2.5 C
Warszawa
wtorek, 24 grudnia 2024

Islam w Europie. Wojna cywilizacji?

Seria islamistycznych ataków terrorystycznych postawiła Europę w stan alarmu, choć lepiej powiedzieć, że z głowy na nogi. Zawaleniu uległa bowiem iluzja, że chrześcijańskiej cywilizacji uda się współżyć z muzułmanami. Czy bestialskie morderstwa zdołają otrzeźwić europejskie elity?

„Celem islamskich terrorystów jest francuska cywilizacja” („Le Figaro”). „Islamizm zaczyna się w szkołach” („Valeurs Actuelles”). „Francja przegrywa wojnę z islamem” (Atlantico) i wreszcie: „Morderczy szał islamu zagraża całej Europie” („Die Welt”), wraz z wezwaniem: „Walka z taką ideologią powinna stać się priorytetem europejskiego bezpieczeństwa!”.

Fatalna poprawność

To tylko kilka cytatów z poczytnych tytułów, które oddają stan emocji wywołanych najnowszą serią zamachów dokonanych przez islamskich fundamentalistów. Ich przyczyn jest wiele, a wzburzenie ogromne. Nie chodzi bowiem o zagrożenie bezpieczeństwa publicznego jednego z państw Europy. Nie chodzi także o wyzwanie dla Unii Europejskiej. Stawką jest przeszłość cywilizacji judeochrześcijańskiej w zderzeniu z ekspansją kulturową, ideologiczną, a więc polityczną islamu. Doktryny religijnej, która rości sobie prawo wyłącznej prawdy, a więc narzucania siłą własnych wartości. Słowem, konflikt nierozwiązywalny. Dlatego pytania, które zadaje sobie dziś przerażona Europa, brzmią: jak do tego doszło oraz czy nie jest za późno? Problem w tym, że obie kwestie nie mają jasnej, a więc przekonującej odpowiedzi.

Suma błędów popełnianych od lat przez zachodnie elity intelektualne oraz polityczne jest tak wielka, że jedynie publiczna debata może zmienić europejskie myślenie o islamie oraz samych wyznawców tej religii. Tylko obywatelska kontrola nad realizacją praktycznych wniosków wypływających z bardzo szerokiej dyskusji przetnie gordyjski węzeł iluzji, poprawiając europejskie bezpieczeństwo. Nietypowo, zaczynając od wniosków, warto przejść do praktycznej analizy sytuacji. „Wróg nie wybacza nam najmniejszego błędu, na czele z tym, jakimi jesteśmy” – mówi francuski filozof Alain Finkielkraut. Wyjaśnia, że gdy Europa walczyła o mulitikulturalną równość, zwalczając wszelkie przejawy dyskryminacji, wróg wykorzystał czas, aby zaatakować fundamenty naszej tożsamości. Chodzi zarówno o chrześcijański oraz świecki, a więc demokratyczny wymiar naszej cywilizacji.

Wrogiem islamistów jest bowiem każdy przejaw pluralizmu życia społecznego, na czele z systemem parlamentarnym, niezwisłym wymiarem sprawiedliwości i różniącymi się światopoglądowo mediami. Cały powojenny dorobek sfinalizowany pojęciem wspólnoty wartości Zjednoczonej Europy stał się celem destrukcji dla islamistycznych terrorystów. Największy błąd popełnili jednak wszyscy, którzy w imię tych wartości szukali z muzułmanami kompromisu, stając się jeśli nie dobrowolnymi współsprawcami ostatnich tragedii, to z pewnością mimowolnymi pomocnikami terrorystów.

Przykład? Do zabójstwa gimnazjalnego wykładowcy Samuela Pety mogło nie dojść. Czeczeńska rodzina Anzarowów, z której pochodził 18-letni terrorysta, nie otrzymała od władz francuskich pozwolenia pobytowego. Gdy w 2007 r. Kreml celowo uchylił granice przed czeczeńskimi fanatykami religijnymi, sam chcąc zmniejszyć zagrożenie terrorystyczne w Rosji, do Europy wlała się stutysięczna fala islamskich radykałów. Francuskie służby bezpieczeństwa, świadome zagrożenia, negatywnie rozpatrzyły wniosek azylowy Anzarowów, jednak decyzję unieważnił francuski sąd. Kierując się wetem organizacji obrony praw człowieka, powodowanych moralnością i duchem prawa w chrześcijańskim rozumieniu, sąd pozwolił Czeczenom osiąść we Francji.

Tymczasem z ujawnionych materiałów służb specjalnych wynika, że bezlitosny terrorysta od miesięcy utrzymywał kontakty ze zbrojnymi grupami fundamentalistów sunnickich z syryjskiego Idlibu. Przed morderstwem nauczyciela dzwonił do Syrii dwukrotnie. Jak ocenić postawę rodziców muzułmańskich uczniów Pety, którzy w sieciach społecznościowych rozpętali przeciwko nauczycielowi nagonkę w imię Allaha? Jak ocenić samych uczniów, którzy z zimną krwią „wystawili” swojego wykładowcę, wskazując terroryście, o której opuszcza szkołę i gdzie mieszka?

Dlatego, jak ocenia Alain Finkielkraut, w imię źle pojętego humanizmu Europa zniszczyła fi lary swojej egzystencji. Unicestwiła linie obrony, takie jak prawo czy polityka migracyjna. Dopiero teraz dochodzi do wniosku, że wrogami są islamiści, a nie ludzie, którzy od lat twierdzili: „Wolność i demokracja nie mogą być zasłoną dla tych, którzy chcą je zniszczyć”. Oraz że humanizm nie może stać się dla wroga oznaką słabości”.

Wojna zaczęła się w szkołach

To paradoks czy najlepszy dowód, a zatem skutek obłędnej polityki ustępstw wobec obcej kultury? Wystarczyło, że czeczeński fundamentalista pozbawił głowy paryskiego nauczyciela, a w jego ślady poszedł islamista z Tunezji, mordując troje wiernych nicejskiej katedry katolickiej. W jednej chwili poglądy takich myślicieli jak Finkielkraut stały się ze wszech miar słuszne. Nie tylko dla opinii publicznej, ale i dla władz. Do tego stopnia, że wywiad z filozofem przeprowadził „Le Figaro” uznawany za oficjalną trybunę elit rządzących Republiką.

W podobnej sytuacji znalazł się Bruno Riondel, autor książki, pt. „Nieuczesane myśli o szkole, islamie i Francji w epoce globalizacji”. W świetle poprawności politycznej multikulturalizmu od pięciu lat pozycja nosiła piętno herezji. Autor napotykał mur obstrukcji i ostracyzmu. Od kilku tygodni Francuzi oklaskują celność zawartych w książce wniosków. Nic dziwnego, Riondel to nauczyciel historii, który na podstawie doświadczeń pedagogicznych w pracy z muzułmańską młodzieżą odpowiedział na kluczowe pytania. Dlaczego islam wypowiedział Europie wojnę i dlaczego dialog chrześcijaństwa z islamem nie jest możliwy? „Dżihad, czyli święta wojna młodego pokolenia europejskich muzułmanów, to wynik intelektualnej obróbki ideologią koraniczną” – mówi Riondel i daje przykład. Islamscy uczniowie są przekonani, że to ich muzułmańscy przodkowie zbudowali średniowiecznej Europie katolickie katedry oraz że odkryli Amerykę. Inaczej mówiąc, wszystko, co jest niezgodne z Koranem lub nauką imamów, jest fałszem, stając się obiektem agresji. „Młodzież przychodzi do świeckiej szkoły totalitarnie zindoktrynowana” – dowodzi francuski autor.

