e-wydanie

6.1 C
Warszawa
czwartek, 25 kwietnia 2024

Skorumpowane Niemcy

Korupcja w Niemczech przybrała zastraszające rozmiary, wywołując reakcję nawet w Brukseli. Skutkiem jest paraliż koalicji rządzącej, a szerzej – sceny politycznej. Tymczasem gnicie systemu Angeli Merkel ma głębsze podłoże. Niemcy cierpią na kryzys tożsamości, który bije w społeczeństwo i gospodarkę. Dlaczego sąsiad Polski wkracza na znaną z historii, niebezpieczną ścieżkę?

Skandal goni skandal
Gremium ekspertów Rady Europy zażądało od Niemiec większego zaangażowania w zwalczanie korupcji na najwyższych szczeblach rządowych. Według raportu opublikowanego w Strasburgu krajowym przepisom brakuje przejrzystości co do wpływu lobbystów na agendę rządu federalnego. Berlin otrzymał rok na złożenie stosowanych wyjaśnień i wprowadzenie niezbędnych zmian prawnych. Do końca kwietnia 2022 r. władze mają poinformować Radę Europy, jak daleko są zaawansowane w realizacji zaleceń. Raport wnioskuje m.in., aby szefowie resortów federalnych sformułowali jasne zasady, które pozwolą ujawniać konflikty między ich prywatnymi interesami i sprawowanym urzędem – cytuje fragment rekomendacji Deutsche Welle.
Ponadto Rada Europy domaga się, żeby zobowiązać polityków do ujawnienia informacji o ich udziałach finansowych. Proponuje także stworzenie antykorupcyjnego kodeksu postępowania osób piastujących najwyższe stanowiska, który uregulowałby np. kwestię prezentów.
Na zalecenia już odpowiedział Bundestag, wnosząc pod obrady stosowne regulacje. Jednak z początkiem 2021 r. niemiecki parlament stał się areną największych afer korupcyjnych. Dwóch deputowanych koalicji rządzącej, Georg Nüsslein (CSU) i Nikolas Loebel (CDU), zostało oskarżonych o przyjmowanie łapówek. Jak poinformowały media, przeciwko Nüssleinowi toczy się postępowanie prokuratorskie. Jest podejrzany o uzyskanie korzyści majątkowych w zamian za pośrednictwo przy zawieraniu umów na dostawę medycznych artykułów ochronnych. Chodzi głównie o maseczki dla kilku ministerstw, policji i Bundeswehry.
Z kolei Loebel, chcąc uniknąć prokuratorskiego postępowania, sam się przyznał, że jego firma dostała 250 tys. euro za kupczenie wpływami w rządzie federalnym. Obaj deputowani opuścili swoje partie, co, mówiąc wprost, oznacza, że zostali wyrzuceni. Ponadto Loebel ze skutkiem natychmiastowym został zmuszony do zrzeczenia się mandatu.
Oczywiście partyjny filar rządu Angeli Merkel i jej macierzyste ugrupowanie CDU/CSU próbowało opanować sytuację, wykazując opinii publicznej, że podchodzi do tego typu afer z zerową tolerancją.
Wszyscy deputowani CDU/CSU otrzymali wezwanie do złożenia oświadczeń na temat tego, czy osiągnęli korzyści finansowe w związku z pandemią koronawirusa. W mailach rozesłanych do 245 parlamentarzystów szefowie obu klubów napisali: „W związku ze sprawą Nüssleina i Loebla, należy w sposób jasny i przejrzysty wyjaśnić wszystkie niejasności”.
Jednak skala problemu jest większa, nie dotyczy bowiem jedynie chrześcijańskich demokratów. Wyjaśniając tropy afery maseczkowej, prokuratura wzięła pod lupę 16 deputowanych, również z innych partii.
