Ukraina oskarża Węgry o ingerencję w integralność terytorialną, a więc suwerenność. Węgry alarmują o niebezpieczeństwie fizycznej rozprawy z rodakami mieszkającymi na Ukrainie. Pomiędzy Kijowem i Budapesztem tak iskrzy, że dalsza eskalacja grozi przekształceniem Zakarpacia w bałkański kocioł Europy Środkowej. Co na to polska dyplomacja?
„Ukraińskie władze dążą na Zakarpaciu do wywołania sytuacji wojny domowej. Uważamy za hańbiącą operację sił zbrojnych przeciwko liderom i organizacjom węgierskiej społeczności w granicznym regionie Ukrainy”. Oświadczenie takiej treści skierowane pod adresem Parlamentu Europejskiego podpisali węgierscy eurodeputowani rządzącej partii Fidesz i Chrześcijańsko-Demokratycznej Partii Ludowej.
Wokalny incydent
W tym samym czasie minister spraw zagranicznych Węgier na forum NATO oskarżył Kijów o represjonowanie Węgrów, co łamie międzynarodowe prawa mniejszości narodowych. Podczas niedawnego szczytu Sojuszu Péter Szijjártó zagroził Ukrainie blokadą procesu zbliżenia ze wspólnotą euroatlantycką. Ponadto poinformował, że złożył skargę na ręce przedstawiciela Albanii kierującej pracami OBWE.
Na dowód Budapeszt rozpowszechnił kanałami dyplomatycznymi nagranie wideo przedstawiające zamaskowanego członka paramilitarnej organizacji „Prawy Sektor”, czerpiącej wzory z historii UPA, ale także współczesnych ekstremistów RFN, Holandii i Wielkiej Brytanii. Ukraiński nacjonalista pozujący na Zakarpaciu wygłosił groźbę pod adresem mniejszości węgierskiej. „Namierzyliśmy każdego, kto otrzymał węgierski paszport lub przyjął grant od Madziarów. Wiemy, gdzie mieszkacie, pracujecie i gdzie uczą się wasze dzieci. Uważajcie na swoje myśli i marzenia o autonomii. Pamiętajcie, przyjdziemy po was i wasze dzieci”. Wystąpienie zakończył hitlerowskim gestem uniesionej ręki.
Na ukraińską reakcję nie trzeba było długo czekać. Minister spraw wewnętrznych Arsen Awakow napisał w mediach społecznościowych: „Będę tępił faszystów i ekstremistów, którzy strojąc się w piórka patriotów zagrażają uczciwym obywatelom. Jednak Ukraina jest państwem prawa stosującym odpowiedzialność jednostki, a nie zbiorową”.
Media nagłośniły również słowa ministra spraw zagranicznych Dmytro Kuleby, które usłyszał wezwany na dywanik węgierski ambasador Istvan Idyarto. Szef dyplomacji stanowczo poprosił, aby Budapeszt unikał decyzji i deklaracji, które po pierwsze nie odzwierciedlają rzeczywistości, a po drugie niepotrzebnie eskalują dwustronne relacje.
Z jakiej przyczyny Budapeszt i Kijów rozpętały wojnę na parlamentarne oświadczenia, dyplomatyczne protesty i niecenzuralne groźby?
Kluczem do zrozumienia jest wiadomość Dmytro Kuleby przekazana nad Dunaj. Żaden obywatel Ukrainy nie będzie śpiewał węgierskiego hymnu narodowego z okazji wygrania wyborów do ukraińskiego samorządu.
W październiku nasi wschodni sąsiedzi wybierali deputowanych szczebla obwodowego, powiatowego i gminnego. W jednym z rejonów administracyjnych obwodu zakarpackiego zamieszkałego przez Węgrów mandaty radnych zdobyli reprezentanci tej mniejszości. To oni uczcili wybór hymnem historycznej metropolii.