Jego wnioski potwierdzają badania socjologiczne, według których dla 75 proc. muzułmańskich uczniów francuskich szkół wszystkich szczebli jedyną wykładnią prawa jest Koran. Stoi wyżej od wszystkich kodeksów Republiki. „Trudno, aby w takiej sytuacji młodzi muzułmanie uznali za autorytet nauczyciela i wiedzę przekazywaną w szkole, a nie doktrynę islamu wpajaną od dzieciństwa przez duchownych”. Stąd krok do nieuznawania autorytetu każdej władzy poza szariacką. Inaczej mówiąc, muzułmańska młodzież Europy uznaje za wroga demokratyczne państwo prawa, ponieważ jest niezgodne z teokratyczną ideologią koranicznego porządku wyznaniowego.

Dlatego Riondel nie wierzy w tzw. samotnych terrorystów, ponieważ obok nich stoją równie radykalni rówieśnicy, otoczeni przez sfanatyzowanych rodziców i muzułmańskie duchowieństwo. W tych warunkach do krwawego morderstwa nie potrzeba zachęt Al-Kaidy ani ISIS. Przykładem były sierpniowe wydarzenia w szwedzkim Malmö. Gdy świat był pochłonięty wyczynami amerykańskiego ruchu BLM, grupka duńskich prawicowców spaliła na placu Malmö Koran.

Nienawiść rodzi nienawiść, można by rzec, gdyby incydent nie przerodził się w gwałtowne zamieszki. Kilkuset nastoletnich muzułmanów w szale upokorzenia paliło samochody, niszczyło i rabowało sklepy oraz biło Europejczyków. Wszystko w kraju, który uchodzi za oazę tolerancji, społecznej równości i opieki nad uchodźcami oraz imigrantami. Między innymi za pomocą takich przykładów Riondel udowadnia, że Europa ulega agresji obcej kulturowo, bo żyjącej średniowiecznymi normami, obcej cywilizacji. Przy tym demokracja jest bezbronna wobec ludzi gotowych umrzeć za to, co rozumieją jako wiarę. Przecież na męczenników, którzy poniosą śmierć w toku świętej wojny, czeka raj.

Jednak najpoważniejszą, bo nieprzekraczalną barierą w relacjach chrześcijańskiej Europy z jej islamskimi mieszkańcami jest sam Koran. Muzułmanie są przekonani o boskim pochodzeniu swojej świętej księgi. Nie ma więc mowy o zmianie przecinka, a co dopiero o wyrzuceniu z Koranu sunn (strof) o konieczności podboju ludności chrześcijańskiej, żydowskiej i nawróceniu na jedynie słuszną wiarę każdej innej społeczności wyznaniowej. Taka ortodoksja warunkuje radykalizm, a ten rodzi terror. Wyklucza jednocześnie możliwość racjonalnego dialogu międzywyznaniowego. Tymczasem religia to fundament każdej kultury, a więc cywilizacji.

Europa nie ma więc żadnego pola manewru do ułożenia relacji z islamem. Problem w tym, że muzułmanie są już obecni, stanowiąc coraz pokaźniejszą część populacji naszego kontynentu. „Francja jest już muzułmańska”, alarmują tamtejsze media. Oficjalnie francuska populacja wyznawców islamu liczy ok. 5,8 mln osób, czyli ok. 8 proc. mieszkańców. Biorąc jednak pod uwagę szersze kryteria, francuscy imamowie szacują ludność muzułmańskiego kręgu cywilizacyjnego, zakreślonego nie tylko wyznaniem, ale geografią oraz obyczajami, a więc wspólnotą kulturową, na 25 mln osób. To nie tylko współcześni imigranci, ale przede wszystkim obywatele byłych kolonii oraz ich potomkowie.

Podobnie rzecz ma się w Wielkiej Brytanii. Przecież Arabowie to jedynie 30 proc. świata islamskiego. Tymczasem jego centrum od dawna znajduje się w Azji. Pakistan, Indie, Afganistan, Indonezja, wreszcie Chiny i Malezja. Wszystko to obszary zależne niegdyś od dawnego imperium brytyjskiego. Dlatego wyznawcy islamu mówią również, że współczesna Wielka Brytania należy do nich. W tylko nieco lepszej sytuacji są Włochy, Beneluks i Skandynawia. Czynniki demograficzne sprawiają, że w 2050 r. co trzeci mieszkaniec Europy będzie odwiedzał meczet. Podczas gdy społeczeństwa UE cechuje starzenie, a więc ujemny przyrost naturalny, populacja islamska jest młoda i coraz liczniejsza. Muzułmańską społeczność zdominowało pokolenie 20–25-latków.