Przewodniczący Bundestagu Wolfgang Schäuble w wywiadzie dla gazety „Frankfurter Allgemeine Zeitung” ujawnił, że wielu parlamentarzystów od początku pandemii angażowało się w nawiązanie kontaktów biznesu z odpowiednimi ministerstwami. – Jeśli przy tej okazji niektórzy z parlamentarzystów wykorzystali kryzysową sytuację, aby się wzbogacić, jest to po prostu nieprzyzwoite i nie da się pogodzić ze sprawowaniem mandatu – tak na prokuratorskie postępowanie zareagował spiker Bundestagu. Czy jednak oburzenie nie było na pokaz, skoro Schaeuble sam jest członkiem CDU? Do sprawy odniósł się także prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier. Stwierdził, że ujawnione do tej pory przypadki zasługują nie tylko na oburzenie. Nazwał je trucizną dla demokracji, oceniając: „to po prostu haniebne”. Tymczasem na dobre nie umilkły echa medycznego skandalu, gdy prokuratorzy wysunęli wobec deputowanych Bundestagu kolejne oskarżenie. Tym razem chodzi o podejrzenie osiągania korzyści majątkowej z lobbowania interesów Azerbejdżanu. Dotyczy Axela E. Fischera i Marka Hauptmanna, przy czym obaj są również związani z CDU/CSU.
Pierwszy miał przyjąć łapówkę za popieranie stanowiska Baku, w czasie gdy reprezentował Niemcy w Zgromadzeniu Parlamentarnym Rady Europy. Drugi z podejrzanych opublikował odpłatnie kryptoreklamy Azerbejdżanu w należącej do niego gazecie „Südthüringen Kurier”.
W przypadku Hauptmanna oskarżenia o udział w innych skandalach korupcyjnych także wymusiły na deputowanym złożenie mandatu.
Fala oburzenia, która przechodzi przez Niemcy, ma siłę tsunami. Media nie pozostawiają na reprezentantach narodu suchej nitki, według opozycji bowiem skandale nie są odosobnionymi przypadkami.
Przewodniczący klubu Sojusz 90/Zieloni Robert Habeck przypomniał o analogicznym przestępstwie, który wskazuje, że łapówkarstwo niemieckich elit politycznych jest tendencją. Kolejny deputowany CDU Philipp Amthor od maja 2019 r. pracował dla amerykańskiej firmy informatycznej Augustus Intelligence. Co ciekawe, media ujawniły, że jej interesy lobbował także minister gospodarki z tej samej partii, Peter Altmaier.
Tymczasem Amthor po ujawnieniu kontaktów z amerykańskim biznesem próbował oszukać opinię publiczną, twierdząc, że w zamian za swoje usługi nie wziął ani centa. Dziennikarskie śledztwo wykazało, że deputowany jest szczęśliwym posiadaczem 2,8 tys. akcji Augustus Intelligence, wycenianych na 250 tys. euro. Trudno się dziwić, że klub FDP (Wolnych Demokratów) złożył formalny wniosek o powołanie przez Bundestag komisji śledczej do zbadania korupcyjnych związków koalicji rządzącej z biznesem. Seryjne wręcz skandale i afery trapiące chrześcijańską demokrację prasa nazwała moralnym bankructwem. „Jakim krajem chcemy być?” – pytała gazeta „Süddeutsche Zeitung”. „Takim, w którym podziwia się tych, którzy zdobyli najwięcej dla siebie, czy takim, w którym priorytetem jest dobro ogółu?” – dziennik wyjaśnił grozę położenia. Wprawdzie Deutsche Welle próbowała spojrzeć na rodzimą korupcję z szerszej perspektywy, wskazując na Francję. – Wyrok przeciwko byłemu prezydentowi Nicolasowi Sarkozy’emu to sygnał: francuska klasa rządząca od dawna przyzwyczaiła się do bezkarności – napisała komentatorka polityczna rozgłośni Barbara Wesel.
Jednak próba uniwersalizacji korupcji i nadużycia władzy jest tylko odwracaniem uwagi i nieudolnym usprawiedliwieniem. Podobnie jak wskazywanie źródeł w pandemii, w myśl przysłowia „okazja czyni złodzieja”. Po deputowanych przyszła bowiem kolej na aptekarzy.
