e-wydanie

8 C
Warszawa
czwartek, 18 kwietnia 2024

Ruch oporu przedsiębiorców

Gdy piszę te słowa, nie wiadomo jeszcze, jakie rozmiary osiągnie bunt przedsiębiorców w ramach akcji #OtwieraMY, niemniej na interaktywnej mapie widnieje ok. 100 placówek, głównie z branży turystycznej i gastronomicznej – a można zakładać, iż nie wszyscy zgłosili otwarcie swych biznesów operatorom mapy.

Do tego Polska Federacja Fitness zapowiada uruchomienie branży z dniem 1 lutego bez względu na dalsze decyzje rządu, oferując jednocześnie swoim członkom pomoc merytoryczną i prawną. Wiele wskazuje więc na to, że bunt może przybrać skalę masową, szczególnie w turystycznych miejscowościach z południa Polski, najbardziej w tej chwili poszkodowanych lockdownem. Mamy zatem narodziny swoistego „ruchu oporu przedsiębiorców” przeciw rządowym obostrzeniom. Najwyższa pora, bowiem rząd w ostatnich miesiącach dał popis niekompetencji, uderzając na oślep kolejnymi restrykcjami. Rekordem było zaprowadzenie „okresu przedłużonej odpowiedzialności z dodatkowymi obostrzeniami” (jak eufemistycznie nazwano świąteczno-noworoczny lockdown), który ja nazywam „okresem przedłużonej paranoi z dodatkowymi idiotyzmami”.
Generalnie od jesieni rządzący miotają się od ściany do ściany, luzując bądź zaostrzając rygory bez żadnego czytelnego klucza, niejednokrotnie przecząc swym wcześniejszym deklaracjom. Jednym słowem – chaos. Jeszcze 4 listopada premier Morawiecki przedstawił przejrzysty i wyglądający zdroworozsądkowo harmonogram wprowadzania zielonych, żółtych i czerwonych stref, uzależniony od średniej dobowej liczby zakażeń na 100 tys. mieszkańców na przestrzeni 7 dni. Przypomnijmy, że wedle tego planu strefa żółta (z ew. wybranymi czerwonymi powiatami) miała obowiązywać w przypadku, gdy średnia dobowa liczba zakażeń spadnie na przestrzeni 7 dni poniżej 25 na 100 tys. mieszkańców. Otóż tę średnią „wyrabiamy” już od bardzo dawna. W tej chwili średnia dobowa oscyluje wokół 24 przypadków na 100 tys. mieszkańców i od szeregu dni jest względnie stabilna. Polska zatem powinna zostać objęta strefą żółtą (plus punktowo strefy czerwone w powiatach, gdzie wskaźniki zakażeń są wyższe) – a to oznacza m.in. otwarcie lokali gastronomicznych (z zachowaniem rygorów sanitarnych).
Podkreślam: w tej chwili nie ma żadnych rozsądnych przesłanek do utrzymywania drakońskich restrykcji, a frustrację przedsiębiorców pogłębia poczucie niepewności spowodowane brakiem jakiegokolwiek jasnego planu odmrażania gospodarki. Wielu z nich autentycznie znajduje się pod ścianą i ma do wyboru albo otworzyć wbrew wszystkiemu biznes i zacząć zarabiać, albo zbankrutować, tym bardziej, że nie wszyscy załapali się na dziurawe „tarcze” – pominięto chociażby całą agroturystykę. Rząd, który postępuje w ten sposób, zaskakując z dnia na dzień kolejnymi, pisanymi na kolanie, chaotycznymi rozporządzeniami, sam pozbawia się powagi i prosi o kłopoty. Skoro zatem rząd gra w kulki z przedsiębiorcami, to przedsiębiorcy zagrali w kulki z rządem i mają po swojej stronie zarówno klientów, jak i prawo. Mowa tu oczywiście o słynnym wyroku Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Opolu (ale podobnych orzeczeń jest więcej), w którym wskazano, iż zakazywanie działalności gospodarczej może nastąpić jedynie w przypadku wprowadzenia stanu klęski żywiołowej. Tego zaś rząd chce uniknąć za wszelką cenę, musiałby bowiem wówczas wypłacać odszkodowania. Straszy za to karami administracyjnymi i mandatami – tyle że zważywszy na stan prawny, sądy najprawdopodobniej będą te kary oddalać.
Patrząc na sprawę nieco szerzej, co sprawiło, że rząd nagle wycofał się z listopadowego harmonogramu i po raz kolejny dokręcił śrubę? Oficjalnym powodem jest „dmuchanie na zimne” i utrzymanie pod kontrolą liczby zakażeń. Nie sposób jednak nie zauważyć, iż lockdown został ogłoszony tuż po tym, jak na podobny krok zdecydowały się Niemcy i szereg innych krajów Europy Zachodniej. Czyżby zatem poszły jakieś międzynarodowe naciski? Może Morawieckiemu uświadomiono, że bezproblemowa wypłata środków z unijnego Funduszu Odbudowy będzie uzależniona od naszej „solidarności” albo postraszono zamknięciem granic? Doprawdy, trudno znaleźć mi inne racjonalne wyjaśnienie obecnego stanu rzeczy. Jak już kiedyś pisałem, toczy się batalia o to, kto w „nowej rzeczywistości” znajdzie się wśród wygranych, a kto skończy jako bankrut. Sytuacja wygląda dziś tak, że Niemcy ze swoimi rezerwami mogą sobie pozwolić na lockdowny, a Polska nie – w myśl zasady, że nim gruby schudnie, to chudy umrze z głodu. Dlatego otworzenie gospodarki jest naszą racją stanu – i z tego samego powodu Niemcy nie chcą dopuścić, by Polska wróciła do normalności przed nimi. W efekcie obserwujemy dziś pełzającą zagładę rodzimej przedsiębiorczości, a zagraniczne sieci turystyczne, gastronomiczne i hotelarskie tylko czekają na przejęcie rynku. Rozbrzmiewa właśnie ostatni dzwonek, by przerwać to samobójcze szaleństwo, inaczej za rok nowy właściciel wyciągu narciarskiego przywita nas na stoku radosnym „Guten Morgen!”.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze