Zamknięcie gospodarki, aby walczyć z koronawirusem, można porównać do leczenia łupieżu kwasem siarkowym.
Przez ponad 2 tys. lat lekarze stosowali w leczeniu flebotomię, czyli upuszczenie krwi chorym pacjentom. Ta metoda „leczenia” zabiła ogromną liczbę ludzi (setki tysięcy, jeżeli nie miliony). Jej ofiarą był prezydent USA George Washington. Odchodzenie od tej metody „leczenia”, a tak naprawdę wykańczania pacjentów, trwało bardzo długo, przez cały XIX w. Podobny skutek co upuszczanie krwi daje dziś zamykanie gospodarki (lockdown), aby chronić ludzi przed pandemią koronawirusa. Jest jasny związek pomiędzy wysokością PKB a długością życia ludzi. Spadek dochodów związany z zamknięciem gospodarki przełoży się wprost na listę zgonów na inne choroby. Przede wszystkim diagnozy i leczenie nowotworów, ale także innych chorób, bardziej pospolitych, jak nadciśnienie i związane z nim udary i zawały serca. Swoje żniwo zbierze stres (czasem przekładający się na nałogi) związany z bankructwem firm i utratą przez ludzi dorobku życia. Podejmując decyzje o lockdownach rządy, nie tylko polski, zachowują się jak człowiek szamoczący się w ruchomych piaskach. Tylko się pogrąża. To, że lockdowny szkodzą, najlepiej pokazuje przykład Szwecji, gdzie epidemia przechodzi spokojnie, a żadnych poważnych ograniczeń w życiu gospodarczym nie wprowadzono. Zamknięcie gospodarki, aby walczyć z koronawirusem, można porównać do leczeniu łupieżu kwasem siarkowym albo do słynnego żartu chirurgów. Na pytanie o przebieg operacji chirurg odpowiada, że owszem udała się, ale pacjent niestety zmarł.
Skoro dane mówią wprost, że zamykanie gospodarki powoduje ogromne straty, a ludzi umiera więcej, to skąd upór przy lockdownach? W połowie października 13 tys. ekspertów w dziedzinie zdrowia publicznego, epidemiologów, naukowców i lekarzy podpisało petycję wzywającą do zakończenia blokad i powrotu świata do normalnego życia. Powołali się na katastrofalne skutki dla zdrowia fizycznego ludzi oraz problemy ze zdrowiem psychicznym spowodowane polityką blokady. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) powtórzyła to wezwanie kilka dni później.
Szwedzki spokój
Dr Anders Tegnell, szwedzki główny epidemiolog kraju, nie zdecydował się na zamykanie gospodarki. Wprowadzono pewne ograniczania (jak np. zakaz zgromadzeń powyżej 50 osób), ale gospodarka pracowała bez żadnych ograniczeń. Apelowano tylko o to, aby osoby powyżej 70. roku życia ograniczyły kontakty społeczne. Podejście Tegnella sprawdziło się. Krzywa zachorowań rosła, ale przekładała się ona na liczbę osób wymagających hospitalizacji. Kluczową cechą koronawirusa, która powoduje, że jest to zaraźliwa i niebezpieczna choroba, jest fakt, iż zdecydowana większość zarażonych przechodzi ją w sposób bezobjawowy lub z drobnymi dolegliwościami. To z kolei sprawia, że prowadzą normalne życie, zarażając innych. W wypadku grypy stan pacjenta powoduje, że niemal natychmiast zaczyna się on sam izolować od innych.
Póki co w Polsce pandemia nie przełożyła się jeszcze na wzrost liczby zgonów. Obserwujemy natomiast radykalny spadek zachorowań na grypę czy odrę. Może to być związane z faktem, iż ludzie zachowują większy dystans i stosują się do zasad ostrzejszej higieny.
Gdy dziś Francja ogłosiła pełny lockdown do 1 grudnia, Niemcy także, choć łagodniejszymi restrykcjami objęły cały kraj, w Szwecji ograniczenia wprowadzono w pierwszym mieście – liczącej 170 tys. Uppsali położonej niedaleko Sztokholmu. Mieszkańcom zalecono pracę z domu, unikanie spotkań towarzyskich, kontaktu fizycznego i transportu publicznego. Gospodarka może jednak działać. Bardziej stawia się na zdrowy rozsądek ludzi niż na administracyjny przymus.
Ciekawym jest fakt, że w Szwecji ok. 70 proc. zgonów było związanych z domami opieki dla osób starszych. Lockdown nie ochroniłby ich w żaden sposób. Osoby wymagające opieki i przebywające w takich ośrodkach siłą rzeczy mają utrudnioną możliwość izolowania się od ludzi. Mimo drugiej fali koronawirusa od 1 października zniesiono zakaz odwiedzin w szwedzkich domach opieki. Dla starszych ludzi brak kontaktu z bliskimi może być bowiem takim samym powodem śmierci jak koronawirus.