Rząd obiecał i realizuje bezpłatną dystrybucję maseczek FFP2. Zapomniał dodać, że operacja, choć nie musiała, to będzie kosztowała niemieckich podatników ponad dwa miliardy euro. Według raportu „Süddeutsche Zeitung” niemieckie apteki zawarły z ministerstwem zdrowia podejrzanie korzystną transakcję. Otrzymują zwrot kosztów dystrybucji w wysokości sześciu euro za maskę, tymczasem jej zakup kosztował faktycznie 1-2 euro. – Zarobiliśmy bez wysilania się – skomentował gazecie jeden z farmaceutów. Tymczasem według medialnego raportu, kierunkowy departament resortu zdrowia oprotestował niekorzystną umowę. Jednak minister zdrowia Jens Spahn osobiście przeforsował zapis. Przypadek czy kolejne ogniowo korupcyjnego łańcucha? A może rak, który od dawna drąży niemiecką klasę polityczną?
Przegniły system
Zdaniem wielu komentatorów pandemia stała się tylko katalizatorem, ujawniającym zapaść Niemiec w wielu dziedzinach życia. Robert Habeck uważa, że taka sytuacja to rezultat długich, bo trwających 15 lat, rządów chadeków, z Angelą Merkel na czele. Lider Zielonych definiuje kluczowy problem koalicji rządzącej. Jest nim szczególna bliskość ze światem gospodarki oraz wynikające z niej lekceważenie w dysponowaniu publicznymi pieniędzmi. Jednak rutyna jest równa politycznemu samobójstwu. Jak poinformowała telewizja RTL, gdyby wybory do Bundestagu odbyły się na początku marca, CDU/CSU uzyskałyby rekordowo niskie poparcie 34 proc. głosów. W dwa tygodnie po badaniu opinii publicznej nastroje krytyczne wobec rządu Merkel potwierdziły wyniki wyborów w dwóch ziemiach związkowych. Klęska w Badenii-Wirtembergii i Nadrenii-Palatynacie była dla kanclerskiego ugrupowania czymś więcej niż zimnym prysznicem. Głosowanie potwierdziło, że w obu landach popularnością cieszą się Zieloni i SPD. Najgroźniejszy okazuje się odpływ wyborców. Koalicja CDU/CSU otrzymała o 4,5 proc. głosów mniej niż cztery lata temu, a to przełoży się na wynik jesiennych wyborów do Bundestagu. Czy pogrzebie szansę zachowania fotela kanclerskiego przez następcę Angeli Merkel? Tak, odpowiadają media, twierdząc, że obecnej chrześcijańskiej demokracji już nie ma, natomiast partia Armina Lascheta jeszcze nie powstała. Nie ulega wątpliwości, że CDU/CSU ponosi koszty pandemii. Latem ubiegłego roku brytyjski „The Telegraph” komentował z zazdrością: „Berlin zrobił wszystko jak należy, podczas gdy Londyn wszystko zawalił”.
Cały świat wskazywał Niemcy jako zwycięzcę koronawirusowego kryzysu i wzór do naśladowania. „Made in Germany” i „organizacyjny mistrz świata” – takie nagłówki brzmiały miło dla ucha każdego Niemca.
Tymczasem w 2021 r. Deutsche Welle komentuje: „Niemcy zmutowały z pozycji kujona w pandemii do ucznia w oślej ławce, którego przejście do następnej klasy jest poważnie zagrożone. Maski? Za mało. Szczepienia? Zbyt powolne. Testy? Za późno”.
Mimo wpompowania miliardów euro koszty lockdownu i narodowej kwarantanny boleśnie uderzyły w społeczeństwo i gospodarkę. Z danych Federalnej Agencji Pracy wynika, że w lutym stopa bezrobocia wynosiła 2,9 mln osób. Liczba osób, które straciły zatrudnienie, była większa o 500 tys. niż w lutym ubiegłego roku. Z kolei według Niemieckiego Urzędu Statystycznego płace nominalne spadły po raz pierwszy od 2007 r. Ze względu na inflacyjną podwyżkę cen zarobki w 2020 r. były niższe o 1 proc. Co piąta firma obawia się bankructwa. W sektorze gastronomii i turystyki w obliczu upadłości stanęła co czwarta, alarmuje monachijski Instytut Gospodarczy Ifo, dodając, że 87 proc. przedsiębiorców drży o dalszą egzystencję.
Nic dziwnego, że popularność Angeli Merkel staje się wprost proporcjonalna do skali kryzysu. Kanclerską politykę akceptuje 60 proc. Niemców, co jest najgorszym wynikiem od 2019 r. Jeszcze gorsze notowania mają kluczowi ministrowie. Szefa resortu zdrowia pozytywnie ocenia jedynie 39 proc. obywateli. Poczynania jego partyjnego kolegi stojącego na czele ministerstwa gospodarki, Petera Altmaiera, akceptuje tylko 33 proc. Niemców.
Rząd nie panuje nad sytuacją, a Angela Merkel straciła kontrolę nad epidemią, gubiąc orientację kierunku, w jakim powinien zmierzać kraj. Tak brzmi zgodny wniosek komentatorów politycznych, rozlegający się na łamach prasy. Drugim symptomem poważnego kryzysu jest wołanie o nowe pokolenie polityków, którzy sprostają wyzwaniom, przed którymi stoją Niemcy. Merkel już dawno przestała być wizerunkową lokomotywą i strategiem, ciągnącym pociąg CDU/CSU od jednego zwycięstwa wyborczego do drugiego. Stała się natomiast kulą u nogi. Ambitna polityk przyćmiła sobą wszystkich potencjalnych następców. Dziś w jej otoczeniu nie ma ani jednego polityka mającego szansę na powtórzenie sukcesów kanclerz i stabilną kontynuację władzy chrześcijańskiej demokracji.
Niestety dla Niemiec i całej Europy pani kanclerz przechodzi obecnie metamorfozę w kozła ofiarnego. To suma jej błędów bowiem doprowadziła do najostrzejszego kryzysu tożsamościowego Niemców, powodując narastanie chaosu. Sygnały niebezpiecznego upadku rozlegają się ze wszystkich możliwych stron i dziedzin życia. Dla Polaków mieszkających w Niemczech dyskryminacyjne praktyki urzędów nie są niczym nowym. Zaskakują natomiast obywateli państw starej Unii. Okazuje się, wbrew wspólnotowemu prawu Berlin blokuje Europejczykom równy dostęp do świadczeń socjalnych i dodatków rodzinnych.
Cudzoziemcy spoza UE są obiektami ataków. I tych medialnych, i fizycznej przemocy, o czym świadczy 1,6 tys. ataków na imigrantów i uchodźców w 2020 r. Nic dziwnego, skoro policja, Bundeswehra, a nawet Urząd Ochrony Konstytucji kipią od nastrojów neonazistowskich.
Szczególnie niebezpieczne są totalitarne ciągoty elitarnych jednostek sił specjalnych i formacji antyterrorystycznych. Niepokoją braki w arsenałach, w których wykryto zaginięcie tysięcy sztuk amunicji, granatów i kilogramów materiałów wybuchowych. Winny jest kryzys migracyjny zafundowany Niemcom przez Merkel. Przyniósł wzrost szowinizmu i ksenofobii, który zaowocował niebywałą popularnością skrajnego ugrupowania Alternatywa dla Niemiec. Dziś partia święci triumfy wśród wyborców z byłej NRD, zdobywając mocne przyczółki w zachodniej części kraju. Niewątpliwą pożywką dla szowinizmu jest wysoki stopień bezrobocia, a więc brak perspektyw życiowych młodzieży.
To dzięki polityce ciepłej wody, czyli odejściu CDU/CSU od wartości chrześcijańskich, takich jak rodzina, heteroseksualne małżeństwa czy sceptycyzm wobec multikulturalizmu, AfD przejmuje elektorat konserwatywny. Z kolei socjalny, a więc równościowy populizm tego ugrupowania, powoduje exodus dotychczasowych sympatyków socjaldemokracji i postkomunistów. Jednak gwoździem do trumny jest zapaść gospodarki. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że najsilniejsze ekonomiczne państwo Europy cierpi w tym zakresie na niedorozwój.
– U schyłku ery Angeli Merkel w Niemczech dostrzec można zalążki klęski. W kluczowych dziedzinach kraj znajduje się na zaledwie przeciętnym poziomie. Państwo jest dysfunkcjonalne, a społeczeństwo zastygłe w dobrobycie – tak „Der Spiegel” definiuje cywilizacyjny regres, który stał się udziałem naszych zachodnich sąsiadów.
Cyfryzacja? – pyta ironicznie „Bild” – w tej dziedzinie Niemcy już dawno znajdują się w światowym ogonie, bo pod względem innowacyjności są zbyt mało kreatywne – wyjaśnia tabloid. Media, bez względu na orientację polityczną, malują niemiecką przyszłość wyłącznie w czarnej tonacji. Porównują RFN do Imperium Osmańskiego, które po okresie świetności, z czasem przestało się rozwijać, aby w końcu ulec rozkładowi. Zarzutów pod adresem elit rządzących jest wiele. Od społeczeństwa, które zamyka się na zmiany, co oznacza, że na dłuższą metę nie utrzyma dostatku, po strategię Angeli Merkel, która próbując zatrzymać czas, prowadzi do upadku. – Tożsamość i kultura, które żywią się jedynie przeszłością i teraźniejszością, a do przyszłości odwracają się plecami, są skazane na zagładę – alarmuje „Der Spiegel”.
Socjolog i kulturoznawca Ullrich Fichtner twierdzi, że Niemcy popadły w najgroźniejszy z możliwych, bo egzystencjalny, kryzys. Co prawda spoglądając na dane statystyczne gospodarki, trudno w to uwierzyć, a jednak można dostrzec wiele symptomów. Sporo branż odczuwa potężne problemy, a wręcz regres, tymczasem rząd dopuścił do zatoru reform oraz innowacji, co wraz ze skandalami politycznymi i korupcyjnymi podcięło Niemcom skrzydła i zaburzyło pozytywny autoportret.
Na przykład, według rankingu „Speedtest Global Index” krajów uprzemysłowionych, tworzonego na podstawie szybkości Internetu, Niemcy zajmują 34 miejsce w świecie. Natomiast Rumunia, Dania, Francja, Szwajcaria, Hiszpania i Węgry znalazły się w pierwszej dziesiątce. Choć Fichtner nie wskazuje bezpośrednio na winę Merkel, twierdzi, że polityka kanclerz w sposób perfekcyjny wzmacnia zacofanie. Słabą stroną niemieckich elit nie jest brak wiedzy, lecz marazm. Skutek jest taki, że bogaty kraj słynący w historii z wynalazczości dziś nie ma celów wykraczających poza zachowanie bieżącego dobrobytu. Tyle że taki stan jest nie do utrzymania, czego przykładem jest zapaść flagowego działu gospodarki – przemysłu motoryzacyjnego.
Deutsche Welle informuje, że założone w 2003 r. przedsiębiorstwo Tesla, w 2021 r. jest ponad dwukrotnie więcej warte niż trzy wielkie niemieckie koncerny samochodowe – Volkswagen, Daimler i BMW.
Dziś to niemieccy producenci muszą się obawiać, że pewnego dnia ich ranga spadnie do roli dostarczycieli podwozi, karoserii i hamulców dla takich gigantów jak Apple. – Nikt nie potrafi przewidzieć, czy VW, Daimler i BMW utrzymają się na rynku – komentuje rozgłośnia.
Przyczyna jest prosta, zamiast projektować silniki elektryczne i przestawić się na pojazdy zdalne, przemysł motoryzacyjny skierował wszystkie siły na obronę silnika Diesla. Lata stracone w ten sposób są nie do odrobienia. Nadchodzą ciężkie czasy, prognozuje Fichtner, wskazując na liczne bariery na czele z federacyjnym ustrojem Niemiec, który uniemożliwia podejmowanie szybkich decyzji. Jeśli chodzi o bieżącą sytuację związaną z rosnącą korupcją i marazmem elit, socjolog dostrzega katastrofalny brak pozytywnych projektów, politycznych propozycji skierowanych ku przyszłości. Niemcy kierują się dewizą wygodnej stagnacji, koncentrując się na obronie status quo i odrzucając zmiany i ryzyko. Jeżeli takiego stanu nie uda się przełamać, Fichtner proponuje współobywatelom pakowanie walizek. Jego zdaniem jedną z barier osłabiającą Niemcy i hamującą rozwój jest federalna struktura kraju, która uniemożliwia szybkie podejmowanie decyzji na szczeblu centralnym.

Najnowsze

Stały procent na Ukrainę?

Korea a sprawa polska

Lekcje ukraińskie

Wojna i rozejm