Świat chciał wiedzieć, co zrobi Putin po zakończeniu prezydenckiej kadencji.
Odejść, aby pozostać – tak brzmi prawidłowa odpowiedź.
Przywiązywanie wagi do dymisji Dmitrija Miedwiediewa to wynik stałej pomyłki pojęciowej Zachodu mierzącego Rosję własną miarą. W kraju, w którym parlament, sądy i rząd, w przeciwieństwie do prezydenta, nie mogą niczego, wszystko jest odwrócone do góry nogami. W rzeczywistości ustąpienie premiera to start kampanii Władimira Putina, którą można nazwać „rozwiązaniem problemu 2024”. Wówczas upłynie ostatnia konstytucyjna kadencja prezydenta, co stawia kremlowskie elity, świat, a w mniejszym stopniu Rosjan przed pytaniem: co dalej? W kraju udawanej demokracji, praworządności i wolnego rynku wszystkie instytucje gwarantujące stabilną zmianę władzy są fasadą. Lub, jak kto woli, potiomkinowską wioską. Na przykład udawane wybory, które o niczym nie decydują, bo istotne rozstrzygnięcia są podejmowane przez Putina i orbitujące wokół niego grupy interesów.
Rosyjska politolog Jekaterina Szulman mówi o tamtejszym ustroju: „Kiedy z naukowego punktu widzenia mówimy o polityce, mamy na myśli grupy interesów. To nie partie, sekty ani ideologia, tylko ludzie zainteresowani zachowaniem oraz pomnożeniem majątku. Takie grupy walczą ze sobą o zasoby finansowe i aktywy gospodarcze, ale gwarancją ich przeżycia jest wpływ na władzę polityczną”. Według Szulman taka właśnie zasada jest „złotym kluczykiem” Putina, który uczynił z siebie gwaranta przetrwania grup interesów. Kreml jest arbitrem w ciągłym konflikcie o kasę, stosując metodę „powstrzymywania i równoważenia”.
Odpowiednikiem w polityce zagranicznej jest zasada divide et impera, lecz w obu przypadkach chodzi o to, aby żaden z kremlowskich klanów nie stał się na tyle silny, aby podporządkować sobie prezydenta. Przecież Putin swoimi dekretami lub częściej nieformalnym sposobem podejmowania decyzji firmuje korzystne rozwiązania biznesowe. Ustrój społeczny i ekonomiczny Rosji opiera się bowiem o „poniatija”, czyli niepisane prawa podejmowania najważniejszych decyzji o losie państwa i jego obywateli podczas kuluarowych uzgodnień grup interesów. Po rosyjsku taki proceder nazywa się „krugowaja poruka”, co można przetłumaczyć na polski: „my wam, wy nam”. Problem w tym, że na czele systemu stoi Putin, bezalternatywny lider, któremu Rosjanie ufają i dlatego ma społeczną legitymację sprawowania władzy. Nie bez kozery spiker fasadowej Dumy Wiaczesław Wołodin powiedział kiedyś: „Nie ma Rosji bez Putina, bo Rosja to Putin”. Taka konstrukcja została nazwana piramidą władzy. Bez prezydenta stojącego na samym wierzchołku tysiące putinków ulokowanych na niższych szczeblach administracji natychmiast straci grunt pod nogami. A raczej możliwości odcinania kuponów od na wskroś korupcyjnego systemu „piłowania” budżetowych bonusów odcinanych od państwowego kapitalizmu. W każdym razie tak mówi lider opozycji Aleksiej Nawalny.
Co zrobić, żeby przetrwał korupcyjny biznes i nasze bezpieczeństwo? Putinowi kończy się ostatnia konstytucyjna kadencja, a trzeba zachować pozory praworządności – myślą oligarchowie. Rosjanie są wprawdzie bierni, ale do czasu. Co zrobimy, gdy wybuchnie straszna rzeź na wzór 1917 r., podczas której nasi pozbawieni hamulców konkurenci wykorzystają społeczne niezadowolenie, aby nas wyrżnąć? Co zrobić, aby zachować władzę? – zastanawia się sam Putin. Gdy dojdzie do najgorszego, ratujące skórę kremlowskie klany rzucą prezydenta na pożarcie gawiedzi, wskazując go jako winowajcę wszystkich nieszczęść. Dlatego jeszcze grudniu 2019 r. Szulman przedstawiała scenariusze rozwiązania problemu. Wariant chiński, czyli konstytucyjne zagwarantowanie Putinowi dożywotniej prezydentury. Wariant białoruski, czyli powstanie nowego państwa: Związku Rosji i Białorusi z Putinem jako federalną głową państwa, której kadencje liczą się od nowa. I wreszcie scenariusz kazachski, który zrealizował Nursułtan Nazarbajew i prezydent formalnie rezygnuje ze stanowiska, które w fasadowych wyborach zajmuje wskazany następca. Aby zabezpieczyć jego lojalność, prerogatywy głowy państwa zostają odpowiednio ograniczone, a ich część powędruje do parlamentu lub innych instytucji obsadzonych ludźmi poprzednika. On sam uzyskuje prawny tytuł ojca narodu i związane z nim przywileje oraz gwarancję nietykalności. Przede wszystkim nadal skupia w ręku wszystkie nici władzy.
