VW wyszedł bez szwanku
Byłemu dyrektorowi generalnemu Audi Rupertowi Stadlerowi postawiono zarzuty za udział w dieselgate, lecz cztery lata po wybuchu afery widać wyraźnie, że grupa Volkswagen wyszła z niej bez większego szwanku.
Prokuratura w Monachium postawiła Stadlerowi zarzut świadomego dopuszczenia do sprzedaży kilkuset tysięcy samochodów marki Audi, Volkswagen i Porsche, w których zastosowano oprogramowanie fałszujące rzeczywistą emisję niebezpiecznych dla środowiska substancji. Oskarżyciele ustalili, że dyrektor generalny znanej firmy wiedział o dokonywanym fałszerstwie, a mimo to nie uczynił nic, aby mu zapobiec. W ten sposób na rynek miało trafi ć ok. 250 tys. wadliwych egzemplarzy audi, 112 tys. porsche oraz 72 tys. volkswagenów. Wiadomo, że na razie Stadler nie przyznał się do stawianych mu zarzutów.
Oskarżeni dyrektorzy i prezesi
Cała sprawa wyszła na jaw we wrześniu 2015 roku, wywołując wielki skandal w szczególności w Stanach Zjednoczonych, gdzie sprzedano najwięcej wadliwych aut. W jej efekcie cała grupa Volkswagen została zmuszona do zapłaty odszkodowań oraz naprawy usterek, których łączny koszt wyniósł blisko 30 mld dolarów. Jednym z głównych oskarżonych w procesie, który ruszył przed sądem w Monachium, pozostaje Rupert Stadler, a wraz z nim także dwaj inni dyrektorzy Wolfgang Hatz i Giovanni Pamio oraz inżynier Henning L. O tym, jak bardzo poważne zarzuty ciążą na Stadtlerze świadczy przede wszystkim to, że został aresztowany już w czerwcu zeszłego roku. Co ciekawe, Audi początkowo zamierzało przedłużyć z nim kontrakt, lecz wycofało się w momencie, gdy trafił za kratki. Były dyrektor generalny Audi to jak na razie najwyższa rangą w całej grupie Volkswagen osoba, której postawiono tak poważne zarzuty. Wkrótce może się to jednak zmienić, gdyż równolegle trwają także postępowania m.in. przeciwko obecnemu prezesowi Volkswagena Herbertowi Diessowi, prezesowi Porsche Hansowi Dieterowi Pötschowi oraz byłemu prezesowi Volkswagena Martinowi Winterkornowi. Ciążące na nich zarzuty dotyczą przede wszystkim tego, że posiadając wiedzę o nadużyciach w zarządzanych przez siebie spółkach zbyt późno powiadomili o nich klientów oraz władze. Tłumaczenia szefostwa koncernu sprowadzają się obecnie do tego, że nie zdawali sobie oni sprawy z tego, że cała sprawa może być tak bardzo istotna.
Życie Ruperta Stadlera od czasu postawienia mu zarzutów przybrało niezwykle zmienny charakter. Pomimo dość oczywistej odpowiedzialności za Dieselgate grupa Volskwagen początkowo proponowała mu nawet odprawę w wysokości 7 mln euro za wcześniejsze odejście z pracy. Następnie przez dokładnie 144 dni siedział w areszcie, a ponad pół roku po opuszczeniu go postawiono mu bardzo poważne zarzuty. Dziś nie ulega wątpliwości, że były dyrektor generalny niemieckiego koncernu poniesie dość surową karę i raczej trudno będzie kontynuować karierę na tak eksponowanym stanowisku. W ostatecznym rozrachunku aferę dieselgate trudno jednak uznać za wydarzenie, które wstrząsnęłoby niemieckim potentatem do samych podstaw. Według oficjalnego raportu w 2018 roku grupa Volkswagen wypracowała zysk w wysokości 17,1 mld euro. Przekładając to na dotychczasowe koszty związane ze skandalem fałszowania emisji szkodliwych środków, cała grupa zapłaciła cenę w postaci mniej więcej dwuletnich zysków z prowadzonej działalności. Choć dla wielu innych firm tak wielka skala odszkodowań oznaczałaby faktyczne bankructwo, Volkswagen wciąż trzyma się mocno i nie widać żadnych większych symptomów jakiegokolwiek większego kryzysu. Gigant z siedzibą w Wolfsburgu to wciąż największe przedsiębiorstwo w Niemczech, generujące przychody o wartości ponad 260 mld euro rocznie. Pod względem wartości spółka plasuje się zaś na 18. miejscu wśród wszystkich firm świata.
