12.5 C
Warszawa
czwartek, 25 kwietnia 2024

Nieplanowany odwrót

Czy PiS wycofa się z zakazu handlu w niedzielę?

 Konserwatywny premier Węgier Viktor Orbán, który wraz ze swoją partią Fidesz zdominował tamtejszą scenę polityczną, to dla większości polityków PiS wzór do naśladowania. Rząd Orbána na jesieni 2014 r. wprowadził zakaz handlu w niedzielę. Dwa lata później, na wiosnę 2016 r., węgierski premier wycofał się z tego pomysłu. Tłumaczono, że nie udało się przekonać węgierskich rodzin, aby ten dzień spędzały razem. Faktycznie powodem były poważne straty dla gospodarki. W ciągu roku ustawa pozbawiła pracy 15 tys. osób (ok. czterech procent zatrudnionych w handlu) i spowodowała zamknięcie ok. 2,5 tys. sklepów.

W Polsce w 2018 r. wprowadzono dwuletni plan dochodzenia do praktycznie pełnego zakazu. W 2020 r. ów zakaz będzie całkowity z wyłączeniem siedmiu niedziel. Zakaz zakazem, ale spokojnie pracuje sobie w niedzielę sieć dyskontów Żabka licząca ok. sześciu tysięcy placówek.

Sieć bowiem jest też placówką pocztową, nie podlega więc pod ustawowe zakazy. Związek zawodowy „Solidarność” domaga się likwidacji tej luki prawnej i przygotowano już stosowny projekt zmian w prawie. Prace nad nim jednak wstrzymano, bo właścicielem sieci Żabka jest amerykański fundusz CVC Capital Partners, w obronie interesów którego interweniować miała ambasador USA w Polsce Georgette Mosbacher. W PiS pojawiają się więc głosy, aby zamiast zaostrzyć, to zliberalizować ustawę i zezwolić na pracę w niedzielę studentom i emerytom. Chodzi nie tylko o korzystny wydźwięk medialny, ale także świadomość, iż zbliża się „spowolnienie gospodarcze” lub nawet kryzys, jak to publicznie przyznał sam Jarosław Kaczyński. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej milczy w odpowiedzi na pytanie, czy pracuje nad zmianami w ustawie o zakazie handlu w niedzielę. Analizując jednak wypowiedzi polityków PiS i publikacje prasowe, nasuwa się przypuszczenie, że zasadniczym problemem jest tylko to, jak przedstawić zliberalizowanie ustawy o zakazie handlu w niedzielę, by nie było to odebrane jako porażka rządzącej prawicy.

Siła argumentów czy argument siły?
Wprowadzenie zakazu handlu w niedzielę PiS uzasadniał koniecznością dbania o wszystkich pracowników, którzy powinni mieć prawo do wypoczynku w niedzielę. Faktycznie na wprowadzenie zakazu handlu w ten dzień od lat naciskał Kościół katolicki i najsilniejszy w Polsce związek zawodowy „Solidarność”. Jednym z argumentów za wprowadzeniem zakazu było przekonanie, że uderzy on w duże sieci supermarketów, pozwalając przy tym zarobić małym rodzinnym sklepikom. Faktyczne skutki były odwrotne. Zarobiła wspomniana sieć dyskontów Żabka, a także… stacje benzynowe, które poszerzyły asortyment o podstawowe produkty spożywcze. Ucierpiały centra handlowe i tamtejsze restauracje. Wszystko to zaś uderzyło tych, którzy z różnych przyczyn, np. łączenia pracy z nauką, pracowali niedzielami. Stąd pomysł, żeby przywrócić możliwość pracy w niedzielę w sklepach studentom i emerytom. Ta zmiana miałaby jednak tylko obowiązywać w małych sklepach osiedlowych, a nie w sieciach handlowych, które nadal mają pozostać zamknięte. Z drugiej strony na PiS mocno naciska „Solidarność”, która chce uniemożliwić działanie w niedzielę „placówek pocztowych” takich jak Żabki. A przynajmniej doprowadzić do tego, że mogłyby działać tylko wtedy, gdy właściciel tego dnia stoi za ladą.

Polacy nie chcą zakazów
W starciu lobbystów o zniesienie zakazu bądź jego zaostrzenie większe szanse mają ci pierwsi. Powody są dwa. Po pierwsze, jak wskazują badania opinii publicznej, regularnie ponad połowa Polaków sprzeciwia się zakazowi handlu w niedzielę. Popiera go zaś tylko 26 proc. pytanych. Takie badania powodują, że PiS nie będzie już ulegał naciskom i forsował w parlamencie rozwiązań prawnych, których nie chcą Polacy. Argument za tym, by przeprowadzić, podobnie jak na Węgrzech, taktyczny odwrót od obowiązującego zakazu, jest nader prosty. Najważniejsi politycy PiS już otwarcie mówią, iż rząd przygotowuje się na walkę z gospodarczym spowolnieniem. Tymczasem zakaz handlu w niedzielę uchwalono w czasie gospodarczej hossy. W wypadku spowolnienia gospodarczego kilkadziesiąt tysięcy dodatkowych miejsc pracy jest nie do pogardzenia.
Na koniec 2018 r. w Polsce działało 339 880 sklepów, czyli o ponad 15 tys. mniej niż 2017 r. A to skutek tylko pierwszych dziewięciu miesięcy działania zakazu. Politycy PiS zresztą już na głos kombinują, jak wycofać się z kłopotliwego zakazu, nie tracąc twarzy.

„Warto zastanowić się, w jakim zakresie zakaz powinien obowiązywać w sezonie w miejscowościach turystycznych, bo dziś jest z tym problem. Np. w Austrii, we Francji są przepisy wyłączające zakaz handlu w miejscowościach turystycznych w pewnych miesiącach” – mówił na początku listopada jeden z wiceministrów w rządzie Morawieckiego. Właśnie takiego rozwiązania można spodziewać się przy zmianach w obowiązującym prawie. Byłyby one teoretycznie tylko doprecyzowaniem istniejących przepisów. Na przykład dziś może w niedzielę sprzedawać właściciel sklepu, ale nie jest już jasne, czy mogą w nim pracować w ten dzień jego bliscy, np. żona, dzieci czy rodzice. Do tego dodano by możliwość pracy studentów i emerytów. Z badań Kantar Millward Brown wynikało bowiem, że ok. 80 tys. z 400 tys. pracujących w handlu łączy pracę z nauką. Dla nich praca w weekendy była wygodna. Ile takich osób jest dokładnie – tego nie wiadomo. Na razie mamy w Polsce jeszcze rynek pracownika i mogli sobie znaleźć zajęcie w innych branżach, nieobjętych zakazem.
Z opublikowanych kilka tygodni temu badań agencji konsultingowo-badawczej Danae wynika, że zakaz handlu zarówno dla emerytów, jak i studentów skutkował zmniejszeniem dochodów. Popyt na pracę emerytów, gdy zakazano handlu w niedzielę, zwyczajnie spadł. „Emerytowani rozmówcy oceniali swoje szanse na rynku pracy jako mniejsze niż młodszych pracowników, stąd praca w niedziele (ciesząca się mniejszym zainteresowaniem np. wśród niektórych rodziców małych dzieci) stanowiła dla nich szansę zarobku” – twierdzą autorzy raportu.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze