14 C
Warszawa
piątek, 26 kwietnia 2024

Szczepionkowa wojna

Jeszcze kilka miesięcy temu opracowanie szczepionki przeciwko koronawirusowi wydawało się bardzo odległe. Dziś jesteśmy już świadkami wojny o zyski z branży wartej kilkadziesiąt miliardów dolarów rocznie.

W wyścigu o opracowanie preparatu zdolnego powstrzymać rozprzestrzenianie się nowego, chińskiego wirusa wzięły udział setki firm. Najszybsi nie okazali się wcale farmaceutyczni giganci, którzy w ostatnich latach coraz częściej rezygnowali w ogóle z nieszczególnie dochodowej produkcji szczepionek, lecz podmioty zdecydowanie mniejsze, jak choćby BioNTech czy Moderna. Pomimo tego, spodziewane zyski z globalnego programu szczepień sprawiły, że do programu przyłączyli się ostatecznie wielcy gracze, a wraz z nimi pojawiły się także intrygi świata wielkiej polityki.
Unia daleko w tyle
Jeżeli szukalibyśmy kolejnego dowodu na to, że Unia Europejska staje się coraz bardziej zbiurkokratyzowanym gospodarczym zombie, utrzymywanym przy życiu głównie przez politykę bezgranicznego luzowania ilościowego i ujemnych stóp procentowych, to na pewno znaleźlibyśmy go w sposobie, w jaki zarządzany jest program szczepień. Zaczęło się pod koniec stycznia od wielkiego zamieszania związanego z zakontraktowaniem szczepionek, za które najmocniej krytykowana była przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. Niemieckie media ujawniły wówczas, że w kontrakcie podpisanym z brytyjsko-szwedzkim koncernem AstraZeneca nie zagwarantowano mieszkańców Unii Europejskiej należycie szybkiej dostawy wystarczającej liczby dawek preparatu. Złość na przewodniczącą wynikała bez wątpienia z wielkiej frustracji co do tego, iż program szczepień przebiegał w Unii Europejskiej w tak niezadowalającym tempie. Po upływie dwóch miesięcy od tamtych wydarzeń zmieniło się nadal bardzo niewiele, a Europa przedstawia się na tle innych mocarstw bardzo niekorzystnie. Podczas gdy w połowie marca w Wielkiej Brytanii zaszczepionych było aż 45 na 100 mieszkańców, a w USA ponad 37, w Unii Europejskiej wciąż tylko 13. To wielka wizerunkowa porażka wspólnoty, która de facto pokazuje realną siłę zjednoczonej Europy w kontekście globalnych zmagań o władzę.
Podstawowym powodem, dla którego Wielka Brytania tak świetnie radzi sobie z programem szczepień, jest oczywiście sukces AstryZeneki, której szczepionka jest m.in. najtańsza ze wszystkich dostępnych. Do tej pory brytyjsko-szwedzki koncern otrzymał zamówienie na ponad 3,2 mld dawek, co bez wątpienia jeszcze bardziej podrażniło ambicje Niemiec. Berlinowi bardzo zależałoby na tym, aby to właśnie niemiecki BioNTech współpracujący z amerykańskim Pfizerem przejął jak największą liczbę zamówień. Dodatkowo ogromną złość niemieckiego establishmentu wywołało to, że wiele milionów dawek preparatu AstryZeneki produkowanych jest na terenie Unii Europejskiej, m.in. w Holandii, a mimo to firma znacząco ograniczyła obiecane wcześniej dostawy dla kontynentalnej Europy. W reakcji na to Ursula von der Leyen udzieliła nawet wywiadu, w którym zagroziła, że zakaże eksportu szczepionek AstryZeneki, jeśli spółka nie wywiąże się ze zobowiązań zawartych w umowie z Komisją Europejską. Niemiecka polityk chce w ten sposób przykryć własne błędy, gdyż w przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii nie zapewniła Unii Europejskiej priorytetowych dostaw na wczesnym etapie prac nad szczepionką.
Kłótni o Brexit ciąg dalszy
Konflikt o szczepionki wszedł w ostatnich dniach w zupełnie nową fazę w momencie, gdy Dania, a równocześnie z nią kilkanaście innych państw europejskich, nieoczekiwanie wstrzymała szczepienia preparatem AstryZeneki, argumentując, że przyczyniał się on do występowania zatorów krwi. Te rzeczywiście występują, choć z pewnością nie w stopniu, który można by uznać za przyczynę wystarczającą do tego, aby całkowicie wycofywać szczepionkę z użytku. W całym konflikcie chodzi oczywiście o coś więcej, gdyż dla Niemiec przyznanie się do spektakularnej porażki jest niezwykle trudne do przełknięcia, szczególnie w kontekście bardzo burzliwego procesu negocjacji w sprawie Brexitu. Brytyjczycy mieli opuścić gospodarczy europejski raj i skazać siebie samych na zmarginalizowanie, lecz to właśnie im udało się zademonstrować sprawną reakcję na kryzysową sytuację.