Niemieckie oczko w głowie
Volkswagen stanowi w ostatnim czasie prawdziwe oczko w głowie niemieckich władz, gdyż jest najsilniejszą i najbardziej rozpoznawaną globalną marką wywodzącą się z Niemiec. Ogromne kłopoty Deutsche Banku, a przez to także całego sektora bankowego nad Renem sprawiły, że przemysł samochodowy stał się absolutnie najbardziej kluczową branżą niemieckiej gospodarki. Nie dziwi więc, że niemiecki rząd we współpracy z Brukselą czyni wszystko, co może, aby zapewnić niemieckim producentom aut możliwie jak najlepsze warunki zbytu na całym świecie. Ostatnie umowy handlowe zawierane przez Unię Europejską zostały skonstruowane przede wszystkim z myślą o przemyśle samochodowym. Najlepszym tego przykładem jest chociażby umowa z krajami Mercosur (czyli Brazylią, Argentyną, Paragwajem i Urugwajem), w ramach której w zamian za bardzo korzystne warunki eksportu europejskich aut południowoamerykańskie państwa otrzymały szeroki dostęp do unijnego rynku żywności pomimo tego, że wytwarzany w nich drób, wieprzowina czy też wołowina na ogół nie spełniają podstawowych standardów przestrzeganych surowo na Starym Kontynencie. Podobny kształt miała podpisana w lutym tego roku umowa handlowa z Japonią, która wprawdzie sama jest jednym z największych eksporterów aut na świecie, lecz w zamian za obniżenie ceł przez Unię zgodziła się na analogiczny krok wobec aut importowanych z Europy. Podczas gdy USA i Chiny prowadzą obecnie zaciekłą wojnę handlową i technologiczną, w której na pierwszy plan wysuwa się przede wszystkim branża informatyczna oraz nowe technologie, Niemcy wyraźnie nie dotrzymują im kroku, stawiając głównie na branżę motoryzacyjną. Między innymi właśnie z tego powodu nie należy się spodziewać, aby afera dieselgate mogła zaszkodzić Volkswagenowi w jakikolwiek większy sposób poza skazaniem kilku przedstawicieli kadry zarządzającej. Największe zagrożenie dla niemieckiego giganta stanowią tak naprawdę pozwy składane poza granicami, jak choćby ostatnio we Włoszech, które mogą okazać się bardzo kosztowne.
Zszargana reputacja
W całej sprawie najbardziej dziwi jednak to, że pomimo strat wizerunkowych i finansowych, które wiązały się z ujawnieniem dieselgate grupa Volkswagen nadal nie wyciągnęła odpowiednich wniosków. W ciągu ostatnich kilku lat media informowały o co najmniej kilku kolejnych nadużyciach i oszustwach, których dopuściła się niemiecka firma. Pod koniec 2018 roku okazało się, że Volkswagen sprzedawał przedprodukcyjne auta testowe jako nowe, które dopiero co opuściły linię produkcyjną. Zamiast podjąć się próby odbudowy zaufania do własnej marki poprzez krystalicznie czystą i transparentną politykę władze grupy nadal nie dają jasnego przekazu, iż dieselgate było tylko wypadkiem przy pracy. Tego rodzaju postawa z pewnością nie pomoże jej przezwyciężyć kłopotów, które ją spotkały. Najgorszy czas dla Volkswagena, pomimo nowych pozwów na całym świecie, z pewnością już przeminął. O wiele większym wyzwaniem dla grupy z Wolfsburga może się za to okazać wyraźne zapóźnienie względem producentów z Chin, Korei Południowej czy też USA w zakresie produkcji aut elektrycznych. Ten błyskawicznie rozwijający się sektor był w ostatnich latach wyraźnie zlekceważony przez europejskich producentów aut, którzy będą musieli zainwestować ogromne środki, aby nie zostać zmarginalizowanym. Niestety, w przypadku Volkswagena całkiem spora część kapitału potrzebnego do inwestycji została ostatnio skonsumowana na zapłacenie wysokich kar związanych z dieselgate.