0.3 C
Warszawa
czwartek, 26 grudnia 2024

Kurs na kryzys

Co się wydarzy?

Tempo wzrostu gospodarczego Polski spada: prognozy obniżył właśnie Narodowy Bank Polski. Jak długo to potrwa i jak głęboki będzie to spadek.

Narodowy Bank Polski ( NBP) oficjalnie potwierdził, że nadchodzi spowolnienie gospodarcze. Wzrost Produktu Krajowego Brutto (PKB) ma wynieść w 2020 r. 3,6 proc., a w kolejnym roku jedynie 3,3 proc. Na to ma się nałożyć także relatywnie wysoka inflacja (czyli realna utrata wartości pieniędzy), która w 2020 r. ma wynieść 2,8 proc. Faktycznie oficjalny wskaźnik inflacji już dawno przestał być miarodajny. Podwyżki cen żywności w ostatnich latach bliższe są dwucyfrowym. Torturowanie danych przez Główny Urząd Statystyczny, aby inflacja nie szokowała, zaczyna już przypominać powoli dowcip z PRL-u, w którym inflacji nie było, bo jak drożała żywność, to taniały lokomotywy. „Nadchodzi zima” – to hasło promujące pierwszy sezon kultowego dziś serialu HBO „Gra o tron”. Symbolizowało nie tylko zmianę pory roku i pogody, ale także niekorzystne wydarzenia. Podobnie jest z polską zimą gospodarczą. Musimy zwalczyć nie tylko spowolnienie, ale także poradzić sobie z narastającym problemem niewypłacalności Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Składki na ZUS są coraz większe, a wypłacane emerytury coraz mniejsze.

Kryzys planowy
Gospodarka ma to do siebie, że rozwija się cyklicznie. W skrócie po czasach hossy następuje spowolnienie i bessa. Za pierwszą relację z cyklu koniunkturalnego uchodzi biblijna opowieść o śnie faraona: 7 krowach tłustych i 7 krowach chudych. Józef wytłumaczył jego znaczenie tak, że w czasie 7 lat koniunktury trzeba przygotować się na 7 lat kryzysu. W Polsce po 1989 r. pierwszy kryzys mieliśmy w latach 2000–2001. Technicznie rzecz biorąc było to spowolnienie gospodarcze. Z kryzysem mamy bowiem do czynienia, gdy PKB w gospodarce spada dłużej niż przez jeden kwartał. Kolejne spowolnienie miało miejsce w latach 2008– 2009, wówczas premier Donald Tusk przekonywał, że byliśmy „zieloną wyspą” w Europie, którą kryzys ominął. Późniejsze badania wykazały jednak, że majstrowano przy statystykach PKB i jak najbardziej spełniały one kryteria kryzysu. Teraz wypadamy zaś kolejny „dołek”. O spowolnieniu, a nawet kryzysie zaczęli już otwarcie mówić czołowi politycy PiS na czele z Jarosławem Kaczyńskim.

Pytanie, jak owo spowolnienie czy kryzys będzie wyglądać? W 2000 r. Polska nie była jeszcze w Unii Europejskiej. Faktyczna stopa bezrobocia przy spadku wzrostu PKB do poziomu 0 proc. zaczęła wynosić ok. 25 proc. (oficjalne, zaniżone, statystyki podawały 20 proc.). Impulsem do wyjścia z tego dołka była ogromna obniżka podatków zaaplikowana przez… lewicowy, postkomunistyczny rząd Leszka Millera. Dla wszystkich przedsiębiorców prowadzących działalność gospodarczą wprowadzono liniowy, 19-proc. podatek. Dla firm obniżono CIT z 27 proc. do 19 proc. Dodatkowo w 2004 r. Polska weszła do UE i Polacy masowo zaczęli wyjeżdżać za granicę w poszukiwaniu pracy. Rozładowało to problem bezrobocia, aczkolwiek było też porażką, bo w dłuższej perspektywie straciliśmy ponad 2 mln młodych przedsiębiorczych obywateli, którzy dziś budują bogactwo w krajach zachodnich (przede wszystkim na Wyspach Brytyjskich). W 2007 r. rząd PiS przewidując kryzys zdecydował się na wyraźne obniżenie podatków: waloryzacje progów dla zwykłych ludzi i obniżenie składki rentowej. To właśnie te obniżki pozwoliły Polsce rok i dwa lata później względnie suchą nogą wyjść z kryzysu. Dziś jednak drugi rząd PiS w obliczu spowolnienia, zamiast odwołać się do tamtych doświadczeń kombinuje, jakby tutaj ściągnąć pieniądze od przedsiębiorców.

Co się wydarzy?
„Mimo kryzysu będziemy w stanie utrzymać naszą politykę i to w wymiarze społecznym, i w wymiarze rozwojowym” – stwierdził na początku listopada Jarosław Kaczyński. „Pomijam 500+, nikt już tego nie odbierze. Jak jednak wiadomo, rząd PiS na tym nie poprzestał. I widać wyraźnie, że – na sposób południowoamerykański – on połączył to, co jest przyjemne, łatwe i atrakcyjne w lewicowej i prawicowej polityce. Wiadomo, że to się musi skończyć dramatem” – odpowiedział mu błyskawicznie były premier Donald Tusk. O ekonomii mówi się, że wymyślono ją po to, aby astrologia wyglądała na poważną naukę. Inaczej mówiąc, gospodarka jest to złożony proces społeczny, w którym niczego nie można być pewnym. Są jednak pewne rzeczy, które dadzą się wyliczyć. I tak, chociaż formalnie stan finansów polskiego państwa jest bardzo przyzwoity, to faktycznie mamy ogromny problem związany ze starzeniem się społeczeństwa. Polska będzie się wyludniać, a sztywne wydatki budżetu będą rosnąć. Nie trzeba być światowej sławy ekonomistą, aby wiedzieć, że wywoła to kryzys. To dlatego rząd PiS szeroko (od trzech lat przyjmujemy najwięcej imigrantów na świecie – ponad 600 tys. rocznie) otworzył granicę na imigrację zarobkową. Trudno dziś jednak przewidzieć czy ci emigranci zdecydują się pozostać w Polsce i tworzyć nasze PKB na stałe.

Dodatkowym czynnikiem, którego nie można ignorować, jest psychologia. Dziś Polska gospodarka rozwija się głównie dzięki konsumpcji. Jeżeli nagle Polacy w obawie przed kryzysem ograniczą swoje wydatki, to ów kryzys nadejdzie szybciej niż myślimy i będzie bardziej bolesny. To stąd się biorą pohukiwania polityków PiS, a nawet samego Jarosława Kaczyńskiego na przedsiębiorców, żeby nie chomikowali pieniędzy, tylko zaczęli inwestować w gospodarkę. Tadeusz Kościński, nowy minister finansów nawet wypalił, że „Polacy mają w skarpetach 190 mld zł, które nie pracują”. Problem jest w tym, że przedsiębiorcy, chociaż lubią i akceptują ryzyko, działają bardzo racjonalnie. Próba zmuszania ich przez państwo do inwestowania wywoła odwrotny skutek od zamierzonego. Niestety z ust polityków PiS pod adresem przedsiębiorców można było usłyszeć tylko pogróżki. Zabrakło pozytywnego planu, marchewki, chociażby takiej jak w 2007 r., gdy rząd Jarosława Kaczyńskiego zdecydował się obniżyć składkę rentową przedsiębiorcom. W obecnej sytuacji są dobre i złe wiadomości. Dobra jest taka, że spowolnienie w Polsce powinno być łagodniejsze niż w latach 2008– 2009 i 2000–2001.

Zła wiadomość jest taka, że strukturalne problemy polskiej gospodarki takie jak bankructwo systemu ZUS, relatywnie wysokie podatki, a także nieprzyjazny klimat prawny prowadzenia biznesów pozostają bez zmian. Polska przypomina dziś wielki statek płynący po starym kursie wprost na spotkanie olbrzymiej góry lodowej. Kapitanowie są niestety wybierani na krótkie okresy i każdy kolejny na zbliżającą się coraz wyraźniej górę i w konsekwencji zderzenie reaguje: a, to nie za mojej kadencji. Liczb i demografii nie da się wiecznie zakłamywać. Pytanie, czy będziemy ratować się po zderzeniu z górą, czy w końcu ktoś wpadnie na pomysł, aby wcześniej zmienić kurs.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news