0.7 C
Warszawa
niedziela, 24 listopada 2024

Izraela miłość do Trumpa

Uznając przynależność wzgórz Golan do Izraela, Donald Trump wykonał ważny krok nie tylko w kierunku zwycięstwa wyborczego Benjamina Netanyahu, lecz także własnej reelekcji w 2020 roku.

Wedle przeprowadzonego jesienią ubiegłego roku badania opinii publicznej, Izrael to po Filipinach najbardziej entuzjastycznie nastawiony wobec Stanów Zjednoczonych kraj na całym świecie. Jeśli uwzględnimy fakt, że każdego roku amerykański rząd przeznacza na swojego najważniejszego sojusznika ponad 3 mld dolarów, nie wydaje się to wcale zaskakujące. Na uwagę zasługuje jednak fakt, że dawno niespotykane rekordy popularności bije w Izraelu także Donald Trump. Wspomniane badanie wykazało, że aż 82 proc. Izraelczyków żyjących w Izraelu ma zaufanie do sposobu, w jaki amerykański przywódca zarządza globalnym porządkiem, a aż 53 proc. wyraziło przekonanie, że w ciągu ostatnich dwóch lat Stany Zjednoczone zrobiły znacznie więcej dla światowego ładu niż we wcześniejszym okresie.

Prezent za prezentem
Popularność Donalda Trumpa w Izraelu nie jest w żaden sposób dziełem przypadku. To owoc starannie przygotowanego planu oraz konsekwentnej polityki prowadzonej co najmniej od kilku lat. W historii Stanów Zjednoczonych nie było jak dotąd prezydenta, którego córka świadomie przeszłaby na judaizm. Trump zasypuje nieustannie Izrael kolejnymi politycznymi podarkami. W grudniu 2017 roku uznał Jerozolimę stolicą żydowskiego państwa, przenosząc do niej ambasadę USA. Konsekwentnie odmawia przyznania Palestyńczykom statusu uchodźców oraz ogranicza pomoc dla Autonomii Palestyńskiej. Swoją pierwszą zagraniczną podróż odbył wprawdzie do Arabii Saudyjskiej, lecz zaraz potem wybrał się do Izraela, gdzie witano go w sposób niezwykle entuzjastyczny. Walczący o kolejne zwycięstwo w wyborach, premier Izraela Benjamin Netanyahu zdecydował się nawet na użycie wizerunku amerykańskiego prezydenta w swojej kampanii wyborczej. Na bilbordach, które pojawiły się w całym Izraelu, Netanyahu ściska dłoń Trumpa, pragnąc tym samym podkreślić łączące ich szczególnie bliskie więzi. Nie jest to tylko zwykła socjotechnika; obu polityków łączy rzeczywista wspólnota interesów i znajomości. Benjamin Netanyahu zna się dobrze z prezydenckim zięciem, Jaredem Kushnerem. Naturalnym łącznikiem pomiędzy obu politykami jest też bliski współpracownik Trumpa Sheldon Adelson, który nie tylko od lat popiera Netanyahu, lecz także wspomagał finansowo związane z nim izraelskie media. Oprócz nich wymienia się także obecnego ambasadora USA w Izraelu, a wcześniej prawnika obecnego prezydenta Davida Friedmana, który przez lata prowadził zbiórki na rzecz żydowskich osadników na zachodnim brzegu Jordanu. Kiedy weźmiemy to wszystko pod uwagę, przestaje dziwić fakt, że zaledwie dwa tygodnie przed wyborami parlamentarnymi w Izraelu Benjamin Netanyahu wybrał się w kolejną podróż do Stanów Zjednoczonych, aby pokazać się w otoczeniu Donalda Trumpa. Na tego rodzaju zabiegu zyska zresztą nie tylko obecny premier Izraela, lecz także amerykański prezydent, który wspierając swojego partnera z Bliskiego Wschodu, poprawi jednocześnie swój wizerunek. Wyborcami Partii Republikańskiej, o której względy zabiega Trump, są w sporej mierze członkowie wspólnot ewangelickich, które cechują się daleko posuniętym syjonizmem. Z perspektywy swojego elektoratu prezydent USA udziela więc wsparcia kluczowemu sojusznikowi, na dodatek pomagając idei o charakterze wręcz religijnym.

