2.5 C
Warszawa
poniedziałek, 23 grudnia 2024

Śmierć salonów dealerskich

Średnia spadku sprzedaży dla całego europejskiego rynku aut wyniosła prawie 80 proc.

Branża produkcji i sprzedaży aut była jedną z tych, które najbardziej ucierpiały na świecie z powodu pandemii koronawirusa. Zakup samochodów w salonach dealerów stał się niemożliwy. Aby sprzedawać cokolwiek, najwięksi producenci otworzyli e-sklepy, m.in. Ford, Volkswagen, Toyota, Fiat Chrysler Automobiles. Nie zatrzymało to jednak spadku sprzedaży (a w konsekwencji również spadku produkcji) nowych aut. Osobista czynność dokonywana podczas oglądania, próbnych jazd, różnych przemyślnych demonstracji, została zastąpiona aplikacjami komputerowymi i wideorozmową ze sprzedawcą. Polacy bardzo lubią nowe auta. To spadek po 50 latach komunizmu i braku możliwości konsumpcji. Coś na kształt odreagowania. W USA bogaci uczą, że „kupuje się najdroższą nieruchomość, na jaką cię stać i najtańszy samochód, w którym możesz się pokazać”. W Polsce auto pełni jednak nie tylko rolę użytkową, ale też jest odzwierciedleniem statusu społecznego. W tradycyjnych dealerów uderza też szybko rozwijający się rynek wynajmu aut (nie mylić z leasingiem). W tym wypadku wynajmujący nie ponosi kosztów eksploatacji auta (poza paliwem oczywiście) i może dokonywać częstych zmian wynajmowanych modeli, czyli cieszyć się nowym autem bez ponoszenia większych kosztów. W Polsce rośnie rynek wynajmu zarówno długoterminowego (w 2019 r. było to 10 proc.), jak i krótkoterminowego (ok. 79 proc.).

Wygląda na to, że rynek sprzedaży i korzystania z samochodów przechodzi właśnie rewolucję. To kwestia nie tylko polskiego rynku, który w kwietniu skurczył się aż o dwie trzecie, by w maju nieco odbić. Ale w porównaniu do maja 2019 r. sprzedaż aut wyglądała mizernie. Była ponad połowę (55 proc.) mniejsza niż w roku ubiegłym. Średnia spadku sprzedaży dla całego europejskiego rynku aut wyniosła prawie 80 proc. (78 proc.). Polacy spodziewają się wielkich zmian na rynku aut. Tylko niespełna co trzeci pytany (31 proc.) uważa, że za 10 lat zakup auta będzie tak jak obecnie głównym sposobem korzystania z niego. Według badania Avis Budget Group prawie dwóch na trzech Polaków (64 proc.) jest gotowych przesiąść się do auta z wynajmu długoterminowego. Warunek jest jeden: to się musi opłacać.

Internetowe salony sprzedaży
Najwięksi producenci aut w swoich internetowych salonach pomyśleli niemal o wszystkim. Po dokonaniu wyboru (i dokonaniu przelewu) auto przewożone jest przez sprzedawcę pod wskazany adres. Oczywiście zgodnie z przepisami walki z pandemią auto jest wszechstronnie dezynfekowane. Fakt, że pandemia prędko nie zniknie z naszego życia sprawia, iż tradycyjne jazdy próbne i wielkie ekspozycje aut w przeszklonych biurowcach (rzadziej w centrach handlowych) nie będą potrzebne. To z jednej strony oszczędności, z drugiej zupełnie inna forma komunikacji z klientem. Klient w domu przed ekranem komputera czy tabletu jest mniej narażony na standardowe socjotechniki sprzedawców. Decyzje o zakupach aut będą coraz bardziej przemyślane. Mniej dokonywane pod wpływem przyjemności z jazdy próbnej lub impulsu spowodowanego spojrzeniem atrakcyjnej sprzedawczyni. Najdroższe marki aut będą oczywiście cały czas stawiały na bezpośredni kontakt z klientem. Trudno bowiem wyobrazić sobie nabywcę auta, który wydając np. pół miliona złotych nie skorzysta wcześniej z możliwości jazdy próbnej.

W Polsce salony aut nie zostały zamknięte przez reguły walki z epidemią. Pustki w salonach to efekt strachu Polaków. Dodatkowo po co kupować nowe auto, skoro i tak nie można było nim nigdzie pojechać? Znaczenie miały również utrudnione przepisy rejestracji nowych aut. Związek Dealerów Samochodowych szybko dostrzegł ten problem i zaproponował, aby sprzedawcy mogli załatwiać formalności za nabywcę. Na razie jest to jednak tylko projekt na przyszłość. Nikt nie wie, ile będzie trwała epidemia. Długiego okresu postojowego (w wypadku kilku lat czekania na szczepionkę) nie wytrzyma żadna, najbogatsza nawet branża.

Dodatkowym czynnikiem jest nacisk konkurencji wynajmu aut. Branża ta też mocno ucierpiała na pandemii, szczególnie w segmencie wynajmów krótkoterminowych. Ma szanse jednak szybciej podnosić się po kryzysie niż handel autami. Mimo kłopotu z parkowaniem w największych miastach Polacy przesiedli się do prywatnych aut na czas epidemii koronawirusa. Wciąż wynajem auta jest (obok droższej alternatywy – zakupu używanego) sposobem na przeczekanie niepewnych czasów. Szczególnie, jeżeli potrzebuje się auta do konkretnych celów niewiele dni w miesiącu.

Do wszystkich kłopotów branży samochodowej doszło zaciskanie pasa przez tych, którzy stracili pracę lub obawiają się jej utraty w najbliższych miesiącach. Widać to w ofercie sprzedaży używanych aut. Według danych serwisu AAA Auto w kwietniu było tylko 59 tys. ofert sprzedaży używanych aut. To prawie 80 tys. mniej aut niż w marcu i 112 tys. mniej niż w lutym. Oni prędzej zdecydują się na mniej zobowiązujący finansowo wynajem auta niż jego zakup. Szczególnie, że podobnie jak w wypadku leasingu wynajmujący, przy długoterminowym wynajmie, mają prawo wykupu używanego auta.

Kamień u szyi gospodarki
Kryzys na rynku sprzedaży aut może być jednym z groźniejszych dla podnoszenia się gospodarki po okresie pandemii. Ta branża bowiem żywi nie tylko pracowników fabryki i sprzedawców w salonach. To dziesiątki dostawców do każdej, nawet niedużej fabryki aut. O ile przy samej produkcji w krajach UE pracuje 2,6 mln osób, to wśród kooperujących firm zatrudnienie wynosi 13,8 mln. W tym momencie ograniczenie sprzedaży i produkcji prowadzi do efektu domina. Cierpią wszyscy, którzy utrzymywali się w łańcuchu dostaw. W zakładach produkcji aut w Polsce już zaczęto zwalniać pracowników. Volkswagen Poznań zapowiedział już redukcję pracowników o 4 procent w najbliższych miesiącach. W innych zakładach na razie ruszają programy „dobrowolnych odejść”, czyli większych odpraw dla pracowników, którzy sami się zwolnią. Takie akcje zwykle poprzedzają kosztowne dla właściciela zwolnienia grupowe.

Kryzys na rynku aut szybko nie minie. Pandemia koronawirusa bowiem nie tyle go wywołała, co przyśpieszyła nawarstwianie się problemów całej branży. Przede wszystkim chodzi o rosnące wymagania ekologiczne względem nowych aut. Te auta, które spełniają takie normy, są kompletnie niepopularne i drogie w produkcji. Najwięcej koncerny zarabiają na nieekologicznych autach z ogromnymi silnikami spalinowymi. Cele biurokracji Unii Europejskiej są jasne: mowa o tym, aby w ciągu najbliższych 20–30 lat w ogóle wyeliminować auta z silnikami spalinowymi.

Analitycy są przekonani, że kryzys w branży nie będzie skutkował wyprzedażą po niskich cenach, a wręcz przeciwnie: podwyżkami cen aut. „Obecny kryzys nie przyczyni się do przeceny aut w salonach samochodowych. Wprost przeciwnie, zbliżają się podwyżki” – komentował pod koniec kwietnia dla portalu dziennik.pl Wojciech Drzewiecki, prezes Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar. Jego zdaniem branża już dawno osiągnęła najniższy opłacalny poziom cen i kryzys będzie musiał skutkować podwyżkami. Obniżki mogą nastąpić natomiast na rynku używanych aut, na które będzie mniejszy popyt. To też będzie alternatywa dla zakupu nowych samochodów.

Auto to powszechny sprzęt w polskich gospodarstwach domowych. 86,6 proc. ma przynajmniej jedno auto, ale już co czwarta rodzina dysponuje dwoma (w Warszawie ten odsetek wynosi 42 proc.). Prawie połowa z nich ma jednak więcej niż dziewięć lat. Ten kryzys szybko tego nie zmieni.

FMC27news