Szwedzki rząd wygrywa z epidemią koronawirusa bez niszczenia gospodarki.
Szwecja, jako jedyne w państwo w Europie, praktycznie nie zmieniła sposobu funkcjonowania gospodarki w obliczu epidemii koronawirusa. Początkowo podobną strategię stosowała też Wielka Brytania, ale premier Boris Johnson w końcu ugiął się pod naciskiem mediów i opinii publicznej. Wyniki walki z chorobą, które osiągnęła Szwecja, pokazują, że zamknięcie gospodarek nie miało większego sensu. Mało tego. Straty w PKB, które spowodowała, przełożą się na większą liczbę zgonów na inne niż koronawirus choroby.
Problem polegał na tym, że taktyka przyjęta przez Szwedów robi wrażenie, iż „rząd nic nie robi”, a tego ludzie w demokracji nie lubią. Szwedzki model walki z epidemią koronawirusa opisał dr Peter F. Mayer na łamach austriackiego portalu Meinbezirk.at. Autor oparł się na oficjalnych danych szwedzkiej służby zdrowia (Folkhälsomyndigheten). Wynika z nich, że Szwedzi szczyt zachorowań mieli na początku kwietnia i od tego czasu epidemia zaczyna gasnąć. Dr Mayer postawił tezę, że Szwecja (podobnie jak Japonia czy Korea Południowa) nie tylko uratowała miliardy koron, nie zamykając gospodarek (co przełoży się na długość i komfort życia ludzi), ale także pozwoliły swoim społeczeństwo nabyć szeroką odporność na wirusa, która sprawi, iż nie będzie ono podatne na drugą falę zakażeń.
Siła strachu
W Szwecji pierwszy przypadek koronawirusa stwierdzono 31 stycznia. Chodziło o kobietę, która przybyła z chińskiego Wuhan, czyli miejsca, w którym cała epidemia się zaczęła. 9 marca stwierdzono pierwsze zachorowanie w samej Szwecji. 11 marca zmarła pierwsza ofiara (ponad 70-letni mężczyzna). Również 11 marca szwedzki rząd zakazał organizacji imprez powyżej 500 osób. 29 marca ten zakaz zradykalizowano do 50 osób. W szkołach średnich i na uczelniach rozpoczęto zajęcia on-line. W domach opieki, gdzie mieszkają starsze osoby, zakazano odwiedzin. I na tym zakończono restrykcje. Działają normalnie centra handlowe, puby, a przed lodziarniami ustawiają się długie kolejki.
Argumentem za takimi łagodnymi restrykcjami była chęć, aby ludzie mogli je akceptować i przestrzegać przez długi czas – tłumaczył Angres Tegnell, główny epidemiolog kraju. Według jego prognoz w połowie maja już 1/3 z liczącego prawie 1 mln mieszkańców Sztokholmu (stolicy Szwecji) będzie odporna na koronawirusa. Dlaczego Szwedzi nie zamknęli szkół? Otóż tamtejszy rząd zostawił tutaj decyzje lekarzom, a ci stwierdzili, iż na razie nie ma żadnych dowodów na to, że dzieci są narażone w jakikolwiek sposób na koronawirusa, a nawet, iż nie dowiedziono, czy mogą go w ogóle przenosić.
W mniejszym stopniu plan Szwedów skopiowali Norwegowie i Finowie. Większość Europy postawiła jednak na zamykanie całych branż gospodarki. Był to skutek przykładu Włoch i Hiszpanii, gdzie eksplozja zachorowań była niemal na żywo pokazywana w mediach (setki ludzi niemieszczący się w szpitalach i umierający z braku pomocy medycznej czy też fachowego sprzętu – respiratorów). Panika rzadko kiedy jednak jest dobrym doradcą. We Włoszech władza przeszła błyskawicznie z jednej skrajności w drugą. Podobnie w Hiszpanii. Od całkowitego braku restrykcji, a wręcz lekceważenia problemu, do drastycznych ograniczeń. W obu tych państwach czynnikiem zwiększającym zasięg epidemii były wielopokoleniowe rodziny i sposób bycia. We Włoszech i Hiszpanii ludzie żyją bardzo długo, bo tamtejsze społeczeństwa utrzymują długo w orbicie społecznej starsze osoby. To, co pozwala im normalnie dłużej cieszyć się życiem (czuć się potrzebnym, lubionym, kochanym) w wypadku epidemii koronawirusa okazało się zabójcze. Gdyby jednak popatrzeć na dane, np. śmiertelności z Włoch, to średnia wieku ofiar, mężczyzn wynosiła tam nieco mniej niż 80 lat.