Ponieważ uwiecznili chwilę triumfu nagraniem, które zamieścili w You-
Tube, sprawą z urzędu zainteresowała się Służba Bezpieczeństwa Ukrainy. Nic dziwnego wyobraźmy sobie, że polski samorządowiec reprezentujący mniejszość narodową na posiedzeniu rady miejskiej śpiewa hymn Litwy, Niemiec lub Rosji. Ponieważ w opisanym przypadku deputowany był zarazem przewodniczącym Towarzystwa Kulturalnego Węgrów Zakarpackich, SBU przeszukała przy okazji lokal organizacji.
Jeśli wierzyć oficjalnym komunikatom, funkcjonariusze znaleźli materiały o treści ekstremistycznej. Wzywały do zmiany granic, „podrywając integralność terytorialną i suwerenność Ukrainy”. Tak nazwano broszury propagujące ideę Wielkich Węgier, czyli zjednoczenia wszystkich ziem, które historycznie wchodziły w skład tego państwa.
Iskra na linii Kijów–Budapeszt spowodowała eskalację, która wyszła poza wymiar relacji dwustronnych. Groźba blokady unijnych i euroatlantyckich aspiracji Kijowa włącza w spór Brukselę, Waszyngton oraz rzecz jasna Moskwę. Do tego stopnia, że wywołany do odpowiedzi sekretarz generalny Sojuszu Jens Stoltenberg musiał się tłumaczyć: „Nie zamierzam wdawać się w szczegóły tajnej dyskusji. Z drugiej strony powszechnie wiadomo, że spór Węgier i Ukrainy jest faktem. Mam zatem nadzieję, że oba państwa znajdą jego rozwiązanie”. Stoltenberg nie omieszkał jednak dodać, że NATO szeroko otwiera się na Ukrainę.
Incydent jest bowiem ogniwem długiego łańcucha nieporozumień, które mają tyleż współczesne, co historyczne podłoże.
Trudne Zakarpacie
Relacje Ukrainy i Węgier trudno nazwać harmonijnymi, a wszystko za sprawą Zakarpacia, które co i rusz znajduje się w centrum wybuchających regularnie skandali. Problem wynika ze składu etnicznego miejscowej ludności. Sześć z 17 jednostek administracyjnych odpowiadających naszym powiatom zamieszkują Węgrzy. Ukraina szacuje liczbę ludności pochodzenia węgierskiego na 160 tys. osób. Co innego Budapeszt. Gdy zainicjował wzorowany na Karcie Polaka program wsparcia kulturalnego, edukacyjnego i ekonomicznego rodaków, po węgierskie paszporty stanęło grubo ponad 200 tys. Ukraińców przy-znających się do madziarskich korzeni.
Jeszcze w czasach sowieckich komuniści z Budapesztu zwracali się do „bratniej KPZR” o utworzenie w ramach ukraińskiej republiki zakarpackiej autonomii węgierskiej. Z chwilą upadku ZSRS na obszarze posowieckim autonomię otrzymało lub wywalczyło wiele narodów. Na przykład Gagauzi w Mołdowie czy Tatarzy w Rosji. Jednak konstytucja głosi, że Ukraina jest państwem unitarnym, a nie federacją. Do aneksji w 2014 r. jedynym wyjątkiem był Półwysep Krymski. Ponadto Ukraińcy stanowią 78 proc. ludności. Pozostałe 22 proc. to przedstawiciele 17 innych narodowości. Wśród nich statystyczne 0,3 proc. stanowią obywatele pochodzenia węgierskiego.
Dla porównania zgodnie ze spisem powszechnym 2001 r. Polaków jest 144 tys., czyli również 0,3 proc. Z kolei nasi politycy mówią, że rodaków na Ukrainie jest od 500 tys. do nawet 2 mln.
Tym niemniej Węgrzy, podobnie jak Rumunii, nie są rozproszeni i kultywują własne, odmienne tradycje. Całość sprawia, że obcość kulturowa i mentalna połączona z odrębnością językową zapobiega asymilacji z Ukraińcami, a szerzej z dominującym żywiołem słowiańskim.
