest obecnie minister spraw wewnętrznych Matteo Salvini. Wiktor Orban spotkał się nawet niedawno z włoskim politykiem, aby umocnić wspólny front w ramach Unii Europejskiej. Od czasu zwycięstwa w wyborach Ruchu Pięciu Gwiazd Włochy stały się faktycznym liderem działań na rzecz powstrzymania niekontrolowanego przepływu ludności w Europie i doprowadziły nawet do tego, że statki mafii przemycającej imigrantów zmuszone zostały do korzystania z zupełnie innych tras przerzutowych.
W kwestii niekontrolowanego napływu ludności muzułmańskiej, działania Orbana powinny już dawno stać się wzorem dla polityków Prawa i Sprawiedliwości, którzy jak dotąd, nie znaleźli czasu na to, aby spotkać się z nowymi władzami Włoch. Premier Morawiecki i jego ministrowie, którzy w ramach Unii Europejskiej raczej nie mogą narzekać na nadmiar sojuszników, nie zrobili jak dotąd nic, aby wspólnie z Włochami stworzyć front przeciwko narzucającym wszystkim swoje zdanie Niemcom i Francji. Mija już czwarty miesiąc od zaprzysiężenia nowego rządu Giuseppe Contiego, lecz polskie władze pozostają wobec tego faktu zadziwiająco apatyczne.
O apatii nie można bynajmniej mówić w przypadku Wiktora Orbana, który nie lokuje swojego politycznego kapitału wyłącznie w jednym politycznym sojuszu. Na Węgrzech stacjonuje obecnie 212 żołnierzy amerykańskich, a jednocześnie Wiktor Orban zadbał o to, aby Chiny uruchomiły połączenie kolejowe z Pekinu wprost do Budapesztu, a wspomnianą elektrownię budują na Węgrzech Rosjanie. Jakby tego było mało, premier Węgier rozwija nawet dość egzotyczną współpracę w ramach organizowanych corocznie Światowych Igrzysk Nomadów, na które przybywają m.in. Recep Tayyip Erdogan czy Nursułtan Nazarbajew.
Przepuszczając śmiałe ataki na Orbana, unijni politycy najprawdopodobniej wciąż nie doceniają jego politycznego talentu. To człowiek, który ma ogromne doświadczenie i wie, jak skutecznie stawiać opór zdecydowanie silniejszemu politykowi. W reakcji na coraz wyraźniej zarysowującą się „niesubordynację” Polski, Węgier i innych krajów, Unia Europejska już teraz podjęła starania na rzecz zmiany mechanizmu podejmowania decyzji w ramach wspólnoty, forsując rozwiązania opierające się na ograniczeniu prawa do weta i zwiększające rolę podejmowania decyzji większością głosów. Obecnie prawo weta przysługuje państwom członkowskim m.in. w kwestiach podatkowych lub budżetowych, lecz eurokraci dążą do jego marginalizacji.
Pozornie legalne procedury
Unia Europejska zmierza niechybnie ku modelowi, w ramach którego dominujące kraje będą starały się coraz bardziej narzucać swoje zdanie przy pomocy rozmaitych, pozornie legalnych procedur. Jedną z nich jest właśnie zastosowanie artykułu nr 7. traktatu o UE wobec Węgier. Unijna elita nie bierze jednak pod uwagę tego, że tak naprawdę tworzony przez nią mechanizm odgórnej kontroli może zostać wykorzystany przeciwko niej samej. We Francji czy też Holandii siły uniosceptyczne były o krok od zwycięstwa i niewiele brakowało, aby układ sił w Unii Europejskiej uległ diametralnej zmianie i dzisiejsi rządzący znaleźli się w opozycji. Stawianie pod pręgierzem Węgier czy też Polski, których polityczni liderzy mówią głośno to, co wiele osób na Zachodzie boi się głośno powiedzieć, przynosi efekt odwrotny do zamierzonego. Wiktor Orban musi dziś znosić ataki Komisji Europejskiej oraz wielu innych środowisk, lecz wszystko wskazuje na to, że to on wyjdzie z tej konfrontacji zwycięsko.