Amerykańskie laboratorium doświadczalne
To, że lockdown nie działa, pokazuje przykład Stanów Zjednoczonych. W tym dużym kraju poszczególne władze lokalne próbują diametralnie różnych sposobów walki z koronawirusem. W niektórych były wprowadzone pełne lockdowny, w innych częściowe. Dało to możliwość porównania efektywności strategii walki z koronawirusem.
Najgorsze wyniki gospodarcze mają dziś stany, które wprowadziły blokady najwcześniej i były one najsurowsze. Bezrobocie w Nowym Jorku wynosi 12,5 proc., w New Jersey 11 proc. przy średniej dla kraju 8,4 proc. W Alabamie, gdzie blokada była umiarkowana, bezrobocie to tylko 5,6 proc. Rząd stanu Nowy Jork nie ma pieniędzy, podczas gdy Alabama właśnie zakończyła rok podatkowy na plusie. Brak pieniędzy zaś przekłada się wprost na śmierć z innych powodów niż koronawirus. Zwolennicy lockdownów mają jeszcze większy problem, bo śmiertelność w Nowym Jorku wyniosła 6,5 proc. tych, którzy zachorowali w New Jersey 7,5 proc., a w Alabamie, gdzie restrykcje były minimalne – 1,6 proc.
Przykłady z USA i Szwecji dowodzą, że lockdowny nie mają sensu. Można wprowadzać ograniczenia zgromadzeń i organizacji wielkich imprez, ale gospodarka powinna działać. Restauracje i puby powinny działać, a spożywanie posiłków na ulicy powinno być dozwolone. Zakaz podróży powinien obowiązywać tylko w wypadku krajów o naprawdę wysokim poziomie zachorowań. Także szkoły powinny działać normalnie.
Globalna tendencja polityków do zamykania gospodarek przypomina rzucanie się lemingów ze skały do wody. Ludzie boją się wirusa, a wszystko, co władza ma do zaoferowania, to restrykcje. Większość nie ma kompletnie żadnego sensu, jak choćby słynny wprowadzony na wiosnę zakaz wstępu do lasów. Po prostu rządy chcą pokazać, że coś robią. Na pewno mamy też do czynienia z próbą wykorzystania pandemii do kolejnych naruszeń prawa do prywatności. W 2001 r. pod pretekstem walki z terroryzmem nastąpiło globalne przyzwolenie na zwiększenie zakresu inwigilacji, także osób, które nie są o nic podejrzane. W wypadku zwalczania koronawirusa kolejne rządy coraz głośniej napomykają o próbie wyeliminowania gotówki z obiegu, a nawet o czipowaniu ludzi. Na razie starają się zmuszać ludzi do instalowania specjalnych aplikacji, które będą ich szpiegować, czy aby przestrzegają kwarantanny.
Dlaczego lockdowny są takie popularne, skoro nie działają? Odpowiedź jest pewnie podobna jak w wypadku upuszczania krwi. Otóż głównym jego powodem było to, że aż do XIX w. lekarze nie mieli wiedzy, co powoduje choroby, a zatem nie mogli ich skutecznie leczyć. Upuszczanie krwi miało tę zaletę, że było tanie i prawie każdy mógł je wykonywać. Wrażenie, że ono pomaga, brało się stąd, iż wielu pacjentów zdrowiało samoczynnie, nie dzięki upuszczaniu krwi, ale pomimo niego, lekarze zaś błędnie przypisywali efekt swojemu działaniu. Do tego dochodził jeszcze tzw. efekt placebo (stan zdrowia pacjentów może faktycznie poprawić się w wyniku autosugestii, że procedura im pomoże). Lockdowny są dziś takim właśnie środkiem, który szkodzi ludziom, nie pomaga w walce z koronawirusem, ale pozwala rządzącym mówić, iż coś robią dla ludzi.
Prawda jest brutalna. Musimy się nauczyć żyć z koronawirusem. Gdyby zakazać ruchu samochodowego, to rocznie ocalilibyśmy 5 tys. istnień – głównie młodych i w sile wieku ludzi, którzy giną w wypadkach na drogach w Polsce. Nikt jednak poważnie nie myśli o zakazaniu transportu. Uznaliśmy, że 5 tys. zabitych rocznie to cena, którą społeczeństwo może zapłacić za szybsze i wygodniejsze przemieszczanie. Z koronawirusem trzeba po prostu nauczyć się żyć.