Jednak czynnikiem, który paradoksalnie ma największy wpływ na los społeczności węgierskiej, są Rosjanie. W 2001 r. stanowili 17,3 proc. ludności, a Moskwa od samego początku niepodległości traktowała rzekomą dyskryminację diaspory jako oręż ingerencji w wewnętrzne sprawy sąsiada.
Przed Rewolucją Godności agenci wpływu Kremla w ukraińskiej Radzie Najwyższej przeforsowali bezprecedensową ustawę językową. Zrównywała z ukraińskim status językowy wszystkich narodowości, oczywiście w rejonach, gdzie poszczególne grupy stanowiły większość mieszkańców. Po obaleniu prorosyjskiego Wiktora Janukowycza nacjonaliści anulowali ustawę, a prezydent Petro Poroszenko podpisał kolejną, tym razem edukacyjną. Na jej mocy rozbudowane szkolnictwo mniejszości narodowych musiało przejeść na język państwowy w nauczaniu przedmiotów ścisłych i biologii. Zmiany wywołały sprzeciw wszystkich społeczności nieukraińskich, lecz największy opór stawili Węgrzy. Żadna bowiem grupa nie domaga się tak głośno nadania praw autonomicznych. Żadna, może z wyjątkiem Polaków i Rumunów, nie cieszy się tak silnym wsparciem udzielanym przez historyczną ojczyznę.
Oczywiście Moskwa ma również wiele do powiedzenia, jednak cynicznie gra Rosjanami. Nie chodzi o zrównanie ich praw, bo te posiadają, tylko o zmianę konstytucyjnego ustroju Ukrainy z unitarnego na federacyjny.
Osłabienie prerogatyw rządu centralnego kosztem wzmocnienia władz regionalnych byłoby w obecnej sytuacji wewnętrznej i geopolitycznej końcem proeuropejskich marzeń Ukrainy, a być może także państwowości. Sterowane z Kremla obwody o przewadze ludności rosyjskojęzycznej przy pierwszej próbie akcesu Kijowa do UE lub NATO ogłosiłby jeśli nie otwartą secesję, to silne weto. Takie obawy rosną wraz pogarszającą się sytuacją ekonomiczną i społeczną. Dlatego prezydent Wołodymyr Zełenski i rząd nie mogą sobie pozwolić na żadne ustępstwo wobec wybranej mniejszości narodowościowej. Identycznego statusu domagałyby się natychmiast inne, na czele z rosyjską.
Mówiąc wprost, autonomiczne prawa węgierskiej społeczności Zakarpacia wywołają lawinę identycznych żądań Rumunów, Greków, Bułgarów, ale głównie Rosjan zamieszkujących wschodnie obwody kraju. Ukraina zamieniłaby się w wiele „udzielnych księstw”, które niezdolne do samo-dzielnej egzystencji ciążyłyby ku historycznym metropoliom.
Tyle że Węgrzy Zakarpacia, podobnie jak Rumunii Bukowiny lub Polacy Galicji i Wołynia mają silne poparcie swoich wielkich ojczyzn, państw będących obecnie członkami UE i NATO. Oczywiście nie chodzi o żaden rozbiór terytorialny Ukrainy lub inną formę jej podporządkowania, tylko o interesy bezpieczeństwa, do których należą wspólnota historyczna, tożsamościowa i wreszcie bezpośrednia pomoc Polakom czy Węgrom, którzy w przeszłości zostali skrzywdzeni przez sowiecki totalitaryzm.
Jednak w przypadku relacji węgiersko-ukraińskich wzajemne uprzedzenia, a więc emocje biorą górę. Ukraiński sprzeciw wobec poszerzenia praw mniejszości wynika z obaw o przyszłość i jest uwarunkowany hybrydową agresją Rosji. Natomiast stanowisko Budapesztu w sporze o prawa za-karpackich Węgrów to kwestia trudnej historii i wynikających z niej urazów.
W 1920 r. na mocy tzw. układu Trianon Węgry, które były częścią dualistycznego imperium Habsburgów, straciły większość terytorium oraz dostęp do Morza Adriatyckiego. Miliony Węgrów zna-lazły się poza nowymi, okrojonymi przez sąsiadów granicami kraju. To, czego nie dokończono wówczas, dokończył Stalin po II wojnie światowej.