W trwającej debacie na temat unijnej nieporadności dochodzą do głosu opinie, że brukselscy urzędnicy, nie zastrzegając sobie w umowach na wczesnym etapie prac nad szczepionkami odpowiednich warunków dostaw, nie chcieli angażować zbyt dużych środków finansowych w przedsięwzięcia o bardzo niepewnym statusie. Ówczesną postawę chcą sobie dziś zrekompensować bardzo ostrym kursem wobec brytyjskiego konkurenta. Dlatego też przedstawiciele Komisji Europejskiej chcą w akcji szczepień jeszcze mocniej oprzeć się na preparacie wyprodukowanym przez amerykański koncern Johnson&Johnson.
Niemcom bardzo zależało na tym, aby prymusem w walce z koronawirusem okrzyknięta została firma BioNTech z Moguncji. Założona przez parę tureckich imigrantów jest uznawana za przykład rzekomo udanej polityki migracyjnej berlińskiego rządu. Preparat konsorcjum Pfizer-BioNTech jest jednak dużo droższy niż AstryZeneki i pomimo dużo lepszych recenzji nie zdeklasował jak dotąd konkurencji. Angela Merkel spotkała się niedawno z szefem BioNTech, Ugurem Sahinem, który zapewnił, że do września ilość wykonanych szczepień pozwoli w pełni opanować epidemię. Cała sprawa bardzo silnie obciąża także samą kanclerz, która w ostatnich sondażach traci mocno na popularności. Przedłużające się lockdowny i ograniczenia wywołują wciąż wielkie protesty w całych Niemczech, a ich skala jest znacznie większa niż w Polsce.
Dochodowy biznes
Przepychanki w wyścigu o opracowanie szczepionki stają się bardziej zrozumiałe, jeśli tylko umiejscowić je w kontekście finansowym. Do tej pory branża szczepionkowa nie wyróżniała się w żaden istotny sposób na tle rynku farmaceutycznego i reprezentowała mniej niż 1 proc. przychodów ze sprzedaży wszystkich specyfików. Z dnia na dzień okazało się, że przechodzący we wciąż nowe warianty koronawirus całkowicie zmienił warunki gry i przyczynił się do wytworzenia nowego rynku wartego nawet 30-40 mld dolarów rocznie. Nie jest to jeszcze oszałamiająca suma na tle tych, które są do zgarnięcia w leczeniu chorób przewlekłych, ale biorąc pod uwagę to, że COVID-19 może stać się nową chorobą sezonową, jest wystarczająca do tego, aby stoczyć o nią wielką batalię. Unijna awantura wokół szczepionek po raz kolejny odsłoniła słabość Unii Europejskiej, która pragnąc przykryć swoje własne błędy i niedociągnięcia, z łatwością sięga po manipulację. Na co dzień brukselscy urzędnicy z łatwością wygłaszają hasła odwołujące się do solidarności, spójności i współpracy, lecz w kryzysowych sytuacjach najczęściej zawodzą. Tak było chociażby przed rokiem, gdy po pojawieniu się koronawirusa wspólna polityka praktycznie nie istniała, a każde państwo wzięło – na szczęście – sprawy w swoje ręce.
Jak do tej pory największym „sukcesem” Unii w kontekście koronawirusa okazuje się doprowadzenie do tego, że postawione pod ścianą w wyniku gospodarczych następstw lockdownów państwa członkowskie zgodziły się na emisję wspólnego długu. Ów „hamiltonowski moment Europy”, tworzący jeden z fundamentów europejskiego państwa, najwidoczniej tak bardzo przyciągnął uwagę europejskich elit, że zupełnie zapomniały o rzeczach bardziej przyziemnych. Kolejną odsłoną szczepionkowego konfliktu może się stać kwestia tzw. zielonych paszportów wydawanych dla osób, które poddały się szczepieniom. W związku z tym, że niektóre kraje członkowskie, np. Węgry, zdecydowały się na szczepienia rosyjskim preparatem Sputnik V, z pewnością pojawią się spore rozbieżności w uznawaniu certyfikatów w poszczególnych krajach. Skutkować to może niemałym chaosem, a także kolejnymi konfliktami w ramach wspólnoty, która powstała rzekomo po to, aby zapewnić swobodny przepływ ludności między krajami członkowskimi.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze