Universal Studios chce, aby wszystkie jego filmy miały swoje premiery w sieci.
Amerykańskie kina zapowiadają bojkot.
Jedna z najbardziej znanych na świecie wytwórni, Universal Studios zaryzykowała i odniosła gigantyczny sukces. W związku z pandemią koronawirusa i zamkniętymi kinami premiery filmów tego studia odbyły się w sieci. Tylko na jednym z nich – „Trolle 2” – Universal Studios zarobiło 100 mln dolarów w trzy tygodnie. To tyle, ile pierwsza część zarobiła w kinach po 5 miesiącach od premiery. Szefostwo, zaskoczone tym sukcesem, zapowiedziało, że wszystkie następne filmy również będą mieć swoje premiery w sieci – nawet po zakończeniu pandemii. To wywołało popłoch w kinach, które już zapowiedziały bojkot filmów Universala.
Ofiary kryzysu
Pandemia koronawirusa wymusiła wprowadzenie obostrzeń, których celem było uniemożliwienie, a przynajmniej redukcja rozprzestrzeniania się COVID-19. W efekcie kina i teatry na całym świecie zostały zamknięte. Tak też stało się w Polsce, gdzie kina stoją zamknięte już od połowy marca. Dla właścicieli to prawdziwy kryzys. Nie tylko nie zarabiają na sprzedaży biletów, ale też jedzeniu. Wszak popcorn i zimny napój są niemal nieodłącznym elementem wizyty w kinie, a często zyski z tego biznesu przewyższają wpływy z samych biletów. Dodatkowo rosną koszty, np. czynsz czy płace pracowników. Np. amerykański box office (czyli wpływy biletowe) w weekend 13–15 marca zanotował 55,3 mln dolarów, a to najgorszy wynik od września 2000 r., gdy wartość sprzedanych biletów do kin w Stanach Zjednoczonych osiągnęła 54,5 mln dolarów. W kropce znalazły się też wytwórnie – wielkie studia, które dotychczas zalewały kina swoimi nowymi filmami. Od lat bowiem obowiązywała zasada: premiera w kinie, później (zwykle po kilku miesiącach) telewizja, kablówka i Internet. Kryzys najmocniej uderzył w gigantów, którzy produkują rekordowo drogie dzieła, licząc na zwrot kosztów na premierze i sprzedaży gadżetów związanych z filmem. Tak też stało się m.in. z Disneyem, który podczas pandemii stracił już ponad 1,4 mld dolarów. Wytwórnia została zmuszona do przesunięcia m.in. najbardziej dochodowych dla niej serii, jak chociażby nowy film z uniwersum Marvela – „Czarna Wdowa”. Jeszcze w połowie kwietnia Disney był zmuszony zaciągnąć kredyt w wysokości 5 mld dolarów na bieżącą działalność. Wkrótce na bezpłatne urlopy trafiło aż 100 tys. pracowników Disneya. W ten sposób gigant ratował się, by zaoszczędzić dodatkowe 500 mln dolarów miesięcznie. Dość powiedzieć, że z najnowszego raportu finansowego wynika, że Disney w II kwartale miał zysk operacyjny o 37 proc. niższy niż w analogicznym okresie rok wcześniej. Gdyby nie uruchomiony serwis VOD i trafiające na niego seriale z popularnych uniwersów, jak np. „Gwiezdne Wojny”, sytuacja Disneya byłaby jeszcze gorsza. Disney+ w kilka miesięcy zgromadził 54,4 mln abonentów i to właśnie to przedsięwzięcie uratowało giganta. Z raportu wynika, że pod koniec marca liczba abonentów urosła do 33,5 mln, by w maju wynieść już 54,4 mln. W podobnej do Disney sytuacji znaleźli się jego rywale, np. Warner Bros, który w obliczu pandemii i zamkniętych kin musiał opóźnić takie superprodukcje jak najnowszy „Batman” czy druga część „Wonder Woman”.