Z tego powodu do kolejnego po Francji pola cywilizacyjnej bitwy pretendują Niemcy. Akty islamskiego terroryzmu największe przerażenie wywołują w Berlinie. Na dniach prezydent Frank-Walter Steinmeier opublikował apel: „Europa powinna wspólnie wystąpić przeciwko aktom przemocy związanym z islamizmem”. Natomiast „Die Welt” nazywa islam europejskim zagrożeniem numer jeden i wzywa do antymuzułmańskiej krucjaty. „Mordercze szaleństwo islamskie stało się dniem codziennym Europy”, tak niemiecki tytuł zaczyna dramatyczny komentarz redakcyjny po fali terroru w sąsiedniej Francji. Jak się okazuje, od 2012 r. tylko nad Sekwaną ofiarami fundamentalistycznych oprawców padło 300 niewinnych osób. Najkrwawszy był dzień 14 lipca 2016 r. W Nicei islamski terrorysta zmasakrował świętujący tłum ciężarówką, zabijając 86 osób.

„Die Welt” wzywa Europę do zdecydowanej walki ze śmiertelnym niebezpieczeństwem. Nazywa tak „ideologię, w której usprawiedliwieniem mordu jest nawet potencjalna obraza Koranu, proroka i Allaha”. „Walka z wojującym islamem powinna stać się europejskim priorytetem, ponieważ islamizm jest największym zagrożeniem dla demokracji. Dobrze byłoby, gdyby zrozumieli to politycy w Niemczech i w Europie”, podsumowuje redakcja „Die Welt”. Można tylko przyklasnąć dodając, że chyba taką prawdę winni zrozumieć politycy wszystkich państw chrześcijańskiego kręgu kulturowego. Zgodnie z danymi opublikowanymi przez „Libération”, w ubiegłym roku islamiści zamordowali na wszystkich kontynentach 5 tys. chrześcijan z 50 państw. Pytanie, które stawia sobie dziś Europa, brzmi: czy nie jest zbyt późno na skuteczną obronę? Tym bardziej, że islam zamienia się w narzędzie politycznych interesów. Przekonuje o tym prezydent Turcji, marzący o reinkarnacji imperium otomańskiego, oczywiście zintegrowanym pod zielonym sztandarem proroka, a zatem z silnymi przyczółkami w Europie.

Może nie pod Wiedniem, Sofią i Budapesztem lub z turecką kolonią bałkańską, ale zgodnie z teorią globalizacji, Recepowi Tayyipowi Erdoğanowi marzy się rząd dusz muzułmańskich społeczności Unii Europejskiej. Turecki prezydent biczuje Emmanuela Macrona za nazwanie islamu „separatyzmem” muzułmanów od reszty społeczeństwa. W rzeczywistości w osobie prezydenta Francji Erdoğan odsądza od czci i wiary europejski model stosunków państwo–kościół. W tym samym czasie Ankara eksportuje setki imamów do meczetów i islamskich wspólnot Europy. Sam islamizuje aparat państwa, administrację publiczną oraz kulturę.