Te same metody
Jedną z ważnych przyczyn zwycięstwa Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich było bez wątpienia postawienie na bliski sojusz z Benjaminem Netnayahu. Urzędujący nieprzerwanie od 10 lat polityk, miał bardzo niekorzystne relacje z prezydentem Barrackiem Obamą, co w pewnym ograniczonym stopniu rzutowało na relacje pomiędzy obu krajami. Wiedząc, jak dużą rolę w amerykańskiej polityce odgrywa lobby żydowskie oraz syjonizm środowisk protestanckich, Trump udzielił w trakcie kampanii szeregu obietnic (m.in. o przeniesieniu ambasady do Jerozolimy), skrzętnie zagospodarowując tym samym niemałą liczbę głosów oraz przychylność wpływowych grup. Obu polityków: Turmpa i Netanyahu, łączy także sposób, w jaki zdobywali w ostatnich latach popularność. W przypadku Donalda Trumpa, który wprawdzie sam przynależy do elity ze wschodniego wybrzeża, sukces przyniosła antyestablishmentowa retoryka szczególnie trafiająca do białej, chrześcijańskiej ludności zamieszkującej centralne i południowe stany. To właśnie dla nich amerykański prezydent renegocjował umowy handlowe z Kanadą i Meksykiem oraz obiecał budowę muru na granicy z Meksykiem. W analogiczny sposób Benjamin Netanyahu od lat zabiega przede wszystkim o głosy Żydów ortodoksyjnych oraz zeświecczonych Żydów przybyłych z Europy Wschodniej (w tym Polski), wykorzystując ich opozycyjne nastawienie wobec elit tworzonych m.in. przez aszkenazyjskich Żydów z Europy Zachodniej. W ramach stosowanego przez siebie populizmu, Netanyahu sięga więc po hasła nacjonalistyczne i antypolskie, zyskując tym samym w oczach wyborców jako ludowy trybun, który nie boi się nazywać rzeczy po imieniu. Co ciekawe, popularność Donalda Trumpa w Izraelu jest znacznie większa niż ta, jaką cieszy się w swojej własnej ojczyźnie. Wedle badań opinii publicznej opublikowanych przez magazyn Politico, zaledwie 41 proc. Amerykanów jest przekonanych do tego, że obecny prezydent wykonuje dobrą robotę. Biorąc pod uwagę ostatnie miesiące, jest to jeden z najgorszych wyników, który wprawdzie nie przekreśla szans na reelekcję w 2020 roku, lecz nie daje także gwarancji spokoju.

Izrael uwielbia, świat nienawidzi
Dokonane przy pomocy konta na Twitterze uznanie zwierzchności Izraela nad wzgórzami Golan przyczyniło się jeszcze bardziej do umocnienia dotychczasowej tendencji, w ramach której im bardziej Izrael uwielbia Donalda Trumpa, tym bardziej rośnie niechęć do niego na całym świecie. Zajęte w czasie wojny arabsko-izraelskiej w 1967 roku niewielkie (1,2 tys km2), lecz strategicznie ważne terytorium, nie zostało jak dotąd uznane przez żadną, liczącą się światową potęgę. Decyzja Trumpa spotkała się z negatywnym przyjęciem całej międzynarodowej wspólnoty, lecz z jego perspektywy najważniejsze wydają się nastroje panujące w Izraelu. Tego typu podejście nie powinno ostatecznie budzić żadnego zdziwienia, gdyż każdy polityk zabiega przede wszystkim o uznanie tych grup społecznych, które zapewnią mu głosy w wyborach. Cały świat może więc Trumpa szczerze nienawidzić, najważniejsze, że kocha go Izrael i wspierający go całym sercem amerykańscy syjoniści. Mimo wszystko decyzja Trumpa o uznaniu izraelskiej zwierzchności nad wzgórzami Golan może mieć dla niego wiele negatywnych reperkusji. Jednostronna decyzja USA w tym zakresie jeszcze bardziej podważyła i tak już silnie nadwerężone partnerstwo w ramach sojuszu transatlantyckiego. Unia Europejska stoi nadal na twardym stanowisku, że nie uzna władzy Izraela nad spornym terytorium, podobnie jak nadal odmawia oficjalnego uznania Jerozolimy stolicą. Jedynym krajem, który jak dotąd wyłamał się z tego stanowiska, jest Rumunia, której premier oświadczył, że jest gotów przenieść służby dyplomatyczne z Tel Awiwu. W tym kontekście może się także pojawić kłopotliwa sytuacja dla Polski, która starając się o utworzenie amerykańskiej bazy wojskowej nad Wisłą, znajdzie się zapewne pod presją, aby uznać decyzję Trumpa i wyłamać się ze wspólnego stanowiska całej Unii. Donald Trump zawiódł nieco Izrael, wycofując się z Syrii, lecz swoją decyzją ws. wzgórz Golan sprawił, że jego notowania znacząco wzrosły. Kto wie, ile jeszcze prezentów będzie musiał sprawić do końca swojej kadencji (i w razie ewentualnej reelekcji w przyszłym roku)?

FMC27news