Ryzykowny ruch
Jedynym z wielkich studiów, które postanowiło nie przesuwać premier i ratować się kredytami, było Universal Studios. Gigant, do którego należy m.in. obchodząca w kwietniu 99-lecie istnienia wytwórnia Universal Pictures, zagrało va banque. Studio (należy do NBCUniversal, który jest kontrolowany przez Comcast) ogłosiło, że udostępni filmy, które miały trafić do kin, równolegle na serwisy VOD. Tym samym kosztowne animacje czy filmy fabularne miały swoją premierę w sieci. Filmy można było obejrzeć za 19,99 dolarów od tytułu. Filmy trafiły m.in. do bibliotek Amazona, Apple czy własnego, czyli Comcast. Efekt przerósł najśmielsze oczekiwania legendarnego studia. Tylko animacja „Trolle 2” w sieci w trzy tygodnie zarobiła dla wytwórni 100 mln dolarów w samych Stanach Zjednoczonych. To tyle, co część pierwsza tego filmu w ciągu 5 miesięcy wyświetlania w kinach. Po tak oszałamiającym sukcesie szefostwo Universal Studios zapowiedziało, że kolejne filmy również będą debiutować w sieci. I to nawet po ponownym otwarciu kin. Ta ostatnia deklaracja przeraziła właścicieli największych amerykańskich sieci kin. Dość powiedzieć, że AMC i Cineworld ogłosiły bojkot produkcji Universala, jeśli studio będzie wypuszczać nowe filmy równolegle do kin i na serwisy VOD. AMC to największa sieć kin w Stanach Zjednoczonych, a kierowany przez Anthony’ego Blooma i rodzinę Greidingerów Cineworld wicelider (w Polsce i Izraelu należą do nich kina Cinema City). – Universal łamie model biznesowy i nasze dwustronne relacje. Jednostronne działania i intencje firmy Universal nie pozostawiają nam wyboru. Dlatego też AMC nie będzie już grał filmów Universala w żadnej z naszych sal kinowych w Stanach Zjednoczonych, Europie czy na Bliskim Wschodzie – oświadczył Adam Aron, prezes AMC. Prezes NBCUniversal, do którego należy Universal Studios, Jeff Shell nie wydawał się specjalnie przejęty tymi groźbami. Shell odpowiedział na groźby kin dyplomatycznie, iż dystrybucja w płatnym VOD nie będzie zastępować kin, a tylko uzupełniać ofertę dla widzów. Wszak sukcesy własne czy Netflixa i innych platform VOD pokazały kinom, kto jest na wygranej pozycji.
VOD pływa w kasie
Sam Universal uruchomił w kwietniu swój serwis VOD Peacock. Platforma dopiero rośnie, ale nowe filmy mogą napędzić jej abonentów. Do pozycji lidera, jakim jest Netflix, jednak daleka droga. Kalifornijski gigant rynku VOD wyprzedza zarówno HBO, jak i Apple czy Amazon. I też zaczął tworzyć własne filmy. Według analityków z BMO Capital Markets Netflix na własne produkcje wydał w 2019 r. 15 mld dolarów. W 2020 r. kwota ta ma się zwiększyć już do 17,3 mld dolarów, a gdy pandemia minie i łatwiej będzie można tworzyć filmy, nakłady na ten cel wzrosną jeszcze bardziej. Za to sama pandemia napędza zarówno Netflixowi, jak i pozostałym platformom VOD abonentów. O ile w IV kwartale 2019 r. Netflix miał ponad 167 mln abonentów, to już w I kwartale 2020 r. było ich już 183 mln i ciągle przybywało. To przełożyło się na 5,77 mld dolarów przychodów i 709 mln zysku.
Co na to kina? Wielkie sieci przekonują, że widzowie do nich wrócą, bo wyjście do kina to tradycja czy wręcz „rytuał”. Multikino i YourCX przedstawiły w maju wyniki swojego raportu i badania przeprowadzonego na próbie niemal 20 tys. osób. 78 proc. z nich deklarowało, że tęskni za kinem. Aż 80 proc. wskazało, że pójdzie do kina w ciągu dwóch miesięcy, gdy obostrzenia zostaną cofnięte.
– Kino zbliża ludzi i stanowi przyjemną formę spędzenia wolnego czasu. Jest to rozrywka, która była dostępna zawsze, a patrząc na frekwencyjny rekord z 2019 r. i ponad 60,2 mln widzów w kinach widać, że oglądanie filmów na wielkim ekranie to dla Polaków rytuał gwarantujący emocje, których nie zapewni domowy seans filmowy – podsumował wyniki badania Mariusz Spisz z zarządu Multikina. Taki optymizm studzi jednak Tomasz Jagiełło, prezes trzeciej z największych na polskim rynku sieci Helios. Jego zdaniem powrót branży kinowej do stanu sprzed pandemii może zająć do półtora roku.