Błędy

Popularny szwedzki tytuł „Dagens Nyheter” pisze bez ogródek: „Trzecia wojna światowa już się zaczęła i ma oblicze agresywnego islamu”. Ważny jest wniosek, że Europa, która jest również polem bitwy, wyraźnie przegrywa. Na przykład francuska reakcja na okrutne mordy była początkowo szablonowa. Minister spraw wewnętrznych zwołał sztab kryzysowy, obradujące Zgromadzenie Narodowe uczciło ofiary minutą ciszy, a prezydent jak zwykle zakrzyknął: – To zamach na Republikę! Tym razem jednak „nie” powiedzieli Francuzi i mimo epidemicznego stanu wyjątkowego wyszli protestować na ulicach. Wtedy Macron ogłosił wojnę z separatystycznym islamizmem, którą rozpoczął od powołania rady dialogu z umiarkowanym skrzydłem społeczności muzułmańskiej. Tyle że sytuacja jest diametralnie inna. Wyznawcy islamu mordują ludzi za treść szkolnych lekcji. Tymczasem akces do rady dialogu zgłosili świeccy działacze i duchowni muzułmańscy, których własna społeczność oskarża o konformizm i brak odwagi, zatem ich wpływ na islamską populację jest żaden.

W tym samym czasie Macron pokazał miecz. Oświadczył publicznie, że żaden islamista we Francji nie będzie odtąd bezpieczny. Deportował z kraju 260 aresztowanych radykałów. Jednak są to działania spóźnione i prowadzone na oślep. Eksperci są pewni, że nie zostały poprzedzone długoletnią infiltracją radykalnych środowisk, sieciowych powiązań w skali całej UE. Słowem policja i służby bezpieczeństwa nie znają nawet skali problemu i podobnie jest w całej Europie. Liczba islamskich ekstremistów w Unii jest szacowana na 50–80 tys., tymczasem w samej Francji policja mówi oficjalnie o 18 tys. fundamentalistów, podczas gdy niezależni eksperci mnożą dane przynajmniej razy trzy.

Bruno Riondel wątpi w powodzenie wojny z islamizmem. Zbyt długo problem religijnego fundamentalizmu był ze względów politycznych spychany w cień. Również obecnie wszystko zależy od polityków. Zszokowane społeczeństwo jest gotowe do zaakceptowania prymatu siły kosztem wartości. „Jeśli zatem za deklaracjami pójdzie czyn, plan ratunkowy ma szanse powodzenia”, ocenia Riondel. Z tym, że sukces będzie oznaczał wygranie bitwy, a nie wojny. Do ostatecznego zwycięstwa wiedzie bardzo długa droga. Zdaniem filozofa Alaina Finkielkrauta potrzebna jest zmiana świadomości europejskiej, a być może światowej opinii publicznej. To z kolei wymaga odwagi pójścia pod prąd konformizmu i poprawności politycznej.

Przykład tej ostatniej po zamachu we Francjidał „The New York Times”. Informując o bezprecedensowym akcie terroru, w końcu nie każdego dnia w Europie obcina się głowy, dziennik zatytułował newsa: „Francuska policja zastrzeliła mężczyznę z nożem”. Zatem sumienie ludzkości, za które uważa się „NYT”, nie było zainteresowane zmasakrowaniem bezbronnego nauczyciela, tylko rzekomym nadużyciem siły przez policję. Chyba rację mają ci, którzy mówią o dzienniku, że to ortodoksyjna, fundamentalistyczna sekta.

Jeśli zaś chodzi o Europę, opinia publiczna musi do końca zrozumieć skalę zagrożenia i konieczność podjęcia nadzwyczajnych środków. Jednak nie w celu brutalnego potraktowania wszystkich muzułmanów, tylko wymuszenia unijnej debaty obywatelskiej. Jej tematem powinny stać się metody reform wewnętrznych europejskiego islamu i jego wyznawców. To rodzaj społecznego ultimatum: albo-albo. Bowiem to sami muzułmanie muszą chcieć porozumienia i dialogu, do czego potrzebna jest reforma średniowiecznych norm religijnych. Tylko w takim przypadku Europa może wyciągnąć do nich rękę. Do tego czasu jednak elity polityczne Unii powinny zastanowić się nad ekonomiczną i socjalną asymilacją młodych wyznawców islamu. Niestety, ale radykalizm i fundamentalizm muzułmański ma silny kontekst socjalnej rewolucji lumpenproletariuszy odrzuconych przez system.

FMC27news