Rządzący w Europie politycy zdecydowali się na poddanie się panice i sile strachu, bojąc się odpowiedzialności. Dodatkowo łatwiej było mówić, iż robimy, co możemy, niż powiedzieć – jak to próbował tłumaczyć brytyjski premier Boris Johnson, że niestety część z naszych bliskich, których kochamy, umrze szybciej, niż myśleliśmy.
Człowiek, który nie uległ panice
Swój sukces Szwedzi zawdzięczają głównemu epidemiologowi kraju Andersowi Tegnellowi (w kwietniu skończył 64 lata). W mediach nazywany jest „wyluzowanym naukowcem w swetrze”, ewidentnie nie jest konformistą, potrafi publicznie bronić swoich decyzji, odwołując się do liczb i faktów. To on, zamiast kierować się emocjami, zatrzymał zamykanie szwedzkiej gospodarki: odwoływał się bowiem do argumentów naukowych i symulacji. Zwracał też uwagę, że większość zakażonych na koronowirusem, w ogóle nie orientuje się, iż jest chora. Cytowany przez niego prof. Johan Giesecki, wirusolog i konsultant Szwedzkiej Akademii Zdrowia Publicznego szacuje, że 99 proc. z zarażonych w Szwecji (nie mylić z tymi, którzy trafiają do placówek medycznych), w ogóle nie wie, iż zachorowało na cokolwiek. Kluczem do zrozumienia szwedzkiej taktyki jest stwierdzenie Tegnella: „nie sądzę, by Covid-19 kiedykolwiek zniknął”. A to oznacza, że należało dobrać taką taktykę walki z chorobą, która będzie mogła być z nami przez dłuższy czas.
Ograniczenia w krajach europejskich może i spowolniły liczbę zachorowań na koronawirusa, ale nie biorą pod uwagę tego, ile osób umrze, na skutek drastycznego spadku dochodów. Chodzi nie tylko o mniejsze możliwości leczenia, ale także o stres związany z bankrutowaniem firm, brakiem pracy, w konsekwencji chorobami, a nawet nałogami. Fetyszowanie się liczbą małych liczbą zgonów na koronawirusa i ignorowanie tego, iż dopuściło się do znacznie większych strat w innych obszarach, to hipokryzja i głupota. Chociaż co roku w wypadkach drogowych giną tysiące ludzi, to nikt nie wpada na pomysł, aby ratować im życie, zakazując poruszania się samochodami. Po prostu akceptujemy te ofiary jako koszt szybszego przemieszczania się z miejsca na miejsce. Z takiego założenia wyszli też Szwedzi.
Szwedzi nie próbują także „malować trawy na zielono”. Oprócz oficjalnej statystyki zgonów na koronawirusa, podają również liczbę osób, które zmarły w stosunku do analogicznego okresu ubiegłego roku. Uznając, że duża część z tych „nadliczbowych” zgonów może być spowodowana epidemią koronawirusa. To, co szokuje, to fakt, iż na takie podejście zdecydowała się Szwecja słynąca na świecie z opiekuńczego państwa. Tymczasem członkowie szwedzkiego rządu wprost mówią, iż to, jak będzie przebiegać epidemia w Szwecji i czy szwedzki system zdrowia ją wytrzyma, zależy przede wszystkim od samych Szwedów i tego, czy będą przestrzegać zasad higieny i dobrowolnych ograniczeń.
Szwecja raczej nie zmieni taktyki. Szwedzka minister spraw zagranicznych, Ann Linde, podobnie jak premier Stefan Lofven mówią otwarcie, iż nie wierzą w skuteczność zamykania gospodarki. Dodatkowym argumentem jest to, że przebywanie w domach przez tak długi czas jest zwyczajnie niezdrowe. Szwedzka gospodarka też oczywiście ponosi koszty epidemii i kryzysu, będą one jednak bez wątpienia mniejsze niż w innych krajach. Gdy dopytywano Linde, dlaczego inne kraje nie podążają za zachęcającym szwedzkim przykładem, odpowiedziała: to kwestia zaufania. W Szwecji obywatele ufają władzy, a władza obywatelom. Bez wątpienia szwedzki sukces w walce z koronawirusem będzie przedmiotem wielu badań, przede wszystkim z zakresu nauk społecznych, przez kolejne dekady.