Odejść, aby pozostać
I to byłoby wszystko na temat sporu okcydentalistów i słowianofilów o westernizację Rosji w kontrze do tradycji mongolskich chanów. W tym kontekście dymisja Miedwiediewa jest ważna tylko jako instrument otwierający Putinowi drogę politycznego manewru. Jakiego? Idąc tropem kazachskiego kolegi, ustąpienie rosyjskiego rządu poprzedziło coroczne orędzie Putina o stanie państwa, w którym zapowiedział reformę konstytucyjną. Przewidywane zmiany zakładają poszerzenie kompetencji izby niższej Dumy, która otrzyma prawo zatwierdzania składu rządu, co dotychczas było prerogatywą prezydenta. Automatycznie zwiększy się zatem polityczna waga premiera. Głowa państwa zachowa prawo kierowania armią i służbami specjalnymi, ale ich szefów mianuje po konsultacjach z izbą wyższą parlamentu Radą Federacji. Rada Federacji uzyska prawo mianowania sędziów sądu najwyższego i konstytucyjnego, a prezydent prawo kierowania wniosków na temat konstytucyjności ustaw. Najważniejsze, że w konstytucji pojawi się nowy organ władzy. Rada Państwa złożona z wybranych gubernatorów prowincji i najwyższych urzędników administracji federalnej.
Słowem, Putin kończy z prezydencką piramidą władzy. Jak ocenia ukraiński portal Strana.ua: „W zamian proponuje nową konstrukcję rozproszenia kompetencji, tak aby żadna z fasadowych instytucji ani tym bardziej grup interesów nie uzyskała dominującego wpływu na państwo”. Jeśli apetyt nadmiernie wzrośnie, zostanie łatwo powstrzymany przez prezydenta, władzę ustawodawczą, rząd lub sądy. Jednak żadna z instytucji nie będzie jednak na tyle silna, żeby za jej pośrednictwem dokonać zamachu stanu. Proste w założeniu, ale nie odpowiada na zasadnicze pytanie o miejsce Putina w nowym systemie sprawowania władzy. Komentator polityczny Konstanty Eggert ocenia, że urzędujący prezydent ponownie celuje w fotel premiera. „Już w przyszłym roku możemy być świadkami narodzin nowej partii władzy, która wygra planowane wybory do Dumy. Za trzy lata nowa siła desygnuje Putina na szefa rządu, który dzięki wyborowi przez parlament oraz zmniejszeniu uprawnień prezydenta stanie się pierwszą osobą w państwie”.
Ależ nie, mówi ukraiński publicysta telewizyjny Dmitryj Gordon: „ Putin jest zbyt stary i znudzony, aby podołać codziennym, a więc w końcu nużącym obowiązkom premiera”. Dlatego bardzo prawdopodobna jest wersja Jekateriny Szulman, która typuje Putina na przewodniczącego konstytucyjnej Rady Państwa. Nazwa ma w rosyjskiej historii długą tradycję. Za Romanowów, gdy nie istniał parlament, Rada Państwa była najważniejszą instytucją doradczą, łącząc w sobie prerogatywy władzy wykonawczej i ustawodawczej. Oczywiście jej decyzje formalizował swoim podpisem car.
Od 2024 r. możemy mieć zatem do czynienia ze specyficzną dwuwładzą. Kompetencje państwa zostaną rozproszone pomiędzy oficjalnego prezydenta, premiera, Dumę i Radę Federacji. Jednak ostatnie słowo będą miały dwie konstytucyjne instytucje. Rada Państwa pod przewodnictwem Putina, ustawowego lidera narodu, bo taki tytuł uchwalą w referendum Rosjanie. Instrumentem kontroli elit stanie się równie konstytucyjna Rada Bezpieczeństwa, w skład której wchodzą prezydent, premier, spikerzy obu izb parlamentu, a ponadto ministrowie spraw zagranicznych, wewnętrznych, obrony i szefowie służb specjalnych: wspólnoty wywiadowczej i policji politycznej FSB. Właśnie dlatego Putin „zesłał” Miedwiediewa do Rady Bezpieczeństwa, w charakterze zastępcy sekretarza. Na razie, bo w 2012 r. Miedwiediew, ustępując z prezydentury, umożliwił Putinowi powrót na Kreml. Udowodnił w ten sposób bezwarunkową lojalność, a tacy ludzie będą potrzebni, aby zapewnić bezproblemowe przekazanie władzy w 2024 r.
I na koniec odrzućmy wszelkie nadzieje. Jeśli Putin zachowa w ręku wszystkie nici życia Rosji, możemy przestać marzyć o jakimkolwiek odwrocie od konfrontacyjnej polityki zagranicznej. Jedynym pocieszeniem jest fakt, że żeby przebiegła bez zakłóceń, „Operacja-2024” będzie wymagała międzynarodowego spokoju. Pewnym optymizmem napawa także fakt, że rozproszenie władzy pomiędzy kilka ośrodków zmniejszy natężenie hybrydowej wojny. Przynajmniej do czasu, gdy kremlowskie grupy interesów odnajdą się w nowej konfiguracji.