Utrzymywanie obostrzeń dla branży gastronomicznej, hotelarskiej czy też fitness nie posiada żadnego uzasadnienia. Decyzje rządu przypominają coraz bardziej sadystyczne pastwienie się nad polskim kapitałem.
Ogłoszona 17 grudnia ubiegłego roku narodowa kwarantanna miała stanowić nadzwyczajny środek służący do tego, aby powstrzymać rozprzestrzenianie się koronawirusa w okresie świąteczno-urlopowym. Pomimo stale spadającej liczby pozytywnych testów i wcześniejszej obietnicy rządu, że w takiej sytuacji obostrzenia będą stopniowo zniesione, Polacy zostali zmuszeni do trwającego od 28 grudnia kilkutygodniowego faktycznego lockdownu. Gdyby minister Andrzej Niedzielski i premier Mateusz Morawiecki mieli choć odrobinę przyzwoitości, po zakończeniu okresu planowej „narodowej kwarantanny” podjęliby natychmiastową decyzję o pospiesznym wycofaniu się z lockdownu. Zamiast tego przez cały czas jedynie podsycali atmosferę zagrożenia, przestrzegając o nadchodzącej „trzeciej fali”.
W poszukiwaniu „trzeciej fali”
Im bardziej jednak rządzący ostrzegają przed „trzecią falą”, tym bardziej nie chce ona nadejść. Średnia liczba zachorowań (czy raczej pozytywnych testów) nieustannie spada, choć nastał już znany ze zwiększonej liczby infekcji miesiąc luty. Jesienią rząd przygotował w największych miastach specjalne szpitale polowe, które okazały się całkowicie zbędne, a zapowiadany „armageddon” jak nie przyszedł, tak nie chce przyjść. Zastrzeżenia, że najgorszego uniknęliśmy właśnie dzięki „narodowej kwarantannie” nie mają jednak większego sensu, gdyż znaczna część Polaków lekceważy większość środków ostrożności, a mimo to szpitale nie przeżywają oblężenia. Najlepszym potwierdzeniem tego, że fikcja obowiązujących obostrzeń jest doskonale zrozumiała nawet wśród rządzących, była ujawniona przez media górska eskapada Jadwigi Emilewicz, która wraz z synami wybrała się na narciarski stok. Była wicepremier i minister rozwoju, która obecnie znalazła zatrudnienie w Głównym Inspektoracie Sanitarnym jako specjalista ds. cyfryzacji, pokajała się później przed opinią publiczną, lecz jako osoba zatrudniona w instytucji znajdującej się na głównym froncie walki z chińskim wirusem zdradziła tym samym realny stosunek środowisk władzy do wszystkich obostrzeń.
O realne przestrzeganie wszystkich przesadnych kowidowych przepisów nie dba zresztą nawet totalna opozycja, o czym można było się przekonać w czasie kolejnego finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak z dumą prezentował na Facebooku swoje uczestnictwo w specjalnym maratonie kolarskim zorganizowanym na Międzynarodowych Targach Poznańskich (które jeszcze niedawno miały przecież pełnić rolę wielkiego lazaretu), zapominając najwidoczniej, że setki tysięcy Polaków mają nadal ograniczone możliwości skorzystania z klubów fitness. Wiodące liberalne media, na co dzień ganiące rząd za lekceważenie zagrożenia związanego z koronawirusem, masowo zachęcały zaś do uczestnictwa w protestach Strajku Kobiet, choć przecież obowiązuje wciąż zakaz zgromadzeń liczących powyżej 5 uczestników.
Polacy mają coraz większy dystans do koronawirusowych ograniczeń i zachowują się coraz częściej tak, jak ponad 30 lat temu wobec komunistycznych władz. Wiele restauracji i hoteli działa w „podziemiu”, a noszenie maseczek traktowane jest jako obowiązek przypominający uczestnictwo w pierwszomajowym pochodzie. Rząd jest w pełni świadomy kowidowej fikcji, na którą składa się m.in. fasadowość przepisów sanitarnych w szpitalach i przychodniach czy też powszechne nierespektowanie zasad w życiu prywatnym milionów Polaków, a mimo to uporczywie trzyma się raz podjętych decyzji, dokonując przy tym ogromnych zniszczeń gospodarczych.
Muzea z priorytetem
W tym właśnie kontekście za całkowicie absurdalną, by nie powiedzieć wręcz: zbrodniczą, należy uznać najnowszą decyzję rządu o zniesieniu części obostrzeń. Zgodnie z nią poluzowane zostały obostrzenia nie w najbardziej wyniszczonych branżach restauracyjnej, hotelarskiej czy też fitness, lecz pozwolono na otwarcie m.in. centrów handlowych i muzeów. Nie trzeba dokonywać pogłębionych analiz, żeby dostrzec, że taka decyzja uderza najmocniej w polski drobny kapitał i w niezrozumiały zupełnie sposób premiuje wielkie sieci handlowe oraz instytucje budżetowe. To wspaniała wiadomość, że możemy już odwiedzić Podlaskie Muzeum Kultury Ludowej, ale dlaczego zamknięta pozostaje wciąż polska gastronomia, która przeżywa największy od 1989 r. kryzys?
Działania rządu przypominają rodzaj sadyzmu, gdyż przedstawiając początkowo określone kryteria nakładania i zdejmowania ograniczeń później całkowicie je porzucił i uczynił jedną wielką niewiadomą. Mateusz Morawiecki obiecuje pieniądze z kolejnych transz tarcz antykryzysowych, ale mają one ograniczony zasięg i skuteczność. Blisko połowa polskich firm obawia się, że w ciągu kolejnych dwóch lat spotka je bankructwo. Właściwie wszystkie znaki na gospodarczym niebie wskazują na to, że potrzebny jest jak najszybszy powrót do normalności, gdyż dalsze zadłużanie się, w oczekiwaniu na rychłe zakończenie pandemii, straciło już sens. Mimo to rząd wciąż upiera się przy swojej ocenie sytuacji i zastrzega, że do zniesienia większości obostrzeń jeszcze daleka droga.
Rządząca ekipa w pewnym sensie może pozwolić sobie na tego rodzaju postawę, gdyż za wyjątkiem Konfederacji cała opozycja nie kwapiła się do tej pory do tego, aby ująć się za poszkodowanymi przez narodową kwarantannę przedsiębiorcami. Pojedynczy politycy Koalicji Obywatelskiej podjęli tę kwestię dopiero w styczniu, a w przypadku pozostałych formacji działania pozostają co najwyżej pozorowane. Niezadowolenie setek tysięcy osób poszkodowanych niezrozumiałymi ograniczeniami nie zostanie więc najprawdopodobniej wykorzystane jako broń zdolna wyrządzić „dobrej zmianie” żadnych ogromnych szkód.
Sukces w porażce
Postawę rządu najlepiej oddaje wypowiedź wicepremiera Jarosława Gowina, który na Twitterze z dumą stwierdził, że w Polsce PKB w 2020 r. spadł o zaledwie 2,8 proc. Szef Porozumienia zdradził tym samym, że z perspektywy Rady Ministrów Polska i tak odnosi wielki sukces na tle Europy i świata, radząc sobie gospodarczo całkiem nieźle. W postkowidowej rzeczywistości za sukces uchodzi nawet porażka.
Próbując mimo wszystko zrozumieć działania rządu trudno oprzeć się wrażeniu, że jest on w gruncie rzeczy sparaliżowany strachem przed konsekwencjami swoich własnych działań. Przerażenie budzi przede wszystkim wizja możliwej powtórki sytuacji z października i listopada ubiegłego roku, gdy chaos w służbie zdrowia przyczynił się do nadliczbowych 70 tys. zgonów. W opinii rządu hekatombę tę wywołał koronawirus, lecz w rzeczywistości winę ponoszą sami decydenci, którzy świadomie wstrzymali leczenie innych ciężkich schorzeń i błędnymi procedurami sparaliżowali funkcjonowanie szpitali. Chęć uniknięcia powtórki tamtej sytuacji funkcjonuje dziś w umysłach rządzących jako swego rodzaju blokada uniemożliwiająca wyciągnięcie odpowiednich wniosków ze swoich wcześniejszych decyzji.
Jest więc swego rodzaju tragedią to, że ofiarą błędów w myśleniu rządzących padają właśnie rodzimi przedsiębiorcy. Gdyby rząd miał w sobie wystarczająco dużo przyzwoitości, już dawno pozwoliłby właścicielom barów, kawiarni czy też siłowni na swobodną działalność i nie przejmowałby się zanadto losem wielkich sieci handlowych, które i tak co roku odprowadzają zaledwie symboliczne podatki do budżetu państwa. Polski rząd powinien zresztą poczuwać się do obowiązku, aby stać przede wszystkim na straży rodzimego biznesu – tak samo czynią rządy na całym świecie i nigdzie nie jest to traktowane jako przejaw dyskryminacji czy też nacjonalizmu.
Przedłużanie narodowej kwarantanny w tak drastycznej formie nie ma obecnie żadnych istotnych podstaw. Rząd działa wedle kaprysu, który przekłada się na coraz większą liczbę ludzkich tragedii. Doprowadzenie do bankructwa tysięcy podmiotów cofnie Polskę nawet o kilka lat wstecz w rozwoju. Tego scenariusza trzeba unikać jak ognia, gdyż nasz dystans do światowej czołówki i tak wciąż jest ogromny.