Dlatego dziś rząd premiera Viktora Orbána prowadzi politykę opieki, a zarazem wynagrodzenia krzywd, których Węgrzy, oddzieleni od ojczyzny, doznali przez dekady komunizmu. Takie interesy stoją oczywiście w sprzeczności z ukraińską racją stanu, zamieniając Zakarpacie w tygiel narodowościowego wrzenia.
W 2018 r. wybuchł na przykład skandal paszportowy. Nagrany ukrytą kamerą węgierski konsul wręczał zakarpackim rodakom paszporty. Posiadania podwójnego obywatelstwa zabrania konstytucja, dokument jest jednak mile widziany, uprawnia bowiem do pobytu i pracy w krajach Unii Europejskiej. Co innego jednak, gdy konsul namawia obdarowanych do ukrywania paszportu przed władzami ukraińskimi. Dyplomata został więc przez Kijów wydalony. Pojawiło się jednak pytanie, co dalej z marszem do UE i NATO, skoro jedno z państw członkowskich prowadzi wobec kraju aspirujące-go dywersyjną politykę?
Podobne kontrowersje wywołały Karta Węgra i ukraińskie ustawy językowa oraz edukacyjna. Obie strony sporu odwołują się do OBWE i Brukseli, ale końca pretensji nie widać. Powód jest prosty: Zakarpacie odgrywa coraz większą rolę w wewnętrznych rozgrywkach politycznych.
Kwestia bezpieczeństwa i integralności terytorialnej to wdzięczny temat dla każdej opozycji. Emocje, które wywołuje los rodaków odciętych od historycznej ojczyzny, to już prawdziwa gratka.
Dlatego Kijów i Budapeszt wykorzystują zakarpackich Węgrów jako element różnych scenariuszy politycznych. Władze muszą się także liczyć z tym, że zostaną przelicytowane przez siły ideologicznie skrajne.
Viktor Orbán ma na prawo od Fideszu partię Jobbik. Petro Poroszenko i Wołodymyr Zełenski zma-gają się z „Prawym Sektorem”, pogrobowcami OUN-UPA i opozycją promoskiewską. Ta ostatnia najgłośniej krzyczy o deptaniu praw węgierskiej mniejszości. Konflikty tożsamościowe i resentymenty historyczno-terytorialne są dla Kreml ageopolitycznym paliwem.
Zadania dla polskiej dyplomacji
Były minister spraw wewnętrznych Ukrainy Anton Gieraszczenko nawołuje w mediach do usztywnienia stanowiska Kijowa w relacjach z Budapesztem. „Nie może być tak, że w sprawie Zakarpacia ciągle ustępujemy małemu sąsiadowi” i dodaje, że Ukraina stała się chłopcem do bicia dla Orbána. „Dlaczego węgierski premier nie spróbuje uprawiać takiej samej polityki gróźb dyplomatycznych, aby poprawić los miliona swoich rodaków w Rumunii?”, pyta Gieraszczenko.
Z drugiej strony, jak wskazuje ukraińska TV Espreso, Kijów musi się pogodzić z faktem, że Budapeszt nie gra zakarpackimi Węgrami, tak jak Kreml rosyjskojęzycznymi mieszkańcami wschodniej Ukrainy. Orbán prowadzi politykę odbudowy węgierskiej wspólnoty narodowej w oparciu o historyczną i chrześcijańską tożsamość.
Zatem problem nie do rozwiązania, za to z perspektywą ciągłej eskalacji wobec użycia przez obie strony instrumentów politycznych coraz większego kalibru. Jeśli Węgry operują argumentem blokady europejskich aspiracji ukraińskiego sąsiada, Kijów coraz częściej odwołuje się do arbitrażu „europejskich mocarstw”.
„Naszymi głównymi partnerami w UE i NATO są Niemcy, Francja, a w szerszym kontekście europejskim Wielka Brytania”, mówi Gieraszczenko. Były szef MSZ wskazuje, że w sprawie Zakarpacia trzeba rozmawiać właśnie z nimi. Tylko Berlin, Paryż i Londyn własnymi naciskami są w stanie „utemperować Orbána”.
Aż się chce zapytać, czy i co robi w tej sprawie polska dyplomacja, bo komu jak komu, ale Warszawie powinno zależeć na normalizacji węgiersko-ukraińskich relacji i wygaszeniu eskalacji zagrażającej naszemu regionowi Europy.
Polska jest bodaj najbliższym sojusznikiem Budapesztu, a z Węgrami łączą nas nie tylko wspólne cele polityczne. To przede wszystkim zbieżne spojrzenie na przyszłość UE oraz własne miejsce w Europie. Z kolei, cytując deklaracje polskich oficjeli, tych z obozu władzy, ale także opozycyjnych, „Polska chce być orędownikiem marszu Ukrainy do UE i wspólnoty euroatlantyckiej”. Mimo zawirowań wokół trudnej przeszłości Warszawę łączy z Kijowem strategiczne partnerstwo oraz wspólny cel powstrzymywania mocarstwowych iluzji Rosji.
Jeśli chodzi o bardziej przyziemny kontekst, konflikt na Zakarpaciu sprzyja przekształceniu regionu w czarną dziurę bezpieczeństwa. Jak każdy niespokojny obszar na styku „Europy różnych prędkości”, ukraińsko-węgiersko-słowackie pogranicze ulega szybkiej kryminalizacji.
Zakarpacie stało się bazą przemytu do strefy Schengen. Od lukratywnej kontrabandy papierosów, po nielegalnych imigrantów, narkotyki i broń. W latach 2015-2017 o opanowanie Zakarpacia toczyły się zbrojne wojny grup przestępczych. Ba, nawet Karta Węgra i wydawane w jej ramach unijne paszporty stały się przedmiotem kryminalnej działalności.
Poza tym region przekształca się w strefę ekologicznej klęski. Pod topór idą unikalne lasy, bowiem kontrabanda drewna także przynosi kolosalne zyski. Twierdzenie, że Rosja jest zainteresowana wywołaniem konfliktów w Europie i osłabieniem Ukrainy, można śmiało nazwać truizmem. Warto jednak zadać pytanie, czy zakarpacka eskalacja nie jest na rękę mafii i skorumpowanym politykom Ukrainy?
To więcej niż dość powodów zaangażowania polskiej dyplomacji w przecięcie gordyjskiego węzła relacji Kijowa z Budapesztem. W innym przypadku etniczny konflikt zamieni się w bałkańską beczkę prochu, tyle że w polskim sąsiedztwie. Co więcej, Warszawa powinna czuć się zobligowana do misji „dobrej usługi”. Unia Europejska pogrąża się w marazmie i nie potrafi rozwiązać własnych egzystencjalnych problemów. Brexit, epidemiczny kryzys gospodarczy, zagrożenie islamskim fundamentalizmem. Wydaje się, że nadzieje pokładane przez Kijów w zachodnim pośrednictwie są obecnie co najmniej płonne.
Z drugiej strony, Orbán nie należy do ulubieńców liberalnych elit UE. Berlin, Paryż i Bruksela mogą co najwyżej grać Zakarpaciem, uderzając w Węgry.
Zatem kto jak nie Polska może zainicjować negocjacje, które skłonią obie strony do rozsądnego kompromisu? Do osiągnięcia rozwiązania, które nie pozwoli grać kartą etniczną ani Moskwie, ani „europejskim mocarstwom”, ale także skrajnym siłom wewnętrznym na Węgrzech i Ukrainie.
Pamiętajmy: Sukces Kijowa i Budapesztu będzie przecież sukcesem Warszawy, potwierdzając nasz status lidera Środkowej Europy, nie wspominając o lepszej przyszłości zakarpackich Węgrów w Zjednoczonej Europie małych i historycznych ojczyzn.